Nasze drzewa znów sąsiadom przeszkadzały tak bardzo, że w ruch poszły piły i sekatory. Tym razem to już nie tylko było obcinanie gałęzi nad granicą działki, ale postanowiono ‘nauczkę’ dać i brzozom i świerkom; dwa metry od płotu drzewa gałęzie potraciły. Więc nie wytrzymałam i w naszym Echu Tygodnia tekst na ten temat zamieściłam, p.t. Żyje Kargulowe plemię:
Boki zrywaliśmy oglądając filmy Sylwestra Chęcińskiego, obśmiewającego przywary chłopów przesiedlonych po wojnie z Kresów Wschodnich na tak zwane Ziemie Odzyskane. Przesiedleńcy, prości ludzie, w niedostatku przez pokolenia żyjący, pewnie z tej biedy za miedzę, na trzy palce naruszoną przez sąsiada, zabić potrafiący, charakterów swoich wraz z przeprowadzką przecież nie zmienili. Dalej sąsiad to był nieprzyjaciel. Co prawda własny – ale jednak wróg. Do śledzenia i jak najczęstszego odwetu za każde uchybienie, niechby tylko w imaginacji sąsiedzkiej istniejące.
Boki zrywaliśmy oglądając filmy Sylwestra Chęcińskiego, obśmiewającego przywary chłopów przesiedlonych po wojnie z Kresów Wschodnich na tak zwane Ziemie Odzyskane. Przesiedleńcy, prości ludzie, w niedostatku przez pokolenia żyjący, pewnie z tej biedy za miedzę, na trzy palce naruszoną przez sąsiada, zabić potrafiący, charakterów swoich wraz z przeprowadzką przecież nie zmienili. Dalej sąsiad to był nieprzyjaciel. Co prawda własny – ale jednak wróg. Do śledzenia i jak najczęstszego odwetu za każde uchybienie, niechby tylko w imaginacji sąsiedzkiej istniejące.
Kargulowe dzieci w zgodzie i miłości chciały żyć. Ale to chyba tylko dla potrzeb scenariusza filmowego. Bo w prawdziwym życiu kolejne pokolenie ‘kargulopodobnych’ zachowuje się identycznie jak bohaterowie „Samych Swoich”.
Jednak ich sąsiadom wcale do śmiechu nie jest:
Miejskie ogródeczki, wiadomo, maleńkie są i wąskie. W naszym przetrwało kilka drzew owocowych, starych, po kilkadziesiąt lat mających. Sami też przed kilkunastu laty posadziliśmy parę drzew i krzewów, wzdłuż granicy działki. Żeby trochę tlenu produkowały, zdobiły i schronienie innym gatunkom dawały.
I co się stało? każda gałązka zwieszająca się na sąsiedzką stronę, czyli na tę miedzę Kargulową, odczytywana jest jak jej zbrodnicze naruszenie. Każdy listek, który spadł nie po własnej stronie płotu to zamach na sąsiedzką, świętą własność. A więc ukarany być musi, przykładnie i ostatecznie. Bierze się sekator, albo wynajmuje jakiegoś bezrobotnego z takim sprzętem i bezlitośnie tnie i ciacha, tnie i ciacha, kikuty pozostawiając, raniąc bezmyślnie świerki, brzozy czy wiśnie albo dziki bez.
I oczywiście to nie płot tę miedzę w mniemaniu sąsiada wyznacza, nie. Niech drzewo wie, że moje, czyli sąsiedzkie, obejmuje jeszcze co najmniej 2 metry od granicy działki. Czyli sąsiad-drwal do naszego ogrodu, nie zapraszany, musiał (przez płot?) chyba się wedrzeć, bo inaczej nie dałby rady drzew tak poharatać.
Najsmutniejsze jest to, że przy tym sąsiedzkim płocie nie rośnie nic, czemu przeszkadzałoby drzewo, nie ma jakiś wyjątkowych, kolekcjonerskich nasadzeń, rzadkich roślin. Ot, zwyczajne żywotniki. Ale my nie ośmielilibyśmy się obciąć im ani gałązeczki.
Dlaczego więc tak ta nasza roślinność przeszkadza, zawadza, boli po prostu sąsiada?
Czy to drzewa winne są ludzkiej bezmyślności (eufemizm), czy to krzewy odpowiadają za sąsiedzką wrogość, nienawiść wręcz, która karmi się chyba… no właśnie: czym się karmi, kto wie?
I tak się zastanawiam, czy dla świętego spokoju nie warto byłoby po każdej stronie płotu na dwa metry wyciąć wszystko w pień, ziemię zaorać, czyli zrobić czterometrowy pas zdemilitaryzowany, powiesić liczne monitory i niechby teren 24 godziny na dobę monitorowały. I biada temu, kto na ziemi niczyjej stopę czy łapkę swoją by odcisnął (Bнимание! Мина!)
