Filipek wrócił!
Dziś, za pięć druga, krzycząc przeraźliwie, wbiegł do ogrodu. Drzwi wejściowe były akurat tylko przymknięte, więc momentalnie go usłyszałam i wyszłam na ganek,
a Filip jak burza wpadł do domu. Dalej krzyczał i płakał. Nie pomagały przytulania i słowa uspakajające, że jest już w domku, że bezpieczny.
O trzeciej biedak całkiem od tego zawodzenia ochrypł.
Jego stan jest opłakany: był chudziutki, kiedy zaginął, dziś - to po prostu szkielecik.
W kuchni błyskawicznie, zanim w ogóle zdążyłam zareagować, wyczyścił na błysk trzy miski z jedzeniem, ale nie przestwał krzyczeć. Zachowywał się jak szalony, biegał między nami, chciał na kolana, i nie chciał, chciał na ręce, i wyrywał się, znów szukał misek z jedzeniem (które pochowaliśmy, w obawie, aby się ciężko nie rozchorował), a głaskanie i przemawianie nie skutkowało. Udało mi się trochę go uspokoić dopiero w łazience. Wyczesywałam długo i cierpliwie bardzo brudną sierść; futro wychodziło dosłownie garściami, i myłam delikatnie wodą wszystkie łapki. Kwalifikował się do kąpieli, ale nie mogłam przysparzać mu więcej jeszcze przykrości.
Momentalnie rozpaliliśmy w kominku, on lubi bardzo wygrzewać się w cieple.
I rzeczywiście, zrobił się spokojniejszy. Jednak dopiero około dwudziestej drugiej zasnął, ale przez sen cały czas jęczy i wzdycha. Oj, będzie trwało, zanim wróci do równowagi, zanim go wykurujemy i odkarmimy.
To była rozpacz kiedy zaginął. Człowiek nie sypiał po nocach, wyglądał, nawoływał, martwił się, że tak zimno, albo, że leje, a on maleńki sam, nie wiadomo gdzie. Głodny. Nieszczęśliwy.
A dziś znów wielki stres, kiedy wrócił i kiedy okazało się, że taki wynędzniały, wygłodzony, spanikowany. Nie było go równo dwa tygodnie. Jest pewne, że ktoś go przetrzymywał, w jakiejś szopie, bo na pewno nie w domu, przypuszczalnie jakieś dzieci bezmyślne, sądzące, że kot wyżywi się miską mleka, albo ziemniakiem. Jego stan i jego przerażenie na to wskazują.
Być może, że powrót Filipka przyspieszyły poszukiwania, ogłoszenia, apele, ale możliwe jest też, że już się znudził komuś. Całe szczęście, że nie zdążyli go zagłodzić na śmierć.
Reszta naszych kotów przypatrywała się powrotowi Filipka z ciekawością,
a Bazyl-bliźniak miał oczy całkiem okrągłe ze zdumienia i trochę z obawy; nie rozumiał przecież zachowania brata. Byliśmy nawet zawiedzeni, bo Bazyl wcale go nie witał jak zwykle wtedy, gdy spotykali się po półgodzinnym niewidzeniu, nie czulił się do niego, i nie lizał.
No, ale Bazyl miał w czasie nieobecności Filipa swoje własne, silne przeżycia. Ze względu na Filipka, to znaczy na jego nie nadzwyczajną kondycję, czekałam
z kastracją obydwu kocurków. Postanowiłam poddać je zabiegowi, jak tylko Filip trochę zmężnieje. Ale Filip zaginął. Dziesięć dni później biedny Bazylek został zdeprawowany przez tego włóczęgę, kocura Leona.
Strasznie się zdenerwowałam i momentalnie umówiłam zabieg u naszego weterynarza. Pojechaliśmy nazajutrz, tak więc Bazyl jest dziś byłym kocurkiem.
Czuł się źle właściwie tylko przez jeden dzień, ale ja, całkiem już przeczulona, postanowiłam zatrzymać go w domu przez trzy doby. Właśnie dziś przed południem wyszedł na dwór po raz pierwszy po operacji, a tu Filipek wraca, więc nic dziwnego, że był całkiem rozkojarzony.
Jakoś tak po dwóch chyba dniach od zniknięcia Filipka, nadeszła od naszych przyjaciół z Nadrenii wielka paka z frykasami dla kotów. Była kocia uczta i bal, ale smutny bardzo. Co prawda kocia ferajna nie zamierzała martwić się Filipkiem do tego stopnia, aby odmówić udziału w wyżerce, ale wszyscy czuli, że coś nie jest w porządku.
Część specjałów schowałam dla Filipka, wierząc, że chudziaczek wróci, że go odzyskamy.
I proszę: wiara czyni jednak cuda.
Cieszę się chyba prawie jak Wy, aż mam łzy w oczach. Wierzyłam, że Filipek wróci, jakoś to we mnie w środku siedziało... :) Każdego ranka zerkałam czy są jakieś wieści... I dzisiaj! Cieszę się niezmiernie, że znów jest równowaga w stadzie. :)
OdpowiedzUsuńProszę pomiziać ode mnie małego włóczęgę.
P.S. Ufff, kamień z serca mi spadł (chociaż jeden).
Jeny, jak się cieszę, że wrócił! Mam nadzieję, że wróci do dobrego zdrowia i wyglądu. Swoją drogą, dobrze, że wszystko dobrze się skończylo! Pozdrów go ode mnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam wszystkich domowników.
Witam Niebieskooka! Dzięki, dzięki za tę wiarę. Jak szalenie miło jest wiedzieć, że los naszego małego chudziaczka obszedł jeszcze Kogoś!
OdpowiedzUsuńPomiziam, na pewno!
My używamy "pokiciam" - na wołanie.
Serdeczności.
Cześć Rybko! Filipuś dziękuje za zainteresowanie i życzenia. Będziemy na niego chuchać. I rozpieszczać nieprzytomnie.
OdpowiedzUsuńRównież pozdrowienia dla Twojego domu.
Ważne, że wrócił żywy, cały. W porównaniu z całkiem realną wersją, że mógł już wcale nie wrócić, to liczy się tylko to, że jest.
OdpowiedzUsuńBethany, wyobraź sobie, że była to dla Filipa 'nauczka na całe życie'. Przez lata kolejne znikał, owszem, ale zawsze jest w zasięgu głosu. I niech tak zostanie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jak miło i kojąco dowiedzieć się, że koty sprzed 5-6 laty, o których czytam, są, żyją i mają się dobrze...
OdpowiedzUsuń