10 września 2009

Nerwy jak postronki trzeba mieć




Po prostu nie mam zdrowia do tych kotów naszych. Dopiero w ubiegłym tygodniu Lolita na cztery doby z domu zniknęła. Zaczęłam się poważnie martwić, że przydarzyło jej się coś naprawdę złego, że może nawet ją straciliśmy. Ale kocica pojawiła się piątego dnia, wygłodniała tak, jakby na krawędzi śmierci głodowej się znajdowała.

Przez całą noc oka nie zmrużyłam, bo Lolisia "nasza najdroższa" tak się tuliła, tak pieszczot się domagała, tak mruczała, tak łebek pod moje ręce podsuwała, że o spaniu mowy nie było. Z obawy, aby kotka trwałego, psychicznego urazu nie doznała musiałam każdą jej zachciankę czułostkową spełnić, miski z coraz to nowym jedzonkiem podsuwać. Pewna nawet byłam, że się pochoruje z tego obżarstwa, ale nie; pochłonęła olbrzymie, jak na jej możliwości, ilości jedzenia, i nic.

Po niewielu dobach kolejnych Lolisia, dopieszczona i dokarmiona, wczoraj na noc znów się urwała, do domu nie wróciła, a ja przez pół nocy schodziłam, nawoływałam, prosiłam, błagałam; ale nawet w zasięgu mojego wzroku się nie pojawiła.

Więc co, myślę sobie, dosyć tego zamartwiania, dosyć tego niedospania, dosyć godzenia się potulnego na te kocie chimery, na tę nastrojów zmienność.
Od tej chwili przestaję się przejmować; kto chce wraca do domu, kto woli spać na dworze - proszę bardzo.
I powodowana tym mocnym postanowieniem około wpół do pierwszej spokojnie położyłam się do łóżka, z zamiarem nie ruszania się z niego do białego rana.

I co? O wpół do drugiej, a chłodno dosyć było, w piżamie stałam na ganku coś około kwadransa i nawoływałam cichutko, bo głos jak diabli po nocy się rozchodzi, a naokoło wiele osób mieszka (za naszym płotem osiedle bloków stoi, może niezbyt duże, ale mieszkańców sporo), i cisza idealna wprost panuje.

Oczywiście wołałam bez skutku. To powlokłam się z powrotem do łóżka, ale nie na długo. O czwartej nad ranem znów schodziłam. Zmarzłam jak pies przysłowiowy, ale Lolisi ani śladu.
O szóstej zbudził mnie Szkaradziej, bo uznał, że najwyższa pora wyjść i końcem lata się nacieszyć. No to wstałam. Nawet chętnie, przekonana, że skruszona Lolita na progu potulnie wyczekuje, aż do domu ktoś ją wpuści. Ale srodze się zawiodłam.

Lolka zjawiła się, owszem, około jedenastej, cała w skowronkach. Grzebała w misce za lepszymi kąskami, ale tylko Whiskas był, to go potraktowała jak zwykle, to znaczy oblizała trochę galaretki, a resztę zostawiła.

Byłam na nią wściekła. A niech sobie głodna siedzi. Kotka zwinęła się na łóżku w kłębuszek i spokojnie zasnęła. Potem to już we wszystkich możliwych pozycjach w betach pochrapywała. Po jakieś godzinie nie wytrzymałam. Poszłam do kuchni, wyciągnęłam z lodówki jeden kotlecik, co to miał stanowić mój obiad, i pod nos Lolisi zaniosłam. Zjadła wszystko, do okruszka. I tym mnie uszczęśliwiła.

18 komentarzy:

  1. O nie! Ja to bym w domu zamknęła i następne 3 dni nie wypuszczała. Rozumiem, można na jedną dobę się gdzieś zaszyć, zabalować, ale na cztery?
    Chłodne noce, wilgotne, może jej się odechce takich eskapad za co trzymam kciuki. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Skąd ja to znam??? A Pan Tymianka tłumaczy: "Kochanie, zamęczysz się, ty w nocy nie śpisz, tylko wyglądasz przez kolejne okna i nawołujesz. A kotom przecież nic sie nie stanie i wrócą!" Mam takie marzenie: kupuję wielką klatę, wsadzam te wszystkie cholery na całą noc z miskami, kuwetami i nawet telewizor dołożę, a potem ŚPIĘ przez CAŁĄ NOC jak panisko!
    Zdjęcie fantastyczne:-) Pozdrawiam i... spij dobrze!:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj,dziewczyny,nie zazdroszczę nieprzespanych nocy ,pełnych niepokoju.Tak to jest z kociniakami.Mój jest miastowy,siedzi w domu i nawet na parapet nie wyłazi ale gdyby gdzieś polazł to chyba bym osiwiała z niepokoju.pozdrawiam i trzymam kciuki za spokojne noce.

