Jakoś tak przedwczoraj do głowy mi przyszło takie oto spostrzeżenie; wszystkie zegary w naszym domu zwyczajnie sobie stoją. To znaczy nie chodzą. Chociaż wszystkie, oprócz jednego, ostatnio przeze mnie odnawianego, są przecież sprawne, na chodzie.
Nawet mój zegarek naręczny stoi. Ale w nim to akurat bateria się wyczerpała. Coś około pięciu miesięcy temu. Więc co to może oznaczać?
Tyle tylko chyba, że bez pośpiechu się u nas wszystko dzieje. Rytm doby zwierzęta wyznaczają; spanie, jedzenie, drzemka, polowanko, przekąska, włóczęga po okolicznych ogródkach, obiadek, znów przechadzka, zbieranie tego towarzystwa kociego do domu, na noc, kolacyjka, i dobranoc. Odpchlanie czasem, odrobaczanie jeszcze rzadziej, częściej wyczesywanie, czyszczenie nosów, uszu i oczu.
Oj, tego kociska nasze nienawidzą. Uciekają, kryją się skutecznie po różnych zakamarkch, ale przechytrzone jednak, złapane i na rękach, na parapet łazienkowego okienka zaniesione, gdzie jasno jest,więc wszelkie brudy zauważyć łatwo, a framuga okienna pozwala niecierpliwca na miejscu utrzymać, zachowują się różnie.
Lolita, na przykład, mruczy donośnie, krzyczy prawie, aby mnie oszukać, że dobrze jej bardzo i chętnie poddaje się tym higienicznym zabiegom. Chce moją czujność uśpić i czym prędzej czmychnąć na dwór.
Rudolf z kolei, który latami prawdziwy cyrk urządzał przy wyczesywaniu, darł się tak głośno, jakby ze skóry był obdzierany, ostatnio całkowicie swoją taktykę zmienił; łasi się, siedzi cicho jak trusia, i od czasu do czasu języczkiem rękę z grzebieniem (gęstym) liźnie. Ale kiedy tylko głowę na moment odwrócę, Rudy momentalnie pod muszlą już siedzi i siłą stamtąd wyciągać go trzeba. Natomiast Szkaradziej właśnie odwrotnie; dotąd lubił bardzo, kiedy się nim zajmowano, a nawet domagał się wyczesywania, czochrania, głaskania, i wszelkiego tarmoszenia, teraz głośno wyraz swojemu wielkiemu niezadowoleniu daje, a zamiast czesania woli się wytarzać w piachu. Potem wstaje z takiej ziemnej kąpieli, popielaty cały, z ziarenkami w futrze, źdzbłami i innymi paprochami, i dopiero wtedy jest co wyczesywać.
Właściwie tylko Filipek poddaje się dobrowolnie, ale to jego liche futerko, to ciałko chudziutkie nawet pchły omijają.
Więc jak bez "chodzących" mechanizmów żyjemy? Zwyczajnie. Nikt i nic nas już nie goni. Obowiązkowo, to tylko na Boże Narodzenie i Sylwestra mój mąż sprężyny nakręca, czas ustawia, bicie reguluje. A poza tym od czasu do czasu jedynie, aby nostalgiczną atmosferę stworzyć, któryś zegar do życia obudzi. Głośne tykanie i jeszcze głośniejsze godzin wydzwanianie jest nastrojowe bardzo.
Zegarów i zegarków trochę mamy: zbieraliśmy je dość długo, są wiszące, kieszonkowe i naręczne. Niektóre ładne bardzo. Były w naszym zbiorze jeszcze inne, kieszonkowe, złote, z dewizkami, już zabytkowe. Niestety, zwyczajnie zrabował je nam (i inne przedmioty) pewnien poznański antykwariusz,a raczej pseudoantykwariusz. Nie miałam nerwów (ani pieniędzy) aby po sądach się włóczyć z tym przestępcą. No, cóż. Raczej nie wrócą czasy, kiedy w tej części Europy za kradzież rękę ucinano.
Ale przepięknych zegarków szkoda.
A życie i tak sobie tyka.
Nawet mój zegarek naręczny stoi. Ale w nim to akurat bateria się wyczerpała. Coś około pięciu miesięcy temu. Więc co to może oznaczać?
