Lolita |
Wiadomym jest ogólnie, że wszyscy rzemieślnicy, w tym dekarze, jakiś czas temu wyjechali na wyspy, aby tam zapewnić ludności anglojęzycznej usługi na dobrym poziomie.
Więc u nas w kraju ci, którzy musieli zostać winni sobie sami radzić jak potrafią. W związku z tym mój mąż, człowiek niemłody a co gorsza nierzemieślnik, po bezskutecznym, wielomiesięcznym poszukiwaniu fachowca, postanowił wczoraj wybrać się na dach. Wytaszczył tam z sobą rolkę papy i wiadro lepiku i rozpoczął wielogodzinne roboty naprawcze.
Kiedy w którymś momencie z wysokości komina popatrzył w dół, zauważył naszą Lolitę przemykającą właśnie ulicą. Lolitę, poszukiwaną przez nas od 29 lipca, czyli niemal od miesiąca, zaczęliśmy już opłakiwać, oskarżając się wzajemnie o zawinienie tego nieszczęścia. A tu nagle szczęście - jest Lolita!
Oczywiście sprowadzenie kotki do domu wcale nie było łatwe. Zwierzak niby chciał się dać złapać, ale przy każdej próbie wzięcia na ręce wymykał się i uciekał przez coraz inny płot. W końcu udało się wziąć ją za pomocą miski z jedzeniem, postawionej na trawniku, w sąsiednim ogródku. Było przeciąganie kota przez pręty ogrodzenia. I poranienie rąk. Puściłam ją dopiero w domu, po pozamykaniu wszystkich okien i drzwi. Kot był zupełnie roztrzęsiony, przestraszony, zagubiony, chudy, głodny i jak się później okazało, także zapchlony.
Przez całe popołudnie, wieczór i pół nocy odbywało się karmienie, uspakajanie, głaskanie, przytulanie, mówienie czułych słówek, trzymanie na kolanach i dogadzanie na wszekie możliwe sposoby.
Ta koteczka, przez 4 lata swojego życia rozpieszczana przez nas i przez pozostałe koty, które tylko w stosunku do niej nie były nigdy wrogie ani zazdrosne, okazała się zwierzęciem bardzo słabym psychicznie. Jest całkiem rozbita, nie może się pozbierać, bez przerwy mruczy, trzyma mnie pazurkami, chce być blisko. Przeżyła naprawdę groźne 4 tygodnie poza swoim rodzinnym domem.
Gdzie była, kto ją przetrzymywał, tego się nie dowiemy. Co gorsze, jest to kot wychodzący, więc nie wyobrażam sobie, aby przez resztę życia mogła być trzymana w domu, byłaby na pewno bardzo nieszczęśliwa. Natomiast wypuszczenie jej z domu grozić może powtórnym zaginięciem. Są to sytuacje trudne, w których nie wiadomo co robić, i co lepsze będzie dla zwierzęcia. Na razie postanowiliśmy nie wypuszczać jej samej a jedynie wywozić gdzieś na łąki i tam pozwolić się wyhasać.
W taki oto sposób dziura w dachu, sama w sobie nienawistna, walnie przyczyniła się do odzyskania kota i pełnego szczęścia w domu.
Kotkę Felę i kociaki, dla których poszukujemy domów szczęśliwych, rodzinnych, można oglądać w mojej Galerii:
http://picasaweb.google.pl/manetka07
Zainteresowanych proszę o kontakt e-mailowy.
Lilitka... Biedctwo, aż mi łzy opłynęły.
OdpowiedzUsuńAle jak wywozić na łąki, żeby się wyhasała?? Przecież kot, to nie pies, puścić w obcym miejscu, to pójdzie w siną dal. Nie licząc wyjątków. Chyba, że szelki miałaś na myśli...
Bethany, tak, na razie w szelkach; jak już przywyknie, to raczej pewne jest, że na wołanie będzie wracała do miejsca, skąd ją puścisz.
OdpowiedzUsuńAle zgadzam się; zawsze jest pewne ryzyko:(
Do Twojego blogu nie można się dostać; tylko dla zaproszonych?
Znam jeden przypadek taki, że znajoma zabrała dwa koty pod namiot nad rzekę na całą dobę. Bezpośrednio po dotarciu na miejsce, wypuściła koty z auta samopas. Koty popędziły, jak dzikie przed siebie... Ale wokół były same trawy, żadnych chaszczy, budynków, nic, więc w którymś momencie zaczęły się rozglądać - nie ma dokąd biec, więc zawróciły z powrotem do auta i spały razem pod namiotem, i razem wróciły. Nie będę nawet komentować takiego postępowania, bo to cud, że te koty nie uciekły.
OdpowiedzUsuńJak się kota przyzwyczai, to tak... Aczkolwiek najgorsze jest ryzyko właśnie, szczególnie bez znajomości drogi do domu.
Sama też nie mogłam się dostać na mojego bloga, były jakieś problemy, ale już ok.
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń