To Filip
To kocica Fela
To kocica Fela
Bazyl
Wszystko zaczęło się w ubiegłą sobotę. Zadzwoniła do mnie p. Józefa z Wrocławia. Od razu spodobał mi się jej niski głos, rzeczowy dialog i podkreślenie odpowiedzialności kroku, na który się zdecydowałi. Zobaczyli bowiem zdjęcie kocurka Bazyla w serwisie ogłoszeniowym Gumtree, który jest moim zdaniem bardzo dobrym miejscem do umieszczania ogłoszeń.
Oczywiście, kto by nie chciał Bazylka? Ale akurat dzień, dwa wcześniej Bazyl również oczarował pewną młodą parę. Więc p. Józefa, po przeczytaniu notek o innych naszych, a właściwie nie tyle naszych, ile kotki Feli dzieciach, przeznaczonych do adopcji oraz obejrzeniu licznych zdjęć w kociej galerii, w Google oraz naradzie ze swoją rodziną, zdecydowała, że własnym domem podzielą się z kocurkiem Boryskiem.
Jasne, że Borys jest kotem niemniej uroczym od Bazyla, a nawet pod pewnymi względami go przewyższa; mianowicie, nie jest aż takim rozrabiaką.
Kiedy w niedzielę przywiozłam Borysa do państwa W. do Wrocławia, byłam zaskoczona, że mama 30-letniej córy Agnieszki i trzynastolatka Piotrusia, sama wygląda jak trzydziestolatka, filigranowa, zgrabna, no i bardzo sympatyczna. Na dworze deszcz i zimno, a w domku na Boryska czekał trzaskający kominek i równie gorące serca. Wiem, że synek Feli będzie w tym domu szczęśliwy.
Zaraz potem, bo już we wtorek, Miłka, Kacperek i ja, wyruszyliśmy do domu Iwony i jej 4-letniego synka Dominika, do Sosnowca. Z Iwoną to my już korespondowałyśmy w sprawie adopcji maluchów niemal od ich urodzenia, to znaczy od dwóch miesięcy. I tu też zostawiłam moją sympatię i dużą nadzieję, że jest to dom, w którym biała koteczka, nazwana teraz Zuzią, będzie bardzo szczęśliwa.
Bo dla Kacperka, cudnego pasiaczka, był to tylko przystanek w drodze do Wojkowic. Tam bowiem będzie jego dom rodzinny. I już wiem, że cudownie się przystosowuje. Z Zuzią były kłopoty, ale okazało się, że chwilowe i teraz już pięknie się bawią z przedszkolakiem Dodo.
A w niedzielę pojechaliśmy z Bazylkiem do Lubawki, na samej polsko-czeskiej granicy. Tu oczekiwali nas młodzi, sympatyczni i mili, Aneta z Piotrem. Od pierwszego wejrzenia zarówno mnie, jak i Bazylowi spodobałi się opiekunowie, dom i ogródek. Nawet zabawiłam tam zbyt długo, opowiadając przy herbacie o kotach i naszym życiu przy nich. A kiedy już wszystko ułożono i szczęśliwie się żegnałam, do salonu wpadł wielki, stary, puchaty kocur Leon. I co zrobił? Dosłownie chciał rozszarpać i żywcem pożreć maleńkiego Bazylka! Lecz Bazyl-bohater, stawił dzielnie, za dzielnie, czoła temu wielkiemu tygrysowi. Oczywiście rzecz cała skończyła się zapakowaniem Bazyla do kosza i naszym powrotem do domu.
Teraz zastanawiamy się z Anetą i Piotrem co zrobić? Jaka jest nadzieja, że stosunki na linii: zasiedziały w tym domu, będący na własnych włościach kocur Leon, i nowicjusz Bazyl, ułożą się, jak to się mówi, przyjacielsko, a co najmniej poprawnie? Na razie zwlekamy z odpowiedzią na to pytanie, chociaż odpowiedź wkrótce przecież paść musi.
I tylko ja po cichu sobie myślę, że jednak ta moja wizyta okazała się być wcale nie za długą. No, bo co by się stało, gdyby bezprzykładna napaść kota Leona na malucha Bazyla wydarzyła się dopiero po moim odjeździe?
W kolejny już wtorek zawiozłam Felę, mamę szóstki bliźniaków, o których najczęściej mowa na tym blogu, do lecznicy w Dzierżoniowie. Powód? Nie możemy mieć więcej dzieci. Zresztą my, jak my, ale Fela zdaje się też, po doświadczeniach tego rodzicielstwa, jest zdecydowana, aby więcej pociech nie sprowadzać na świat.
Więc Felunia przebyła operację, po której już kociąt mieć nie będzie. Biedna kociczka, jest teraz bardzo chora. Opiekujemy się nią troskliwie. Jutro jedziemy znów do kontroli. A za tydzień zdejmujemy szwy.
Przeżycia opiekunów wywołane taką operacją dają się porównać tylko z własnymi, medycznymi doświadczeniami. Jednak mamy nadzieję, że Feli pomogą wrócić do równowagi po tym stresującym bardzo doznaniu, jej dzieci, to znaczy jej córeczka Lucky oraz synaczkowie Bazyl i Filipek. Ona je kocha wcale nie mniej, niż ludzka matka kocha swe dzieci. Co to była za radość, kiedy dziś rano znowu je zobaczyła! Taka chora, a zaraz zabrała się do ich toalety, tulenia i całowania. Po kociemu, oczywiście.
To był naprawdę długi, bardzo długi tydzień. Tysiąc kilometrowy!
Na Twoją miłość i opiekę czekają w dalszym ciągu koteczka Lucky, kot Filip i sama ich mama - kocica Fela, ona oczywiście po całkowitym wykurowaniu się i dojściu do pełnego zdrowia psychicznego.
