12 września 2022

Warto wydać 1850,- PLN na odkurzacz pionowy(?)

 Ponieważ sprzątaczkę straciliśmy a próby z nowymi niezbyt udane są, pozostaje tylko samej ze sprzątaniem sobie radzić. Zamiar jest, z realizacją gorzej bo sił ubywa, połamana noga boli, i tak dalej:(

Więc konsultuję się w porządkowych sprawach z rówieśnikami, co jeszcze trzymają się tego najlepszego ze światów. I właśnie moja nadreńska przyjaciółka kategorycznie, jak to zwykle ona, zaleciła mi niezwłoczne kupno odkurzacza marki Dyson. Bo ma go już ze trzy lata, a przecież wiem, że z jej siłami nie za bardzo. Ale z Dysonem sobie SAMA świetnie radzi, więc MUSISZ (to znaczy ja) też mieć.

No więc ja zaczęłam przeglądać sklepy, czytać opinie i oglądać filmiki na You Tubie. Wszystko fajnie, ale ta cena trochę odstrasza. Tym bardziej, że przecież mam jakieś odkurzacze w domu. Elżbieta nawet mi  szybko wyliczyła: Roomba, przecież samobieżna, Karcher parą sprząta, Vax dywany pierze.
Jeszcze jakieś ze dwa zwykłe, i sprawne.

Wszystko racja, ale oprócz Roomby, która sama się obsłuży, każdy inny sprzęt wymaga twojej własnej pracy i uwagi.
I te kable, moje utrapienie, tym bardziej, że gniazdek w domu jest zdecydowanie za mało. Właśnie ten problem szalę (kupić - nie kupić)  przeważył.

Bo Dyson jest odkurzaczem akumulatorowym, więc żadne kable się za tobą nie wloką, brudy gromadzą się w zbiorniczku niemałym (0,540 l), bardzo łatwo opróżnianym. Jest lekki, co ważne dla starych i słabych. Nie ma tysiąca przeróżnych dostawek, których w praktyce i tak nie używasz, a przynajmniej ja nie używam.  Oczywiście można nabyć i taki model z bardzo wieloma szczotkami, jasne że cztery razy droższy.
Mnie ujęło właśnie to, że model, który wybrałam ma tylko to, czego potrzebuję, to znaczy szczotkę do odkurzania, ssawkę do zakamarków i szczoteczkę z miękkim włosiem do ścierania kurzu, np. z mebli czy książek, co zawsze jest u mnie problemem.
I oczywiście jest rura; do odkurzania podłóg konieczna, ale  do czyszczenia tapicerki najlepiej ją zdjąć.

Poza tym  fenomenalną, jak dla mnie, sprawą jest takie rozwiązanie, że odkurzacz pracuje tylko wtedy, gdy naciskasz wyłącznik (drobiazgowo przemyślane jego położenie). To znaczy jak nie odkurzasz, to maszyna nie warczy i nie pobiera energii, czyli nie wyczerpuje akumulatora.
A przy pełnym naładowaniu odkurzasz 40 minut, co nawet przy większym metrażu jest całkowicie wystarczające. W dodatku siła ssania jest identyczna w pierwszej, jak i w czterdziestej minucie sprzątania.

Szczotka bardzo sprawnie jeździ po podłodze drewnianej, po dywanach, po płytkach. Jak się zmęczę (po 10 minutach pracy) to siadam na stołeczku i dalej odkurzam:)
Świetnie sprawuje się na schodach, co u nas zawsze (ze względu na te ciągnące się kable) było trudne. Teraz bez problemu.

Jeszcze nie zamontowałam stacji dokującej, właśnie ze względu na ten chroniczny brak gniazdek. To taki wieszaczek z miejscem na ssawkę i szczoteczkę do kurzu, ale to nic takiego, bo po zdjęciu rury można odkurzacz ładować na byle wolnym kawałku miejsca.

Ostatecznie kupiłam Dyson model V8 motorhead, zarejestrowałam na www.dyson.pl.

Nie napisałam jeszcze, że wizualnie jest piękny, a z obsługą poradzi sobie pięcioletnie dziecko. Wszystko działa na jeden klik.




I w sumie o to chodziło.
Amerykanie mają nie tylko najlepszą broń na świecie. Odkurzacze też. To miłe.


