22 lutego 2010
Szwoleżer na uspokojenie
Ostatnio wszystko mnie męczy. I denerwuje. W dodatku znów nie miałam dostępu do Internetu. Postanowiłam więc nos zatopić w jakiejś lekturze, która niezbyt głowę absorbuje, i co konieczne, zupełnie odbiega od tak zwanej powieści współczesnej.
Wybrałam rzecz historyczną z epoki napoleońskiej p.t. Szwoleżerowie Gwardyi. No cóż, człowiek lekko dziecinnieje.
Nie jest to może proza klasy światowej, ale jakże miło się czyta. Wacław Gąsiorowski napisał ją w 1910 roku. Jakiś czas potem przeredagował tekst na potrzeby czytelnika młodzieżowego i w tym opracowaniu wydana została w Warszawie przez Gebethnera i Wolffa w roku 1913. Powyżej to właśnie, pierwsze wydanie.
Fabuła przenosi nas do roku 1812. Napoleon wyrusza na wojnę z Rosją. Znów potrzebuje polskiego patriotyzmu, bo chce naszego żołnierza i naszego zaopatrzenia, i to w dużych ilościach.
Większa część społeczeństwa, o Pani Walewskiej nawet nie wspominając, wielbi cesarza Francuzów, wierząc, że przywróci on Rzeczpospolitej niepodległość. Ale są i jego zagorzali krytycy, tacy, jak jeden z bohaterów powieści, porucznik Józef Stadnicki. Ten pochodzący z drobnej szlachty, niezbyt kształcony młody człowiek, potrafi jednak myśleć, analizować, wnioski wyciągać. Choć żołnierz z niego doskonały, opuszcza szeregi armii, i tak o swojej służbie opowiada:
„…Będzie temu pięć roków, gwardię szwoleżerską ogłosili, werbunek odbębnili – leźli rozmaici, polazłem i ja, sacrebleu, carramba! Wystroili nas na amarant z granatem i pognali w świat. Pognali i kazali zdychać za lemperera, za Francuzów, za szewron, za krzyżyk i niby za ziemię rodzoną. W pułku, niby w kotle, wrzało!
Powiadali, aby ze dwie kopy łbów hiszpańskich natłuc, to już-ci, ani chybi, cała Rzeczpospolita w biuletynie cesarskim nakazana będzie, no i ten! Dwa miesiące mordowaliśmy – chłop, no to chłopa, a jak baba, to babę; - dzieciak czy dziad, mnich nie mnich, z nożem idzie czy z krzyżem, zamierza się, czy ci do nóg się kładnie – przez łeb, po kapturze, rozkaz był, sacrebleu. I ten! … Hiszpan nas monstrancją egzorcyzmował – ale nam, psia, nic! Cesarz, powiadali, samemu papieżowi, jak potrza, szlufy odbierze i zdegraduje na braciszka zakonnego, albo zgoła do ciurów księżych wyśle. Tak i dobywaliśmy. Gryzły nas guerille, ziąb ściskał, nędza w kotle padlinę z prochem warzyła – aż ci machnęła białą płachtą, marszałek wiwat kazał bić, miasto zdobyte… - kupa gruzów i zaraza! Wyciągnęli bataliony na paradę i nuż Panu Bogu dziękować, że Mu mendel kościołów w powietrze wysadzili, co było klasztorów to rozwalili, a sukienek klasztornych natłukli, że ani pogrześć!
Rozumiecie waszmościowie?! Nie na tom się pod Krakowem rodził, aby przed Hiszpanami Tatara symulować lub za bisurmańskiego mameluka uchodzić. Zresztą, nie lubię, psia mać!
Napoljona nie lubię, takich wylizanych mundurków nie lubię, tych imć jenerałów z socjety nie lubię, i ten… niech żyje Dąbrowski! …”
Pewną trudnością, zwłaszcza dla młodszego nastolatka, może być archaiczny język, pojawia się wiele wyrazów, których już nie ma w użyciu, albo też zmieniło się ich znaczenie.
Za to przygody są barwnie opisane, postaci bardzo wyraziste, a przesłanie czytelne. Są oczywiście i awantury, i żołnierska bijatyka, i wątek romansowy, a jakże.
Czytelnik może poznać mieszkańców zaścianka, panujące zwyczaje, stosunki w armii. A wszystkie opisy i sytuacje są wiarygodne bo autor przeprowadzał drobiazgowe analizy dziejów okresu napoleońskiego, i sam odwiedził niemal wszystkie miejsca prowadzonych przez Bonapartego kampanii.
