Filip duży
Filipuś sześciotygodniowy
Filipeczek czternastodniowy
Filipek, ten mały szatan, o godzinie 4:10 zrobił mi pobudkę. Nie, nie dlatego, że dziś obchodzimy Dzień Kota. Wiedział przecież dobrze, że jestem przeciwna takim obchodom z tego prostego względu, że nasze koty swój dzień to w tym domu ustawicznie mają.
Po prostu większość wczorajszego dnia przekimał na parapecie w salonie. Wyrzucił stamtąd Felę, swoją mamę, z którą w ogóle się nie liczy. Bo to Fela od początku zimy na parapecie stanowisko sobie obrała; tam ma swoją kołderkę, spod spodu ciepełko od kaloryfera, widok na to, co dzieje się w w domu, a głównie w ogródku od frontu, no i na ulicy.
Za dużo to tam się nie dzieje, bo to uliczka maleńka i spokojna, ale czasem można zaobserwować jakieś kocury szalejące, psy biegające samopas, nielicznych przechodniów, dzieci wracające ze szkoły i patykami po sztachetach rąbiące, z czego odgłosy są, jak nie przymierzając, z maszynowego karabinu. Nasz płot biały i plastikowy, więc - nie cierpię bachorów:)
A Filipek, najmniejszy nasz zwierzak; futerko liche, ogonek cieniutki, charakterek drański, włóczykij i morderca, z wielką lubością parę godzin w tym śniegu, już się roztapiającym, brodził.
Wrócił około jedenastej, mokrusieńki, wygłodniały, w dodatku udawał, że się bardzo boi ostrych wymówek z mojej strony, bo na wielokrotne wołania zupełnie nie reagował, mimo, że był w zasięgu głosu.
Podczas śniadania skarżyłam się mężowi, że jestem wykończona, niedospana i w ogóle przemęczona tym wielokrotnym wstawaniem, schodzeniem i wołaniem małego diabła.
Mój szanowny małżonek wcale nie zamierzał się przejąć i skwitował krótko; ‘bo głupia jesteś’.
Naturalnie przestałam się do niego odzywać.
Teraz cała zgraja śpi. Brzuchy pełne. Do swoich misek z 'winstonami' dostały resztę rybek wczoraj otworzonych. Ryby były w tomacie. Nie, nie skumbrie. Śledzie :)
Piękny ten Filippo, ale straszny gagatek... żeby takiego psikusa wywinąć:) I żeby z matką rodzoną się nie liczyć - skandal! Ale i tak mu życzę wszystkiego dobrego, podobnie jak szanownej Feli:)
OdpowiedzUsuńA Tobie życzę wytrwałości:)
Buziaki!
Ile ja się na te moje łobuzy naklnę to tylko one wiedzą. A, że pobudka za wcześnie, a, że na dworze zimno a one nie chcą wracać... Szkoda słów... Ale też nikt tak nie mruczy i nikt tak się nie tuli jak one:))) Całusy dla Twoich małych potworów:*
OdpowiedzUsuńuroczy Filipeczek ...
OdpowiedzUsuńdawno nie pokazywałaś swoich kociaków... ile jest ich teraz ?
głaski dla wszystkich ... no oprócz Pańci... hihi
buziaki
Żebym nie upewniła się, że to nie ja pisałam, to byłoby pewne, że to o mnie jest i moim mężu. Tyle, że kot mój w liczbie jedna sztuka wychodzi na świat zwany loggią i zamknięty dookoła. Za to fochy strzela równo w zależności od tego, co akurat mu się nie spodoba. Potem ja z mężem się dochodzimy, bo on zarzuca mi, że mam wyjątkowo niewychowanego kota, a ja na to, że uwielbiam niewychowane koty i żeby się ode mnie i od mojego niewychowanego odkrochmalił. Po czym mój mały zdrajca idzie do męża i włazi na niego, żeby wspomniany pn wziął kotka na ręce i poprzytulał trochę. Jest w tym niezła komedia, którą kończy dumnie drugi właściciel kota (czytaj małżonek) udowadniając mi wyższość Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy jak mawiał Jan Tadeusz Stanisławski.
OdpowiedzUsuńI to by było na tyle - powtarzam za klasykiem i pozdrawiam bardzo cieplutko:)))
Aha, zapraszam Cię Małgosiu na blog mojego kota Teo.
Podpisałam się linkiem do bloga mojego kota.
P.S. Do czego to doszło, że mój kot ma swój własny blog !!!
Buziaki:)))
W SUMIE TO TAK MIŁO POMYŚLEĆ,ŻE NIE TYLKO U MNIE W DOMU ...DOM WARIATÓW:))))
OdpowiedzUsuńJa to myślę, że mojego domu to inaczej nazwać nie można, to istny DOM WARIATÓW. I do końca nie wiem, czy chodzi tylko o kota?????
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo cieplutko:))