    OdpowiedzUsuń
  4. Błękitna, nie, nie zamknęłabyś na trzy dni, na trzy godziny może: tych przymilań, aby puścić, tych jęków, krzyków, wrzasków wreszcie, znowu próśb błagalnych o otwarcie drzwi wejściowych tyle jest, że nie wytrzymujesz. Prosisz, ostrzegasz, tłumaczysz, a wreszcie mówisz - idź!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ori, do mnie także jeden pan w te mniej więcej słowa się odzywa. No, może bez tego "kochanie" na początku przemowy.

    Pozdrawiam, a co do życzeń dobronocnych, to wątpię, aby u Ciebie czy u mnie coś się zmieniło, przynajmniej dopóki na dworze co najmniej minus 15 nie zarejestrujemy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Izo, wiesz co? Nie mów hop! Nie wiadomo jeszcze, jakie to różki Twój Rysiek pokaże!

    Rysiek z urody naszego Filipka żywcem przypomina. A Filipkowi do świętości, co tam do świętości, do zwykłej kociej grzeczności, dużo, naprawdę dużo brakuje.

    OdpowiedzUsuń
  7. hmmm....dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak to koty rózniste bywają:)
    Vinga to sama słodycz była,spał ze mną w nocy pod kołderką mocno obejmując łapką:)Zdarzyło mu się przez całe 14 lat 2 razy nie wrócić na noc...jak wołałam ,zawsze przychodził.Póki co nowy nabytek też się słucha i mam nadzieję,że już tak zostanie, bo ja bym chyba nie zasnęła..współczuję Ci serdecznie, tych nocnych poszukiwań.
    Pozdrawiam gorąco i życzę cierpliwości:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Elisse,pewnie, że Vinga pozostanie w Twoim sercu już na zawsze kocim ideałem, wzorcem,do którego porównywać będziesz wszystkie kolejne koty, którymi będziesz się opiekować.
    Tak to już jest, że wszystkie zwierzaki kochamy jednakowo, ale niektóre jakby bardziej?!

    Prorokuję po wyglądzie (wiem, że każdy zoolog byłby oburzony): Twój kociaczek wyrośnie na czułego, przymilnego, delikatnego i cholernie samolubnego, wołającego -uwielbiajcie mnie - osobnika.
    Czego Ci życzę.

    Pozdrowienia dla wszystkich

    OdpowiedzUsuń
  9. Oczywiście, że bym zamknęła! :)
    Nie dalej jak wczoraj cały dzień kiblowały w domu, bo dosłownie przed naszym ranczo odbywał się rajd Orlenu. Oczywiście było jęczenie, łażenie krok w krok i zbiórka pod drzwiami, ale przecież to o ich dobro szło. Po pewnym czasie po prostu poszły spać, każde do swojego "pokoju" - Marcel na środku łóżka, Fidel w toalecie na fotelu, a Jula w kąciku gospodarczym na poddaszu. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Rany, Błękitna! Ale chciałabym mieć kibelek z f o t e l e m!

    OdpowiedzUsuń
  11. oj masz się z tymi kociakami...ech
    u mojej mamy Fredzio nawet nie myśli o wyjściu z domu
    smycz wisi w przedpokoju a Fredzio nawet na nią spojrzy
    buziaki

