Gdzieś tak w początku lutego wyczytałam, że miejscowy ośrodek kultury organizuje u nas 23 marca Jarmark Wielkanocny.
Ogłoszenia zachęcały wszelkich wytwórców, rzemieślników, artystów i hobbystów do wystawiania swoich prac. Ponieważ od jakiegoś czasu amatorsko zajmuję się rękodziełem, ba, nawet za hobbystkę już zaczęłam się uważać, postanowiłam również wziąć w jarmarku udział.
Po co? Aby przekonać się, i na własnej skórze doświadczyć, o co tak naprawdę w tym chodzi.
Jednak z kilkoma uszytymi saszetkami czy woreczkami na drobiazgi nie ma co startować. Zaczęłam więc wydobywać z dna szaf dawno już zrobione ‘dekupaże’, ozdobne zawieszki, jakieś biżutki, ale i tak mało tego było. Więc postanowiłam ‘doprodukować’ różne różności
i uszyłam szereg woreczków prezentowych, poduszki, dekoracje wielkanocne, itp.
Zrobił się z tego spory karton.
Teraz stanął problem jak to wszystko pokazać, a już zwłaszcza jak wyeksponować takie na przykład kolczyki czy bransoletki. Pomyślałam o płycie korkowej oprawionej w ramę; okleiłam ją materiałem i zrobiłam wystawkę. Potem pojawiały się kolejne sprawy, typu pojemniki do ekspozycji, opakowania, cenowe zawieszki, i podobne.
Czas uciekał, a ja śledziłam prognozy pogody, bo jak wiadomo lutą zimę mamy tej wiosny.
I w przeddzień imprezy upewniałam się u organizatora, że jej nie odwołuje J
Potwierdził, że kilkudziesięciu wystawców będzie miało do dyspozycji wielki namiot,
a pojedynczy straganik to będzie piwny stół i ława. Więc szybko jeszcze zrobiłam dwa długie bieżniki z juty, aby ten stół wystawienniczy udekorować i około pierwszej po północy spać się położyłam.
A rano okazało się, że śniegu dosypało tak ze 20 centymetrów, a słupek rtęci zatrzymał się 12 stopni poniżej zera.
No to pożyczyłam od męża jakieś za małe na niego, stare ‘niewymowne’, ubrałam T-shirt, dwa swetry, skafander, dwie pary skarpet, botki na platformach, czapkę wełnianą, i za piętnaście dziesiąta byłam już na miejscu.
A tu szok: wielki namiot okazał się być samym brezentowym dachem na stalowych stelażach, pod którym wiatr hula i mróz szczypie. Piwne stoły to wąskie, z paru szczapek zbite stoliczki.
Zanim rozłożyłam swoją ramę na biżuterię i zaczęłam wieszać te kolczyki ręce zgrabiały mi do tego stopnia, że nie potrafiłam dokończyć tej roboty. Więc byle jak rozstawiłam rattanowe koszyczki z rozbrojonej na ten cel komódki z mojej sypialni (chciałam, żeby estetycznie było J), dosłownie porozrzucałam zaledwie mikrą część rzeczy, które przywiozłam i zaczęłam rozglądać się po otoczeniu.
Ze zdziwieniem odkryłam, że część stolików jest niezajęta, a wystawcy oferują głównie balony i inne zabawki dla dzieci, palmy wielkanocne, przeróżnego rodzaju koszyczki, jajka, wydmuszki, pisanki, kraszanki, ciasta (!).
Było też paru artystów plastyków z obrazami i jeden (chyba) rzeźbiarz.
Sąsiadka wystawiająca obok mnie oferowała styropianowe jaja, około 10 i 15 centymetrowe, dekorowane różnokolorowymi cekinami, przytwierdzanymi szpilkami do tego styropianu. Cieszyły się sporym zainteresowaniem przechodniów. Tak samo jak palmy po trzy i pięć złotych u kolejnych wystawców, ciastka po złoty pięćdziesiąt u innej pani oraz jaja z namalowaną buzią kurczaka, nawet nie wiem po ile J
Nie widziałam natomiast chętnych na obrazy ani na rzeźby. W ogóle publiczności było bardzo mało, bo kto przy zdrowym poczuciu rzeczywistości łazi po takim mrozie i słucha ogłuszającej muzyki z megafonów. Co prawda sprawiedliwość należy oddać ośrodkowi kultury, że pomyślał i o życzeniach dla mieszkańców, które ksiądz proboszcz złożył słuchaczom z okazji Wielkanocy, i pan starosta, a jakże. W tej właśnie kolejności J
Część wystawców raczyła się ciepłym żurkiem i pierogami, kupionymi u innych wystawców, a część zaczęła zwijać swoje stragany.
