7 września 2009

Jeszcze tylko dwa tygodnie lata

Nasz Piesek







Jabłek tego roku mało




Jakieś chwasty okropne ogród opanowały



W "drewniaku", jak wszyscy nazywają sklepik GS-u, nie było dziś bułek, więc Bazyl, który chodzi razem z moim mężem co rano, to znaczy o dziesiątej, po chlebek lub bułeczki, i z pewnej odległości, spod kubła na śmieci obserwuje drzwi sklepu, bardzo był zaniepokojony, że mąż nie wraca do domu, ale idzie dalej, do "Biedronki", aby tam kupić pieczywo.

Bazyl, po dłuższym namyśle, bo ta trasa nie jest przez niego "obchodzona", postanowił także wyruszyć. Każdorazowo mąż się denerwuje taką kocią eskapadą, no, bo zawsze zdarzyć się może jakiś pies bez smyczy, albo jakiś dzieciak złośliwy lub niezbyt rozgarnięty, mogące Bazylowi krzywdę zrobić.

Droga Bazyla jest oczywiście wielokrotnie dłuższa od trasy, jaką człowiek przebywa. My mamy skłonność do wybierania najkrótszej drogi, dwa punkty łączącej, kot zaś zupełnie odwrotnie. On nie tylko wybiera drogę jak najdłuższą, on jeszcze celowo szuka sobie na niej różnych utrudnień.

Bazyl zajrzy pod każdy krzaczek, pobiegnie pod wszystkie, w zasięgu jego wzroku stojące kontenery, pomyszkuje pod każdym zaparkowanym autem. Chętnie obejrzy a to jakiś porzucony karton, a to kałużę obada, czy w niej może jaka rybka się nie pluska, a przy tym wielokrotnie jeszcze zawróci, aby dokładniej spenetrować takie miejsca.

Bazylek chowa się pod Biedronką w miejscu, skąd widzi wejście. I czeka. Oczywiście robi mężowi gorzką i głośną wymówkę, jeśli czekał zbyt długo i zdążył się wynudzić. Albo radośnie go wita, tańcząc i skacząc wokół, jeśli według jego własnej miary, powrót nastąpił szybko.
Teraz wracają obaj do domu. Bazyl już prostą drogą zmierza do naszej furtki, i zaraz za nią pada. Taki jest zmęczony. Zrobił przecież ze dwa kilometry. Trochę się bał. Trochę się bawił. Musi zregenerować siły. A po jakimś kwadransie znów będzie "na chodzie". Wybierze się do tego narożnego ogródka na naszej uliczce. Na spotkanie z kurami.

Raz czy dwa do Bazyla dołączał drugi z bliźniaków, Filipek. Ale Filip ostatecznie nie zasmakował w takim psim zachowaniu naszego Bazylka.
Kot Bazyl pozostał więc naszym jedynym Pieskiem.

Ponieważ lato się kończy, postanowiłam od dziś każdego dnia tego finiszu, to znaczy przez dwa kolejne tygodnie, robić coś tylko dla siebie. Ma to być jakaś mała przyjemność, całkiem niepraktyczna, zupełnie niepotrzebna z punktu widzenia domu, czy zwierząt.
Dziś jest to impreza muzyczna, nie z radia, ale moja prywatna, nadawana ze starego gramofonu, p.t. Borys Godunow M. Musorgskiego. Wersja opracowana przez Rimskiego-Korsakowa. Prolog i Akt I. Bez przesady; akt II - jutro.
A potem stary, dobry jazz. Klasyczny. Na tym samym gramofonie.

Więc siedzę sobie, nic nie robię, tylko słucham, a myśli bujają w przestworzach.

8 komentarzy:

  1. Ten cudny pyszczek mocno przypomina kotkę - matkę kilku moich kotów i zarazem babcię najmłodszej dwójki. Mocno się zdenerwowała, czytając tę historię, bo jako słynna histeryczka i panikara co chwilę widziałam na drodze "Pieska" jakieś psisko albo samochód:-( Z pomysłem zrobienia czegoś wyłącznie dla siebie jestes genialna!Też tak zrobię. Chyba.Jeśli zwierzęta pozwolą;-)
    Pozdrawiam gorąco

    OdpowiedzUsuń
  2. Ori, Piesek-Bazyl i Filip, to właśnie te bliżniaki, o których Ci pisałam, że od nich poczynając, postanowiłam już nigdy żadnego zwierzaka nie oddać z domu.

    Oba, w dalszym ciągu, choć to już dorosłe konie,nadal są naszymi kochanymi maluchami.

    A do zrobienia czegoś (milutkiego) tylko dla siebie usilnie Cię namawiam. To, okazuje się, całkiem fajne jest!

    Pozdrowień dużo

    OdpowiedzUsuń
  3. Po prostu super, taki kotko-piesek. I śliczniutki jest, i mądrasek z niego. Pozdrawiam cieplutko:))

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga Mamusiu Bazyla,/i innych/-piękne ,piękne kocicko,mam słabośc do biało-czarnych,choc od kiedy sama mam kota to mam też kota na punkcie innych futrzaków.Każdy z nas ,kociarzy,mógłby godzinami opowiadac o swoim pupilu i doskonale to rozumiem bo nic się nie równa z posiadaniem kota i możliwością obcowania z nim.A samo branie go na ręce,przytulanie,miękkośc sierści-to jedne z pzyjemniejszych doznań.One dają nam tak wiele,nasze koty...ciekawe czy w ich mniemaniu,rewanżujemy się im wystarczająco?
    A co do czasu dla siebie-jazda obowiązkowa dla każdego,godna propagowania...
    ..." bo życie po to jest żeby pożyc"...jak śpiewa A.M.Jopek
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Ayadeco, nasze wszystkie zwierzaki to dachowce "zwykłe" przecież, ale kochane są jak najcenniejsze okazy kociej arystokracji.
    Pozdrowień wiele

    OdpowiedzUsuń
  6. Droga Izo, jakże się ucieszyłam, że poznaję nową wielbicielkę tych cudownych stworzeń!
    Twoje pytanie "czy... rewanżujemy się im wystarczająco" jest znakomite.
    Wiem tylko tyle - kot zna swoją wartość: jeśli dochodzi do wniosku, że otrzymuje zbyt mało od swojego opiekuna, to po prostu go opuszcza. Szuka innego domu.
    Nie słyszałam o innym gatunku (zdaje się, że tylko człowiek tak robi, czasami) równie stanowczo zabiegającego o własne szczęście.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Ach to Bazylek niczym mój Fidel Pieskiem jest nazywany. Te same kolory, te same umiejętności spacerowania - coś w tym jest. :)

    A muzyka z gramofonu... Kiedy to ostatni raz słuchałam takiej? Pewnie będzie już ze 20, a może nawet 25 lat.
    Bardzo chciałabym mieć taki stary, klasyczny z wielką piękna tubą. Tylko gdzie go wstawić?

    Pomysł na robienie sobie każdego dnia jakiejś, choćby małej, przyjemności uważam za doskonały. Właściwie tak powinno być przez całe życie, ale w tym pedzie człowiek o tym zapomina...

    OdpowiedzUsuń
  8. Błękitna, taki z ogromną tubą, to ja także chciałabym mieć...ale cóż, także ten problem, gdzie go trzymać, a poza tym ile kosztuje (to by było tyle a tyle konserw), znasz to?

    A piesunie nasze (Fid i Bazyl) kochane są!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)