    OdpowiedzUsuń
  12. Witaj.
    Jakże się cieszę, że odkryłam kolejnego bloga prowadzonego przez dobrą duszyczkę. Tylko człowiek tak kochający wszelakie boskie stworzenia może być tak określanym :)
    Najpierw "wpadłam" na trop kochanej Ori i jej "cudowną bandę" :)) Potem "znalazłam" Elisse z jej wspaniałą różnorodnością kochanych serduszek. Teraz z kolei moja spragniona dusza zwierzęcych opowieści natrafiła na kolejne, cudowne miejsce.
    Jestem okropną, straszną, zwariowaną miłośniczką czterech łapek. Nie ważne: psiaki, kociaki, fretki, świnki, szynszyle, króliczki, szczurki, konie, krowy, lwy, tygrysy...kocham je wszystkie! Niestety, jestem mieszkanką wielkiego miejskiego blokowiska. Moja przestrzeń życiowa to całe 40 metrów ograniczone betonem! W tym kurniku mogłam sobie pozwolić na jednego małego kundelka z wielkim ADHD, którego tak bezgranicznie kocham, że gdy tylko pomyślę o jego odejściu to mam wrażenie, że mój świat zakończy się właśnie w tym momencie...
    Wcześniej miałam suczkę "wilczycę" o imieniu Kora. Była moją siostrą, bo rodzeństwa niestety nie mam. Żyła z nami całe 18 lat. Gdy odeszła, coś się skończyło i już nigdy nie było takie jak przedtem...
    Obecnego psiaka znalazłam 5 lat temu. Był styczeń, sroga zima. "Dobrzy" ludzie wyrzucili małego półrocznego pieska z pędzącego samochodu... Po dwóch tygodniach tułaczki od domu do domu trafił na mnie, a może raczej ja na niego. Jest miom "drugim synkiem" :)) Tan pierwszy ma 14 lat i na imię Oskar. Psiak reaguje na hasło: "gdzie mamunia?" i od razu przybiega do mnie :)
    Moim największym marzeniem jest niewielki domek na uboczu, pod lasem, w którym znajdzie swój dom cała sfora różnorakich stworzeń.
    "Przerobiłam" od ręki więcej niż połowę Twoich fascynujących postów. Zalałam się łzami czytając o Murce. Wcześniej dzieliłam rozpacz Ori po stracie Aksamitka i Elisse po utracie Vinga. Już taki ze mnie wariatuńcio, że wzrusza mnie wszystko co piękne, dobre i szlachetne.
    Będę tu częstym gościem, bo już polubiłam Ciebie i Twój mały raj na ziemi. O ile pozwolisz? :)
    Pozdrawiam całą Waszą ferajnę.

    OdpowiedzUsuń
  13. Donata, Fredzio to jest kot ułożony i kulturalny bardzo.
    Nasze to rozpuszczone do nieprzytomności tałatajstwo. Bardzo potrzebują silnej ręki. Tylko takiej brak, niestety. Ale ja się za nie wezmę, oj, wezmę. Może od poniedziałku, a na pewno od nowego roku.
    Pozdrowienia dla Mamy, Fredzia i Ciebie

    OdpowiedzUsuń
  14. Alexo, witam serdecznie w moich progach i bardzo się cieszę z naszego spotkania.

    Podzielam Twoje fascynacje zwierzętami i przyrodą w ogóle. Ale nie tylko: Tak się złożyło, że my również (przed laty) pasjonatami motocykli byliśmy. Tym wehikułem wiele wycieczek i dłuższych podróży nawet odbyliśmy, a w naszej pamięci motory na zawsze pozostaną synonimem młodości, niezależności, radości.

    Mam nadzieję na częste wzajemne odwiedziny, a tymczasem pozdrawiam Cię i męską część Twojego domu - Darka, Oskara i Ramzeska oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  15. Witaj :)
    Przyszłam dziś do Ciebie w nadziei na kolejne piękne fotki kociaków okraszone ciekawym opisem (jak zwykle)... Niestety nowego postu jeszcze nie ma, ale za to czekała na mnie miła niespodzianka :) Widzę, że mamy troszkę więcej wspólnego, oprócz wielkiej miłości do zwierząt... Motory :)) W moim przypadku są to choppery. Oj, mielibyśmy wspólne tematy do rozmów, gdybyśmy się tak kiedyś spotkali w "realu" :))
    Będę tu codziennie zaglądać, by nacieszyć oczy Twoimi bawiącymi się pociechami popijając mleczną kawkę (mleczna, bo tyle mleka, że kolorem to praktycznie nie przypomina kawy, ale za to ten smak!) :)
    Pozdrawiam życząc miłego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
  16. Alexo, zapraszam, choć oczywiście na codzienne wpisy czasu mi brakuje. Ale staram się chociaż trzy posty miesięcznie zamieszczać, aby blog ciągle żywy był.
    Chodzi mi też o to, aby się zanadto nie powtarzać, bo po przeszło dwóch latach pisania, ograniczonego tylko do spraw zwierząt i drobnych, codziennych, tematów zaczyna jednak ubywać.

    Co do upodobań kawowych - także pijam tylko z mlekiem.

    Pozdrawiam Was

    OdpowiedzUsuń
  17. a dzisiaj znalazłam kociątko zabite i idę prowadzić śledztwo!
    to potwór morderca!
    buziaki dla Ciebie

    OdpowiedzUsuń
  18. Donata, tak mi przykro okropnie. Los zwierząt w naszym kraju paskudny jest ponad miarę.Nawet tacy miłośnicy czterech łap jak Ty, tego nie są w stanie naprawić.

    Pozdrawiam Cię serdecznie, synka Twojego i piesy

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)