Aby dobrze rozumieć koleje losu szwoleżerów trzeba przypomnieć sobie wydarzenia historyczne sprzed 200 lat, bo one są tłem opowieści o przygodach gwardzistów. I to pewnie jest największym walorem tej powieści. A wychowało się na niej parę pokoleń dzieciaków, i to dobrze wychowało. Szkoda, że dziś szkoła o twórczości Wacława Gąsiorowskiego zapomniała. Więc może sami uczniowie na nowo tę literaturę odkryją. Bo warto.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Sacrebleu, carramba!!!
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy byłabym zdolna przeczytać tę powieść...
I nie chodzi bynajmniej o język, jakim została napisana, ale o gatunek. Powieści historyczne jak daleko sięgam pamięcią zawsze omijałam szerokim łukiem...
Wiem, wstyd się przyznać, ale taka jest prawda :(
Natomiast mój 15-letni syn pewnie by się nią zainteresował. Wszystko, co wiąże się z odległymi dziejami jest jego pasją, zwłaszcza czasy rycerstwa.
Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć kolejnej, pasjonującej lektury :)
Moc pozdrowień zostawiam :*
Trochę od kotów odeszłaś tym razem, aż popadłam w zadumę.Hm...
OdpowiedzUsuńOj, tak! - z nerwem napisana to powieść.Faktycznie czytałam ją bardzo, bardzo dawno - ale pamiętam, że z zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo cieplutko:))
Alexo, jasne, że nie wszyscy wszystko lubią. Do czytania.
OdpowiedzUsuńZnam nawet takich, co to lubią czytać wyłącznie to, co sami napisali:)
W tym przypadku chodziło mi o przypomnienie młodzieżowej literatury,która jest tym, co nazywamy patriotyczną, i to w najlepszym wychowawczym sensie.
Sama także mam gatunki, których nie cierpię, np. science-fiction, który przecież ma miliony zwariowanych wręcz entuzjastów.
Więc przenoszę się teraz do francuskiego królestwa w końcu 17. wieku, aby poczytać, jak też się, wg pana F. Bluche, ludziom wówczas żyło.
Pozdrawiam Cię serdecznie
Ori, tak, tak. Blog jest koci. Ale przecie i o codziennym życiu. No to ja im czytuję trochę. Od czasu do czasu, ma się rozumieć, żeby się nie znudziły.
OdpowiedzUsuńJolu, tylko patrzeć, a Wasze bliźniaki lektury z łapek zaczną sobie wyrywać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię, z nadzieją na ciepłą wiosnę
czytaj im aby się nie nudziły;-)
OdpowiedzUsuńbuziorki nockowe
Kochana,
OdpowiedzUsuńnasze bliźniaki już sobie wyrywają książeczki.Babcia ma bzika na punkcie książek,to wnuczkom nakupiła pod choinkę po jednym samochodzie i po 5 książeczek dla każdego.Oczywiście książeczki są do...czytania (mama,tata,babcia dziadek - wszyscy czytali dotąd aż nauczyły się na pamięć i już nie chciały słuchać czytania),oglądania,zmiany muzyki a na samym końcu do próby wyrwania bratu kolejnej.To naprawdę inne czasy, inne młode pokolenie, inne książeczki.Ech...dużo by pisać.
Pozdrawiam serdecznie:))
o tak tak!
OdpowiedzUsuńna mojej jeszcze kwiatków nie ma ale na innych dzisiaj widziałam jak ranniki pewnie jutro zakwitną
inne kwiatki już kiełkują
pozdrawiam miło
one po prostu tak się nazywają;-)
OdpowiedzUsuńtu link
http://1.bp.blogspot.com/_WjDkK3Syj0A/Se91GJcD8NI/AAAAAAAABm8/l6D6jAnvKmE/s1600-h/5.03,..09+015.jpg
http://picasaweb.google.com/viola1114/Wiosna#5311095843213630178
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie:))
OdpowiedzUsuńnie wiem czy zakwitły
OdpowiedzUsuńbo wczoraj
śnieg, deszcz i wiatrzysko, które mi przewróciło choinkę na działce
Naprawdę , nie wiem kto wymyśla dowcipy o Wąchocku.Od dziecka je pamiętam - historia zatem to stara jak świat.Jest ich masa,ale jest dużo niecenzuralnych - takich zamieścić nie mogę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo cieplutko:))