A ja? W ciągu czterech godzin chodzenia wzdłuż stołu, 2 metry w tę i 2 metry z powrotem, przemierzyłam ładnych parę kilometrów. Sprzedałam 1 (słownie: jedną) bransoletkę za 25 biletów Narodowego Banku Polskiego, co dało powalającą kwotę 6 złotych i 25 groszy przychodu na każdą godzinę. Przemroziłam nos, policzki a głównie ręce. Koszty uzyskania tego przychodu wyceniam na około 300 zeteł, a to:
zakup juty, filcu, nici, koronek, kilku metrów materiałow, tablicy korkowej, torebek papierowych, toreb foliowych, celofanu, żeby nie wymieniać pinezek, gwoździków, tuszów do drukarki, itp. itd.
O 14:00 zapakowałam się do auta, ale niezbornie mi to szło; nawaliły mi korzonki, co chyba dziwne nie jest, i w ogóle byłam tak zziębnięta, że nawet mówienie sprawiało mi trudność.
W domu mąż już nie chciał się znęcać nade mną; dostałam gorącą herbatę limonkową, potem grzane piwo, dwa termofory i do łózia. Całą niedzielę przeleżałam, chora śmiertelnieJ
Ale cel osiągnięty został; już wiem, na czym to polega J
Po co? Aby przekonać się, i na własnej skórze doświadczyć, o co tak naprawdę w tym chodzi.
Jednak z kilkoma uszytymi saszetkami czy woreczkami na drobiazgi nie ma co startować. Zaczęłam więc wydobywać z dna szaf dawno już zrobione ‘dekupaże’, ozdobne zawieszki, jakieś biżutki, ale i tak mało tego było. Więc postanowiłam ‘doprodukować’ różne różności
i uszyłam szereg woreczków prezentowych, poduszki, dekoracje wielkanocne, itp.
Zrobił się z tego spory karton.
Teraz stanął problem jak to wszystko pokazać, a już zwłaszcza jak wyeksponować takie na przykład kolczyki czy bransoletki. Pomyślałam o płycie korkowej oprawionej w ramę; okleiłam ją materiałem i zrobiłam wystawkę. Potem pojawiały się kolejne sprawy, typu pojemniki do ekspozycji, opakowania, cenowe zawieszki, i podobne.
Czas uciekał, a ja śledziłam prognozy pogody, bo jak wiadomo lutą zimę mamy tej wiosny.
I w przeddzień imprezy upewniałam się u organizatora, że jej nie odwołuje J
Potwierdził, że kilkudziesięciu wystawców będzie miało do dyspozycji wielki namiot,
a pojedynczy straganik to będzie piwny stół i ława. Więc szybko jeszcze zrobiłam dwa długie bieżniki z juty, aby ten stół wystawienniczy udekorować i około pierwszej po północy spać się położyłam.
A rano okazało się, że śniegu dosypało tak ze 20 centymetrów, a słupek rtęci zatrzymał się 12 stopni poniżej zera.
No to pożyczyłam od męża jakieś za małe na niego, stare ‘niewymowne’, ubrałam T-shirt, dwa swetry, skafander, dwie pary skarpet, botki na platformach, czapkę wełnianą, i za piętnaście dziesiąta byłam już na miejscu.
A tu szok: wielki namiot okazał się być samym brezentowym dachem na stalowych stelażach, pod którym wiatr hula i mróz szczypie. Piwne stoły to wąskie, z paru szczapek zbite stoliczki.
Zanim rozłożyłam swoją ramę na biżuterię i zaczęłam wieszać te kolczyki ręce zgrabiały mi do tego stopnia, że nie potrafiłam dokończyć tej roboty. Więc byle jak rozstawiłam rattanowe koszyczki z rozbrojonej na ten cel komódki z mojej sypialni (chciałam, żeby estetycznie było J), dosłownie porozrzucałam zaledwie mikrą część rzeczy, które przywiozłam i zaczęłam rozglądać się po otoczeniu.
Ze zdziwieniem odkryłam, że część stolików jest niezajęta, a wystawcy oferują głównie balony i inne zabawki dla dzieci, palmy wielkanocne, przeróżnego rodzaju koszyczki, jajka, wydmuszki, pisanki, kraszanki, ciasta (!).