13 czerwca 2022

Wracam do rękodzieła

      Prawdopodobnie już tak zostanie do końca (jakiego końca? no wiadomo), że mój obecny stan zdrowia i ducha nie będzie się poprawiał, a wręcz przeciwnie. Wobec tego zaczęłam przemyśliwać nad tym, czym by się tu zająć.
Bo przecież niemożliwe jest, aby po kilkanaście godzin na dobę przesiadywać w Sieci, na zmianę z lekturą gazet i literatury. A tak właśnie się dzieje od ponad 2 lat. Poza  własną furtką nie byłam na świecie od tego czasu, nie licząc oczywiście szwendania się po szpitalach.

Ostatecznie zdecydowałam się posprzątać resztki koralików, sznurków, nici, bigli, zawieszek, i czego tam jeszcze po zakończonej już przed laty  przygodzie z handmadem (można tak się wyrazić?). I tu wpadłam, bo okazało się, że sporo jeszcze półproduktów zostało, więc co tu zrobić; wyrzucić szkoda,  to przecież nowe rzeczy. Zabrałam się więc do zrobienia jednego kolczyka, potem drugiego do pary, potem
następnej pary, i tak jakoś poszło.

Przy okazji wyszło, że już czegoś brakuje; a to szpilek z uszkiem, a to gumek, a to zacisków i innych przydasiów do takiej wytwórczości niezbędnych. To co zrobiłam (głupia)? Jasne, że dokupiłam brakujących części i jeszcze dużo więcej.

W tym szaleństwie niestety okazało się, że przez lata nicnierobienia w takim zakresie, zwyczajnie zapomniałam wielu technik, metod postępowania, a nawet nazewnictwa. Szkoda mi się zrobiło, bo pomyślałam do jakiej biegłości można było dojść przez ten czas i ilu rzeczy się nauczyć jeszcze!

Ale nie do końca zrażona tymi przeszkodami oprócz kolczyków nanizałam też parę bransoletek.
Nie wiem co prawda czy ten nawrót do rękodzielnictwa się u mnie utrzyma, i na jak długo. Jednak pokażę
kilka wykonanych drobiazgów:











17 kwietnia 2022

Wielkanoc, żeby była zdrowa

 

Wielkanoc 2022, oby zdrowa była, zdrowa i spokojna. Niech nie zabraknie nam, naszym zwierzętom
i naszym roślinom niczego, czego do życia potrzebujemy!

                                                                                                                           ma.ol.su


15 marca 2022

Ciocia Lusia mieszka w Charkowie

                                                             Ciocia Lusia ze swoją Lindą



 Nasza jedyna krewna, ciocia Lusia, mieszka w Charkowie. W tym roku, w listopadzie skończy 99 lat.
 I rozpocznie setny rok życia. Teraz obchodzenie tego pięknego jubileuszu jest katastrofalnie zagrożone

 przez bandycką napaść sąsiedniego państwa, które chce odebrać Ukrainie wszystko, co naród uważa za najcenniejsze, czyli wolność, narodowość, samostanowienie. Czyli po prostu istnienie.


Lusia była naprawdę szczęśliwa do 8 roku swego życia. Z rodzicami i braćmi żyła w spokojnym, pięknym miejscu zachodniej Ukrainy, mimo, że już wówczas bolszewicy pozbawili jej rodzinę ziemi, którą uprawiała.
A w latach 30. XX w. najkrwawszy z nich skazał miliony ludzi tej Ziemi na śmierć okrutną z powodu  terroru i głodu.  
To wtedy mała dziewczynka z jasnymi warkoczykami poszła za rękę ze swoim starszym bratem do stolicy, którą był wówczas Charków. Poszli pieszo, no bo jak? w nadziei, że tam chleb będzie.  Różnie bywało, głównie ciężko i bardzo ciężko; tu więcej
Wiosną 1941 roku Lusia skończyła szkołę medyczną i od razu, w czerwcu,  została powołana do armii, do wojskowego szpitala. Wojowała do maja 1945 roku i przez kolejne 2 lata pracowała przymusowo w tym szpitalu, przekształconym teraz na zakaźny.

Później przyszły lepsze czasy, chociaż nie świetlane. W każdym razie doczekała się WOLNEJ UKRAINY.
Swoje dorosłe życie rozpoczynała w czasie okrutnej wojny. I ostatni etap życia (oby była z nami jak najdłużej) dopada Lusię znów w trakcie barbarzyńskiej wojny. Czy to ironia pojedynczego ludzkiego losu, czy to po prostu fatum ludzkości? Nie wiadomo, czy pytać, czy stwierdzać.
                                             
                                                                CHWAŁA UKRAINIE
                                                                 Слава Україні

Fotoreportaż POLITYKI z wojennego Charkowa - czytam, patrzę i płaczę.