Tyle tylko chyba, że bez pośpiechu się u nas wszystko dzieje. Rytm doby zwierzęta wyznaczają; spanie, jedzenie, drzemka, polowanko, przekąska, włóczęga po okolicznych ogródkach, obiadek, znów przechadzka, zbieranie tego towarzystwa kociego do domu, na noc, kolacyjka, i dobranoc. Odpchlanie czasem, odrobaczanie jeszcze rzadziej, częściej wyczesywanie, czyszczenie nosów, uszu i oczu.
Oj, tego kociska nasze nienawidzą. Uciekają, kryją się skutecznie po różnych zakamarkch, ale przechytrzone jednak, złapane i na rękach, na parapet łazienkowego okienka zaniesione, gdzie jasno jest,więc wszelkie brudy zauważyć łatwo, a framuga okienna pozwala niecierpliwca na miejscu utrzymać, zachowują się różnie.
Lolita, na przykład, mruczy donośnie, krzyczy prawie, aby mnie oszukać, że dobrze jej bardzo i chętnie poddaje się tym higienicznym zabiegom. Chce moją czujność uśpić i czym prędzej czmychnąć na dwór.
Rudolf z kolei, który latami prawdziwy cyrk urządzał przy wyczesywaniu, darł się tak głośno, jakby ze skóry był obdzierany, ostatnio całkowicie swoją taktykę zmienił; łasi się, siedzi cicho jak trusia, i od czasu do czasu języczkiem rękę z grzebieniem (gęstym) liźnie. Ale kiedy tylko głowę na moment odwrócę, Rudy momentalnie pod muszlą już siedzi i siłą stamtąd wyciągać go trzeba. Natomiast Szkaradziej właśnie odwrotnie; dotąd lubił bardzo, kiedy się nim zajmowano, a nawet domagał się wyczesywania, czochrania, głaskania, i wszelkiego tarmoszenia, teraz głośno wyraz swojemu wielkiemu niezadowoleniu daje, a zamiast czesania woli się wytarzać w piachu. Potem wstaje z takiej ziemnej kąpieli, popielaty cały, z ziarenkami w futrze, źdzbłami i innymi paprochami, i dopiero wtedy jest co wyczesywać.
Właściwie tylko Filipek poddaje się dobrowolnie, ale to jego liche futerko, to ciałko chudziutkie nawet pchły omijają.
Więc jak bez "chodzących" mechanizmów żyjemy? Zwyczajnie. Nikt i nic nas już nie goni. Obowiązkowo, to tylko na Boże Narodzenie i Sylwestra mój mąż sprężyny nakręca, czas ustawia, bicie reguluje. A poza tym od czasu do czasu jedynie, aby nostalgiczną atmosferę stworzyć, któryś zegar do życia obudzi. Głośne tykanie i jeszcze głośniejsze godzin wydzwanianie jest nastrojowe bardzo.
Zegarów i zegarków trochę mamy: zbieraliśmy je dość długo, są wiszące, kieszonkowe i naręczne. Niektóre ładne bardzo. Były w naszym zbiorze jeszcze inne, kieszonkowe, złote, z dewizkami, już zabytkowe. Niestety, zwyczajnie zrabował je nam (i inne przedmioty) pewnien poznański antykwariusz,a raczej pseudoantykwariusz. Nie miałam nerwów (ani pieniędzy) aby po sądach się włóczyć z tym przestępcą. No, cóż. Raczej nie wrócą czasy, kiedy w tej części Europy za kradzież rękę ucinano.
Ale przepięknych zegarków szkoda.
A życie i tak sobie tyka.
Ja też kocham zegary i w rezydencji będę ich miała dużo;-)Wzrusza mnie takie delikatne cichutenkie tikanie zegara. Gdybym napadła na Was, to bym zrabowała ten metalowy budzik.Teraz u mnie błogosławiony moment ciszy - wszystkie zwierzeta spią jak Twoje zegary, ale zaraz im ten stan minie... pozdrawiamy cichutko
OdpowiedzUsuńOri, nasze zwierzaki także przysypiają, widać aurę podobną mamy. Nawet nazywamy ją "kocią pogodą".
OdpowiedzUsuńCo do budzika: jak już wiecha na rezydencji zawiśnie, to przez umyślnego Ci go, z przyjemnością dużą, prześlemy!
to tak fajnie gdy czas stoi w miejscu;-)
OdpowiedzUsuńbuziaki
Oj tak, Donata! Wtedy ani zmarszczek nie przybywa przecież, ani centymetrów w pasie!
