Barbara urodziła Maryjkę w dzień swojej patronki, 4 grudnia. Franciszek był bardzo szczęśliwy. Wyczekiwał tego dziecka i bardzo chciał, aby to była dziewczynka. Dwóch synów już przecież mieli. Barbara znów ciężki poród miała. Akuszerka przez dwa dni i dwie noce przy niej czuwała.
Franciszek uprosił Katarzynę, daleką swoją kuzynkę, aby w tych dniach domem się zajęła i przy niemowlęciu pomagała.
Na dworze było bardzo zimno i wietrzno. Prószył drobny śnieg. Ale w mieszkaniu przyjemne ciepło się rozchodziło, ogień w piecach buzował, a kiedy drzwiczki dla podrzucenia opału się otworzyło, iskry snopem się z paleniska wysypywały.
Barbara, słaba, z niebieskimi cieniami pod półprzymkniętymi oczami, leżała poważna i cicha. Od czasu do czasu przytulała noworodka, a to wzdychała, a to czułym słowem małą się zachwycała.
Po paru dniach okazało się, że Katarzyna nie może ich opuścić, bo Barbara w dalszym ciągu niedomaga. Franciszek dużo czasu spędzał teraz w domu. Doglądał gospodarstwa, strofował chłopców, ustalał z Katarzyną sprawunki, i często zajmował się Maryjką. Jednak dłużej nie mogło tak trwać. Musiał pracować.
Część oficyny, którą zajmowali, przeznaczona była na warsztat tkacki, w którym Franciszek z czeladnikiem, którego do pomocy miał, wykonywali na zamówienie hurtownika różne roboty, przeważnie były to kilimy. Z warsztatu przez cały dzień, a nierzadko i w nocy, dobiegał stukot krosien, a w powietrzu unosiła się para i zapach octu. W kadziach farbowano wełnę do tkania, więc Franciszek często chodził z rękami zielonymi albo i czerwonymi od barwników, bo pozbyć się tych plam kolorowych nie było łatwo. Co prawda w mieście farbiarnie były, jednak Franciszek mawial: - Nie ma to, jak człowiek sam sobie wszystko przygotuje. No, a poza tym taniej mu wypadało. Od czasu do czasu indywidualnego klienta miał, wtedy dodatkowy zarobek był, więc i możliwość kupienia chłopcom książki, czy zabawki albo Barbarze jakiegoś drobiazgu. Sprzedać poza hurtem jednak trudno było bo Franciszek czasu na to nie miał, poza tym fabryczne wyroby tańsze były, choć do franciszkowych ani się umywały. Franciszek mistrzowstwo swoje pokazywał w kolorystyce jak i w doskonałym wykończeniu kilimów. Ale głównym jego atutem było wzornictwo, piękne i oryginalne. Pomysły swoje czerpał z wiejskiego rękodzielnictwa, głównie ukraińskiego, ale nie tylko, i do swoich potrzeb je układał. Lubił najbardziej tę właśnie część swojej pracy, to wyobrażanie i planowanie, jak rzecz gotowa będzie wyglądać. W Galicji, a w niedalekim Krakowie to już zwłaszcza, moda na rzemieślnicze wytwory w tym czasie była wielka, to i głodu nie cierpieli.
Zbliżało się Boże Narodzenie. Święta Franciszek planował dostatnie, a niechby nawet wszystkie oszczędności pochłonęły. Chciał, aby na stole niczego nie zabrakło.
Potrawy Katarzyna z wielkim poświęceniem przygotowywała. Ryby sprawione na smażenie i gotowanie czekały. Śledzie od dawna się marynowały. Mak parzony i ucierany w makutrach wielkich na makowce już się nadawał.W kamionkach stały buraki na barszcz kiszone i kapusta na różne potrawy, a kilka pudeł metalowych po jakiś wiktuałach, napakowanych lukrowanymi piernikami i maślanymi ciasteczkami, pochowano przed chłopcami, żeby jeszcze przed Wigilią się do nich nie dobrali. Zwłaszcza Jasiek, ośmiolatek, łasuchem niesamowitym był.
Alik, ich pierworodny, czternaście lat właśnie kończył. Do matki podobny jak dwie krople wody, z tymi oczami przepastnymi i czupryną jasnopopielatą, wysoki, silny, zręczny, był jej oczkiem w głowie. Nauka nie tylko nie sprawiała mu trudności, ale wyniki bardzo dobre osiągał, uczyć się lubił więc oboje z matką planowali wiele, aż o krakowską Alma Mater zahaczając. Dużo już ojcu w warsztacie pomagał, a że był obowiązkowy i staranny, tkackie rzemiosło szybko sobie przyswajał.
Barbara jakoś lepiej się teraz poczuła, trochę do kuchni zaglądała, a to farsz do uszek przyprawiła, a to kompot z suszu na kuchnię postawiła, a to znów interesowała się, czy obrus biały, ten ogromny, z jej wyprawy, którą własnoręcznie wyhaftowała, należycie wykrochmalony został. Katarzyna, wytrawna gospodyni, zapracowana wielce, trochę się złościła. -Barbaro, czy ty za dziecko mnie bierzesz, czy jak? Wiem przecie, że biały na stół się należy. I zastawa w róże.
A w rogu jadalni choinka stała, wysoka pod sufit. Ojciec z Alikiem przywieźli ją sankami. Teraz trzeba było oprawić ją w stojak, pokaźny, żeliwny, na zielono pomalowany, i powiesić orzechy, łańcuchy, jabłka, pierniczki, świeczki, a całość srebrnymi włosami udekorować. Na czubku choinki głowa aniołka, spomiędzy pierzastych skrzydełek wyglądająca, musiała być przypięta.
Barbara mężem i starszym synem, strojącymi choinkę, dyrygowała. Jaśkowi nie wolno było tu zaglądać do samej Kolacji. Jaśkowi podarowana była jeszcze wiara w Aniołka, którego z niecierpliwością wielką wyczekiwał.
c.d.n.
no wiesz .... w takim momencie przerwać i napisać c.d.n to ... grzech ... hehe
OdpowiedzUsuńpozdrówka
mam prośbę ... gdybyś mogła usunąć weryfikację obrazkową byłoby fajnie... a to takie 'grymasy' wyskakują, że ich do liter nie można porównać ...
mam nadzieje, ze bedzie ciag dalszy?
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
B
a niech cię gęś kopnie...ooo....:)))
OdpowiedzUsuńMiło się czyta. Ale ta przerwa, to co najmniej po świętach powinna wypaść. A kociny to mam nadzieję w tym domu nie brakuje, co ?
OdpowiedzUsuńEwa
Oooo, powieść w odcinkach będzie....
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na ciąg dalszy!
Pozdrawiam bardzo cieplutko:)))
Małgoniu, zaskoczyłaś mnie (pozytywnie) :)
OdpowiedzUsuńCzekam na c.d.n.
Pozdrawiam niedzielnie :)