Nie ma Filipka!
Bazyl i Filipek to dwaj bliźniacy kocicy Feli. Nie znalazły innych domów, więc żyją u nas. Mają już po 10 miesięcy, zatem są dorosłymi kotami, ale dla nas pozostały "maluchami".
Kocurki, choć z jednego gniazda, bardzo się różnią, w zasadzie są swoim przeciwieństwem. I uzupełnieniem. Bardzo się kochają. Filipek malutki, chudziutki, Bazyl przy nim to kawał kota. Filip w białym futerku, a Bazyl
w czarnym.
Bazyl stateczny, powagą wyróżniał się już w koszyku z szóstką kociaków. Filip to urwis, bez przerwy skory do zabawy. Bazyl zawsze blisko domu, Filip potrafi godzinami włóczyć się nie wiadomo gdzie. Wpada do domu coś przegryźć
i natychmiast domaga się, aby znów go wypuścić. Nie zważa na pogodę, nawet
w słotę chce być na dworze.
Tym zachciankom zawsze ustępujemy, wiedząc, że żywot koci krótki jest zazwyczaj, a więc niech choć będzie jak najszczęśliwszy.
Dlatego w naszym domu wszystko (prawie) kotom wolno, zwłaszcza małe koty są bardzo rozpuszczane.
Filipek w miniony poniedziałek już o ósmej rano dawał pod drzwiami wejściowymi sygnały, że bardzo chce wyjść. On pasjami lubi zwiedzać świat, ale jeszcze nie wie, jaki ten świat nieprzyjazny.
Mimo chłodu i mżawki puściłam wszystkie. I wszystkie wróciły na śniadanie, oprócz Filipka. Potem znów wszystkie wróciły na obiad. Filipka nie było. Na kolację stawili się wszyscy, ale nie Filip.
Byliśmy już mocno zaniepokojeni, bo Filip ostatnio miał niezły apetyt, więc często przybiegał do kuchni. Poza tym do jego rytuału należy codzienna popołudniowa drzemka, a tym razem - ani do koszyka, ani do miski.
Filipka nie było całą noc. Poszukiwania, nawoływania, rozpytywanie, ogłoszenia, nic nie dały. Dziś upływa szósta doba jego nieobecności, więc słaba jest nadzieja, że go tylko przypadkowo zamknięto w jakiejś komórce czy garażu, że kot żyje.
Kto nie przeżył straty zwierzątka, ten nie wie, jaki to ból, ile łez się wylewa, nic nie cieszy, radości nie sprawiają te koty, które są, żyją, wracają, tulą się i pieszczą.
Stale i stale myślisz tylko o tym, którego nie ma, które zaginęło, wyobrażając sobie, jak bardzo się boi, jak cierpi, jak głodne i spragnione być musi.
Widzisz je wszędzie, a każdy dzwonek, każdy telefon to nadzieja na wiadomość
o nim.
Nie chce ci się nic robić, nie chce się czytać, pisać, gotować. Tylko czekasz.
I czekasz.
Tu, gdzie teraz mieszkamy, ludzie mają kamienne serca. Najlepszy dowód, że kiedy naprawdę intensywnie poszukiwaliśmy domów dla sześcioraczków Feli, z siedemnastu tysięcy mieszkańców nikt, dosłownie nikt, ani kobieta, ani mężczyzna, ani dziecko, nie okazał nawet cienia zainteresowania losem stworzeń wydanych na świat przez nieszczęśnicę, wyrzuconą przez kogoś z domu. Bo przestała już być zabawną, małą, puchatą kulką. Bo zaczęła dużo jeść, no i trzeba byłoby zapewnić jej opiekę weterynaryjną, też nie za darmo.
Fela nie była dziką kotką, wolno żyjącą. Ona do kogoś należała, typujemy nawet blok, z którego ją wygnano.
Ludzie tu ponad wszystko cenią swoje trawniki, a rabatki, równe pod linijkę, ochraniają przed każdą kocią łapą. Niektórzy wykładają jakieś trucizny, chyba na szczury. Otrute zwierzę nie umiera od razu. Ono męczy się, nierzadko nawet kilka dni.
Mówi się, że o ucywilizowaniu społeczeństwa świadczy jego stosunek do zwierząt. Więc czy już zawsze będziemy przysłowiowe 100 lat za murzynami?
A Bazyl markotny bardzo, tęskni za bratem.
Bazyl i Filipek to dwaj bliźniacy kocicy Feli. Nie znalazły innych domów, więc żyją u nas. Mają już po 10 miesięcy, zatem są dorosłymi kotami, ale dla nas pozostały "maluchami".
Kocurki, choć z jednego gniazda, bardzo się różnią, w zasadzie są swoim przeciwieństwem. I uzupełnieniem. Bardzo się kochają. Filipek malutki, chudziutki, Bazyl przy nim to kawał kota. Filip w białym futerku, a Bazyl
w czarnym.
Bazyl stateczny, powagą wyróżniał się już w koszyku z szóstką kociaków. Filip to urwis, bez przerwy skory do zabawy. Bazyl zawsze blisko domu, Filip potrafi godzinami włóczyć się nie wiadomo gdzie. Wpada do domu coś przegryźć
i natychmiast domaga się, aby znów go wypuścić. Nie zważa na pogodę, nawet
w słotę chce być na dworze.