Zdjęcia kociaków i Feli można, jak zwykle, oglądać w mojej galerii publicznej, w Google, adres: http://picasaweb.google.manetka07/
Napisz do nas, jeśli drgnie Ci serce.
Oczywiście, kto by nie chciał Bazylka? Ale akurat dzień, dwa wcześniej Bazyl również oczarował pewną młodą parę. Więc p. Józefa, po przeczytaniu notek o innych naszych, a właściwie nie tyle naszych, ile kotki Feli dzieciach, przeznaczonych do adopcji oraz obejrzeniu licznych zdjęć w kociej galerii, w Google oraz naradzie ze swoją rodziną, zdecydowała, że własnym domem podzielą się z kocurkiem Boryskiem.
Jasne, że Borys jest kotem niemniej uroczym od Bazyla, a nawet pod pewnymi względami go przewyższa; mianowicie, nie jest aż takim rozrabiaką.
Kiedy w niedzielę przywiozłam Borysa do państwa W. do Wrocławia, byłam zaskoczona, że mama 30-letniej córy Agnieszki i trzynastolatka Piotrusia, sama wygląda jak trzydziestolatka, filigranowa, zgrabna, no i bardzo sympatyczna. Na dworze deszcz i zimno, a w domku na Boryska czekał trzaskający kominek i równie gorące serca. Wiem, że synek Feli będzie w tym domu szczęśliwy.
Zaraz potem, bo już we wtorek, Miłka, Kacperek i ja, wyruszyliśmy do domu Iwony i jej 4-letniego synka Dominika, do Sosnowca. Z Iwoną to my już korespondowałyśmy w sprawie adopcji maluchów niemal od ich urodzenia, to znaczy od dwóch miesięcy. I tu też zostawiłam moją sympatię i dużą nadzieję, że jest to dom, w którym biała koteczka, nazwana teraz Zuzią, będzie bardzo szczęśliwa.
Bo dla Kacperka, cudnego pasiaczka, był to tylko przystanek w drodze do Wojkowic. Tam bowiem będzie jego dom rodzinny. I już wiem, że cudownie się przystosowuje. Z Zuzią były kłopoty, ale okazało się, że chwilowe i teraz już pięknie się bawią z przedszkolakiem Dodo.
A w niedzielę pojechaliśmy z Bazylkiem do Lubawki, na samej polsko-czeskiej granicy. Tu oczekiwali nas młodzi, sympatyczni i mili, Aneta z Piotrem. Od pierwszego wejrzenia zarówno mnie, jak i Bazylowi spodobałi się opiekunowie, dom i ogródek. Nawet zabawiłam tam zbyt długo, opowiadając przy herbacie o kotach i naszym życiu przy nich. A kiedy już wszystko ułożono i szczęśliwie się żegnałam, do salonu wpadł wielki, stary, puchaty kocur Leon. I co zrobił? Dosłownie chciał rozszarpać i żywcem pożreć maleńkiego Bazylka! Lecz Bazyl-bohater, stawił dzielnie, za dzielnie, czoła temu wielkiemu tygrysowi. Oczywiście rzecz cała skończyła się zapakowaniem Bazyla do kosza i naszym powrotem do domu.
Teraz zastanawiamy się z Anetą i Piotrem co zrobić? Jaka jest nadzieja, że stosunki na linii: zasiedziały w tym domu, będący na własnych włościach kocur Leon, i nowicjusz Bazyl, ułożą się, jak to się mówi, przyjacielsko, a co najmniej poprawnie? Na razie zwlekamy z odpowiedzią na to pytanie, chociaż odpowiedź wkrótce przecież paść musi.
I tylko ja po cichu sobie myślę, że jednak ta moja wizyta okazała się być wcale nie za długą. No, bo co by się stało, gdyby bezprzykładna napaść kota Leona na malucha Bazyla wydarzyła się dopiero po moim odjeździe?
W kolejny już wtorek zawiozłam Felę, mamę szóstki bliźniaków, o których najczęściej mowa na tym blogu, do lecznicy w Dzierżoniowie. Powód? Nie możemy mieć więcej dzieci. Zresztą my, jak my, ale Fela zdaje się też, po doświadczeniach tego rodzicielstwa, jest zdecydowana, aby więcej pociech nie sprowadzać na świat.
Więc Felunia przebyła operację, po której już kociąt mieć nie będzie. Biedna kociczka, jest teraz bardzo chora. Opiekujemy się nią troskliwie. Jutro jedziemy znów do kontroli. A za tydzień zdejmujemy szwy.
Przeżycia opiekunów wywołane taką operacją dają się porównać tylko z własnymi, medycznymi doświadczeniami. Jednak mamy nadzieję, że Feli pomogą wrócić do równowagi po tym stresującym bardzo doznaniu, jej dzieci, to znaczy jej córeczka Lucky oraz synaczkowie Bazyl i Filipek. Ona je kocha wcale nie mniej, niż ludzka matka kocha swe dzieci. Co to była za radość, kiedy dziś rano znowu je zobaczyła! Taka chora, a zaraz zabrała się do ich toalety, tulenia i całowania. Po kociemu, oczywiście.
To był naprawdę długi, bardzo długi tydzień. Tysiąc kilometrowy!
Na Twoją miłość i opiekę czekają w dalszym ciągu koteczka Lucky, kot Filip i sama ich mama - kocica Fela, ona oczywiście po całkowitym wykurowaniu się i dojściu do pełnego zdrowia psychicznego.
Zdjęcia kociaków i Feli można, jak zwykle, oglądać w mojej galerii publicznej, w Google, adres: http://picasaweb.google.manetka07/
Napisz do nas, jeśli drgnie Ci serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wizytę;)