Jak znam nasze drogie sąsiedztwo, przyklasnęłoby temu projektowi. Warunek jest tylko jeden: strefa zdemilitaryzowana musi być po NASZEJ stronie ogrodu. I wyłącznie po naszej; przecież to oczywiste:)
Czy to coś pomoże? Może, może; aż do kolejnego, sąsiedzkiego rajdu z siekierą czy piłą.
Pelargonie na ganku dalej sobie kwitną |
Jeszcze dużo zieleni |
Filipek tylko się włóczy po całych dniach (i nocach) |
Dunia łapie ostatnie ciepłe promyki |
No cóż, sąsiadów ma się różnych.Ja jestem szczęściarą bo kupiliśmy dom w bardzo przyjaznej okolicy ,gdzie wszyscy się lubią, pomagają sobie i wspierają się w różnych działaniach.Wiadomo ,że trzeba się liczyć z innymi ,ale wszystko można załatwić w sposób cywilizowany i na drodze kompromisów.
OdpowiedzUsuńWypada mi tylko współczuć,że zamiast odpoczywać i relaksować się wśród zieleni musisz się użerać z takimi ludźmi.Cóż ,podobno "dobro powraca" nie wiem tylko czy "zło też powraca ?",bo jeśli tak ,to nie chciałabym byś w skórze Twoich sąsiadów!
Pa! Trzymaj się cieplutko.Pozdrawiam ze wspaniałej ulicy dr Juraszka.
Bardzo to przykre, niestety nie mamy wpływu na zachowania sąsiadów. Ja na szczęście mam zielonolubnych i sama sprzątam na maksa sypiące się u mnie liście drzew od sąsiada, moje sypią się również po cudzych ogrodach i lubimy tę naszą bujną roślinność przy płotach bo trochę prywatności daje.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Twoi sąsiedzi zmądrzeją.
Wiesz to wszystko przykre, moi rodzice żyli w zgodzie przez ponad 40 lat z sąsiadami, a zaczęło się od postawienia wiaty przez nas i poproszenia sąsiadów by przycięli trochę nisko rosnące gałęzie które utrudniały koszenie trawy wzdłuż ogrodzenia, takie cięcie pielęgnacyjne. Moglibyśmy je sami przyciąć ale przecież to nie nasze. I od tej pory gehenna się zaczęła. Od zawsze najważniejszym tematem w rozmowach okolicznościowych były granice działek, "bo ja mam tu, bo on mi zaorał, bo on mi wyrwał peckę" przykre to. Mam nadzieje ze drzewa jednak nie odchorują tak drastycznego ich potrakotowania
OdpowiedzUsuńA u nas sąsiedzi z płotu korzystają, dzięki czemu zaoszczędzili na grodzeniu. A, że płot został zrobiony za miedzą to i z kawałka naszej ziemi też korzystają. Trzeba wrócić do korzeni i jakąś małą wojenkę rozpętać;) A tak serio to nigdy nie zrozumiem takiego podejścia. I kłócenia się o centymetr ziemi. A drzew, które Ci tak okaleczyli to mi strasznie żal. Ucałuj kociaki:)))
OdpowiedzUsuńw końcu pokazałaś... kawałeczek domu... piękne masz wejście... ten daszek zaskarbił moje serducho...
OdpowiedzUsuńa sąsiedzi... nic nie mów... u mnie też ostatnio zgrzyty,,,
najgorsze to, słownictwo, które słyszę... ech !
Ach, sąsiedzi... Bez komentarza.
OdpowiedzUsuńLucyno, pewnie, że zło powraca! Ale moich sąsiadów nic nie zmoże, nawet ich własna złość i głupota:(
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci Twoich sąsiadów.
Niech żyją mieszkańcy ulicy dr Juraszka!
Basiku, niestety, płonna nadzieja, że zmądrzeją:)
OdpowiedzUsuńOh, jakbym chciała, żeby obok mnie mieszkali zwyczajni, przyjaźni ludzie, jak u Ciebie:)
Justyno, popatrz, ile to nerwów i tzw. złej krwi powstaje przez brak tolerancji, kultury, empatii.
OdpowiedzUsuńA przecież w miejscu zamieszkania życie nasze spędzamy, czyli każdy powinien się starać, aby wzajemnie sobie tego życia nie psuć.
Ashko, dzięki, dzięki, już je wycałowałam (nie lubią tego, oj nie lubią, zwłaszcza chłopaki).
OdpowiedzUsuńNo właśnie, Twój płot i centymetr Twojej ziemi przez sąsiada użytkowany przecież Twojego życia nie zmienia;)
Pozdrawiam Was bardzo
Joasiu, daszek to już był. Nawet ze dwa razy;)
OdpowiedzUsuńPrzykro, że u Ciebie także sąsiedzkiej zgody nie ma. Wydaje się, że nasza nacja jakaś w ogóle niezbyt udana jest: egoizm, zawiść, pieniactwo, i tak dalej.
Dobrze, że choć zwierzaki nam to rekompensują:)
Kasiu, ooo:( U Ciebie też?:(
OdpowiedzUsuńSąsiedzi bywają różni niesety. Kiciory urocze...Moje na dwór nie wychodzą, bo sie o nie boję...
OdpowiedzUsuń