Bazyl: Chciałbym mieć futro rozpinane!
Filip: Przestań 'kiciać', daj mi spokojnie zjeść!
Kos: nie podchodź bliżej z tym aparatem, bo odlecę!
Przyznać trzeba, że ostatnio trochę
się opuściłam w pisaniu, na co różne życiowe problemy się złożyły.
Parę razy nawet się zabierałam do klawiatury, ale tematy wydały mi się tak
miałkie, że sobie odpuszczałam. Nie znaczy to, rzecz jasna, że akurat w tej chwili
jakieś wiekopomne słowa pod palce mi się cisną, jednak nasze bliźniaki parę dni
temu świętowały swoje piąte urodziny. I ten moment uświadomił mi, że to właśnie
pięć lat mija odkąd te zapiski, głównie kotom poświęcone, prowadzę.
Bo przecież właśnie fakt, że Fela, wyrzucona przez ‘dobrego człowieka’ z
dotychczasowego domu, na naszym progu przed pięciu laty powiła swoje
sześcioraczki był pretekstem, a precyzyjniej się wyrażając pilną potrzebą
powiadomienia świata o tym wydarzeniu; maluchy potrzebowały bowiem domów.
Tak więc rozpoczęłam długą i mozolną pracę polegającą na znalezieniu tym kocim
dzieciom rodzin zastępczych. Sukces był połowiczny. Dwójka z tej szóstki, to
znaczy Filip z Bazylem, ostatecznie została u nas.
Chowają się zdrowo. Są szczęśliwe. Chyba. A zresztą na pewno są szczęśliwe.
Mamy przecież skalę porównawczą; przez nasz ogród przewijają się koty w
znacznych ilościach.
Z reguły to zwierzęta wychudzone, czyhające na jakieś kąski przez nasze koty
niedojedzone. Można je spotkać o każdej porze doby i o każdej porze roku, nawet
w siarczyste mrozy czy ulewne deszcze i przejmujące zimno, kiedy to nasze
zwierzaki przy kominku się wylegują.
Te biedaki, nierzadko mające domy, ale takie, w których ludzie są
przeświadczeni, że ‘kot się sam wyżywi’ i że nie jest im zimno ‘bo przecież
mają futro’, łaknące pożywienia i ciepłego kąta, imają się różnych
sposobów, aby zakraść się w łaski tego człowieka, który jest im życzliwy.
Przerabialiśmy to na przykładzie Rudolfa, kochanego kocura, który, już
rok będzie, jak ten padół, ku naszemu wielkiemu żalowi, opuścił.
A miejsce kolejno wykruszających się kotów, będących u nas stołownikami tylko,
teraz, po Łaciaku zajął jakieś dwa miesiące temu także łaciak, ale taki
popielaty bardziej. No to już został z imieniem Szarak.
Oczywiście potulny i wystraszony na początku, już hardy się zrobił, już nie
wszystko zje, już humorki pokazuje, już na moim aucie się wyleguje, co to
miejsce zawarowane dla Lolisi stanowi.
Chociaż nie tylko; kosy z misek na dachu stawianych podjadają kocie
jedzonko,
i potrafią się głośno o nie dopominać. Pewnie, że dostają. Zwłaszcza w
okresach, kiedy swoje młode wychowują.
I rzecz bardzo, bardzo dziwną zaobserwowaliśmy, mianowicie koty, które
z polowania na ptactwo wszelakie zrobiły sobie jakiś wyższy, ‘szlachetniejszy’
rodzaj sportu, absolutnie nie ruszają kosów, które mieszkają na terenie naszego
ogrodu. To znaczy tu dom swój mają. Jasne, że postraszą je, pogonią, ale nigdy
nie widzieliśmy kosiego trupka, tak jak to, z przykrością przyznaję, ciągle ma
miejsce
z wróblami, sikorkami, gołębiami i innymi pierzastymi.
Niestety, nie zaobserwowaliśmy, aby podobna reguła dotyczyła myszy w naszym
ogródku mieszkających.
A do piątych urodzin bliźniaków wracając, to niezbyt hucznie obchodzone były;
tort, i owszem, tuńczykowy, ale dalej bez fajerwerków. Koci opiekun się
rehabilituje, od domu dosyć daleko, a opiekunka z trudnością utrzymuje cały dom
na jednej głowie:)