Było też paru artystów plastyków z obrazami i jeden (chyba) rzeźbiarz.
Sąsiadka wystawiająca obok mnie oferowała styropianowe jaja, około 10 i 15 centymetrowe, dekorowane różnokolorowymi cekinami, przytwierdzanymi szpilkami do tego styropianu. Cieszyły się sporym zainteresowaniem przechodniów. Tak samo jak palmy po trzy i pięć złotych u kolejnych wystawców, ciastka po złoty pięćdziesiąt u innej pani oraz jaja z namalowaną buzią kurczaka, nawet nie wiem po ile J
Nie widziałam natomiast chętnych na obrazy ani na rzeźby. W ogóle publiczności było bardzo mało, bo kto przy zdrowym poczuciu rzeczywistości łazi po takim mrozie i słucha ogłuszającej muzyki z megafonów. Co prawda sprawiedliwość należy oddać ośrodkowi kultury, że pomyślał i o życzeniach dla mieszkańców, które ksiądz proboszcz złożył słuchaczom z okazji Wielkanocy, i pan starosta, a jakże. W tej właśnie kolejności J
Część wystawców raczyła się ciepłym żurkiem i pierogami, kupionymi u innych wystawców, a część zaczęła zwijać swoje stragany.
A ja? W ciągu czterech godzin chodzenia wzdłuż stołu, 2 metry w tę i 2 metry z powrotem, przemierzyłam ładnych parę kilometrów. Sprzedałam 1 (słownie: jedną) bransoletkę za 25 biletów Narodowego Banku Polskiego, co dało powalającą kwotę 6 złotych i 25 groszy przychodu na każdą godzinę. Przemroziłam nos, policzki a głównie ręce. Koszty uzyskania tego przychodu wyceniam na około 300 zeteł, a to:
zakup juty, filcu, nici, koronek, kilku metrów materiałow, tablicy korkowej, torebek papierowych, toreb foliowych, celofanu, żeby nie wymieniać pinezek, gwoździków, tuszów do drukarki, itp. itd.
O 14:00 zapakowałam się do auta, ale niezbornie mi to szło; nawaliły mi korzonki, co chyba dziwne nie jest, i w ogóle byłam tak zziębnięta, że nawet mówienie sprawiało mi trudność.
W domu mąż już nie chciał się znęcać nade mną; dostałam gorącą herbatę limonkową, potem grzane piwo, dwa termofory i do łózia. Całą niedzielę przeleżałam, chora śmiertelnieJ
Ale cel osiągnięty został; już wiem, na czym to polega J
Powyżej niektóre z rzeczy na jarmark przygotowanych:)
bardzo ci współczuje...ja zreszte dlatego nie wystawiam sie nigdzie...a po drugie ,,,u mnie za miejscówkę trzeba jeszcze płacic!!!!...a po trzeci to ludziska by chcieli wszystko za 5zł....a mi bardzo podoba sie ten woreczek jutowy...rtewelacyjny pomysł z korkami od wina:)))
OdpowiedzUsuńhm...najlepiej to wszyscy by chcieli za darmo... to już wiem ...!
OdpowiedzUsuńjednak... trzeba pamiętać , że takie jarmarki rządzą się swoją polityką ... np. pogodą... gdyby była ładniejsza-cieplejsza - byłoby więcej ludzi, dłużej by chodzili a tak... sama wiesz... bo przemarzłaś ...
zdrówka życzę !
mi też woreczki się bardzo podobają
Z tymi kiermaszami to tak jest. Jeszcze jak się zna innych wystawiających to można to chociaż potraktować jako spotkanie towarzyskie. A tak to gucio. Mam nadzieję, że nie pochorowałaś się za mocno. GGGGGOOOOORRRĄCO pozdrawiam:)))
OdpowiedzUsuńTak naprawdę, to nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. Z takim humorem to opisałaś - pomimo tylu przeciwności losu i pogody.
OdpowiedzUsuńU mnie też mróz trzyma, jest zimno, wieje silny wiatr - okropna jest pogoda.
Pomimo wszystko życzę Ci Małgosiu zdrowych i spokojnych Świąt:)))
Zapraszam Cię do mnie po wyróżnienie :)
OdpowiedzUsuńhttp://domowezaciszekasi.blogspot.com/
Pozdrawiam,
Kasia
Pozdrawiam prawie wiosennie Małgosiu:)))
OdpowiedzUsuń