OdpowiedzUsuńŚwietna jest Twoja opowieść o przemijaniu czasu i czasowo koniecznych obowiązkach wobec kiciusiów.
OdpowiedzUsuńNa ten moment przypomniała mi się prawdziwa historyjka z mojego życia wzięta.Otóż kiedy mój synek (teraz lat 28) miał 5 lat, pojechałam z nim do Krynicy Górskiej - mąż nie mógł wziąć urlopu więc wybraliśmy się z małym Maciusiem we dwoje.Poświęcałam mu całe dnie, bo cóż miałam innego do roboty.Byliśmy w tych górach od 1-16 września.Pogoda była cudowna więc każdy dzień spędzaliśmy na powietrzu.Jeździliśmy kolejką,konikami,bryczką, słowem same atrakcje były.Po powrocie do Kielc, po trzech dniach wieczorem Maciuś usnął a po godzinie usłyszeliśmy głośny płacz dziecka.Lecimy z mężem oboje do Maćka, a on płacze okrutnie.Pytamy się dlaczego tak płaczesz? A on prze łzy krokodyle mówi: płaczę bo mi żal tych czasów co minęły...
A jakie to czasy? - pytamy; no jak to jakie: na wczasach w górach...
Ale czas pędzi nieubłaganie i nie wróci. Zegary rzeczywiście przepiękne.
Pozdrawiam bardzo serdecznie:))
Jolu, dzieci, rzeczywiście - mają wejścia! Pozdrowienia dla Maciusia (pana).
OdpowiedzUsuńTa historyjka fajna to chyba weszła do Waszego albumu z rodzinnymi anegdotami?
ha, ha... u mnie też trochę zegarów i też wszystkie stoją...najbardziej to mi szkoda takiego bimbającego...nie wiem czemu szkoda, bo działa, ale każdy zapomina nakręcić...ale wiesz...szczęśliwi czasu nie liczą! Niestety zerkam na komórkę, bo u mnie nie zwierzęta, ale praca i szkoła są wyznacznikami czasu, a zwierzaki musiały sie przystosować:)Twoja Lolita...to moja Vinga...też nie lubił wszelakich zabiegów przy swym czarnym futerku:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam gorąco!
Zegary masz piękne...
Piekne zegary, ja mam troche fiola na ich punkcie...wspanialy jest ten na niebieskim tle...
OdpowiedzUsuńszkoda tej reszty ktorej nie ma....a musiala byc poprostu cudowna
Pozdrawiam
Magdalena/Color Sepia
Magdaleno, ten na niebieskim tle to srebrna Cyma ze złotymi wskazóweczkami, z lat 20.ub. wieku. Faktycznie ładna, ale ma uszczerbek - popękany cyferblat (jako, że ze spodniami została swego czasu wytrzepana).
OdpowiedzUsuńTak, tak. Rzeczy też się niszczą, nie tylko my!
Pozdrawiam
Elisse, nie wiem właściwie, czy jesteśmy szczęśliwi, ale już z całą pewnością można powiedzieć, że nie jesteśmy nieszczęśliwi!
OdpowiedzUsuńMy, i zwierza nasze.
I ja mam słabość do zegarów.
OdpowiedzUsuńCałe lato nie nakręcałam "bimbającego", teraz trochę się boję, że w nocy będzie budził. ;)
Twoje zegary piękne, tak jak i koty i opowieści o nich zawsze zgrabnie wplecione w różne części człowieczego życia.
Błękitna, właśnie sobie skojarzyłam, że przestaliśmy nakręcać zegary po tym, jak jeden z naszych gości, zapytany swego czasu o poranku jak mu się spało (w salonie, na kanapie), odpowiedział ze zbolałą miną: co godzinę się budziłem...
OdpowiedzUsuńblue-connect to jednak nie neostrada
OdpowiedzUsuńi nie zawsze mogę się połączyć
u nas leje jak z cebra i wciąż grzmi;-(
buziale
wczoraj było znośnie
OdpowiedzUsuńto dzisiaj znów zimnica i kropelki z nieba wciąż spadają;-(
a nocki są lodowate jak w ziemie...ech
Tobie życzę ładnej pogody i nie tylko na week-end