Tym zachciankom zawsze ustępujemy, wiedząc, że żywot koci krótki jest zazwyczaj, a więc niech choć będzie jak najszczęśliwszy.
Dlatego w naszym domu wszystko (prawie) kotom wolno, zwłaszcza małe koty są bardzo rozpuszczane.
Filipek w miniony poniedziałek już o ósmej rano dawał pod drzwiami wejściowymi sygnały, że bardzo chce wyjść. On pasjami lubi zwiedzać świat, ale jeszcze nie wie, jaki ten świat nieprzyjazny.
Mimo chłodu i mżawki puściłam wszystkie. I wszystkie wróciły na śniadanie, oprócz Filipka. Potem znów wszystkie wróciły na obiad. Filipka nie było. Na kolację stawili się wszyscy, ale nie Filip.
Byliśmy już mocno zaniepokojeni, bo Filip ostatnio miał niezły apetyt, więc często przybiegał do kuchni. Poza tym do jego rytuału należy codzienna popołudniowa drzemka, a tym razem - ani do koszyka, ani do miski.
Filipka nie było całą noc. Poszukiwania, nawoływania, rozpytywanie, ogłoszenia, nic nie dały. Dziś upływa szósta doba jego nieobecności, więc słaba jest nadzieja, że go tylko przypadkowo zamknięto w jakiejś komórce czy garażu, że kot żyje.
Kto nie przeżył straty zwierzątka, ten nie wie, jaki to ból, ile łez się wylewa, nic nie cieszy, radości nie sprawiają te koty, które są, żyją, wracają, tulą się i pieszczą.
Stale i stale myślisz tylko o tym, którego nie ma, które zaginęło, wyobrażając sobie, jak bardzo się boi, jak cierpi, jak głodne i spragnione być musi.
Widzisz je wszędzie, a każdy dzwonek, każdy telefon to nadzieja na wiadomość
o nim.
Nie chce ci się nic robić, nie chce się czytać, pisać, gotować. Tylko czekasz.
I czekasz.
Tu, gdzie teraz mieszkamy, ludzie mają kamienne serca. Najlepszy dowód, że kiedy naprawdę intensywnie poszukiwaliśmy domów dla sześcioraczków Feli, z siedemnastu tysięcy mieszkańców nikt, dosłownie nikt, ani kobieta, ani mężczyzna, ani dziecko, nie okazał nawet cienia zainteresowania losem stworzeń wydanych na świat przez nieszczęśnicę, wyrzuconą przez kogoś z domu. Bo przestała już być zabawną, małą, puchatą kulką. Bo zaczęła dużo jeść, no i trzeba byłoby zapewnić jej opiekę weterynaryjną, też nie za darmo.
Fela nie była dziką kotką, wolno żyjącą. Ona do kogoś należała, typujemy nawet blok, z którego ją wygnano.
Ludzie tu ponad wszystko cenią swoje trawniki, a rabatki, równe pod linijkę, ochraniają przed każdą kocią łapą. Niektórzy wykładają jakieś trucizny, chyba na szczury. Otrute zwierzę nie umiera od razu. Ono męczy się, nierzadko nawet kilka dni.
Mówi się, że o ucywilizowaniu społeczeństwa świadczy jego stosunek do zwierząt. Więc czy już zawsze będziemy przysłowiowe 100 lat za murzynami?
A Bazyl markotny bardzo, tęskni za bratem.
Mam nadzieje, że Filip się odnajdzie. Polubiłam go już, choć znam go tylko z twoich opowiadań.
OdpowiedzUsuńNie tylko u Ciebie ludzie mają kamienne serca. Często się zastanawiam jacy jesteśmy jeśli tak wygląda nas stosunek do zwierząt. i jeszcze te porzuczone psy, koty i żeby tylko! Rybki spuszczone do klozetu, świnki morskie wypuszczaone na pole, bo już się znudziły! Ludzie chyba nie mają serca. Dla nich liczy się tylko zielony trawnik, pieniądze na koncie... Chyba dlatego częsciej bardziej cenię towarzystko zwierząt niż ludzi...
Pozdrawiam.
Witaj Rybko, ciężko na sercu, ale nadzieja jeszcze nie całkiem stracona; być może jakieś dzieci go zabrały, a kiedy im się znudzi, Filipuś wróci do domu.
OdpowiedzUsuńOrany, wiem co przeżywacie. Mam nadzieję, że to "tylko" wiosenna wyprawa, że Filipek wróci...
OdpowiedzUsuńLudzie są okrutni wobec zwierząt, przyrody, ba! wobec własnego potomstwa... Ja nie nadaję się do życia w takim świecie, nie chcę mieć za sąsiadów, co się miło usmiechają, a kotów się "pozbywają"...
Zaglądam... Trzymam kciuki i czekam na dobre wieści.
OdpowiedzUsuńWitam Niebieskooka! Ten malutki głuptasek Filipek jeszcze na amory nie miał ochoty. Tak więc nie sądzę, aby jakaś kocica ponętna zawróciła mu w głowie.
OdpowiedzUsuńAle jeszcze czekamy, jeszcze mamy nadzieję.
Ten tylko potrafi zrozumieć nasz żal wielki, kto sam ma i kocha zwierzaki! Dzięki.
A może właśnie jakaś go uwiodła i sprowadziła na "złą drogę"?
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, łezki ocieram, bo mnie chyba też bliżej do zwierząt...