Krakałam, krakałam…i wykrakałam:
Piec centralnego ogrzewania wysiadł w marcu; trzynastego, w piątek – a jakżeby inaczej. I nie bądź tu człowieku przesądny.
Akurat pogoda znów zrobiła się podła; ziąb, codziennie padało, jak nie śnieg, to śnieg z deszczem. W dodatku okropnie wiało.
Z ogrzewaniem to jeszcze pół biedy, bo palimy w kominku, ale woda, ciepła woda!
Jej brak - to dopiero problem.
W ogóle nie wiem, jak funkcjonowała ludzkość, kiedy z kranów nie płynęła ciepła woda, zwłaszcza w naszym klimacie, i zwłaszcza o tej porze roku. Nawet umycie rąk pod zimnym strumieniem powoduje marznięcie, pierzchnięcie skóry, nie mówiąc już o tym, że brud się tylko rozmazuje. A co z kąpielą, ze sprzątaniem,
z myciem po kilkanaście razy dziennie sterty kocich naczyń?
Nie można przecież za każdym razem włączać zmywarki. I tak właśnie dostaliśmy rachunek za prąd, oczywiście o jakieś 35% wyższy od poprzedniego.
Radziliśmy sobie w ten sposób, że grzaliśmy wodę w czajnikach, a na kąpiel w wielkich garach, i nosili, taką wrzącą, na górę do łazienki. Dom był stale zaparowany, a nasza cała energia skupiała się na tym grzaniu i transportowaniu ukropu.
A wracając do kotła, to najpierw przyszedł zaprzyjaźniony sąsiad, aby do niego „zajrzeć”. Stwierdził, że już się naprawić nie da. Chyba.
Więc należało sprowadzić serwisanta, który wiedziałby to na pewno. Kiedy już udało się takiego namierzyć w sąsiednim miasteczku, okazało się, że ten „autoryzowany partner” producenta pieca nie radzi sobie nawet z jego rozebraniem . Lepiej wyszło mu inkasowanie należności – osobno za dojazd,
i osobno na wydanie na piec wyroku.
Potem przez kilka dni szukałam w Internecie odpowiedniego dla nas, nowego kociołka. Teraz wiem o kotłach c. o. znacznie więcej: jak są zbudowane, jak się dzielą ze względu na komory spalania, paliwo, moc, ilość funkcji, itp. Sądzę też, że sama, gdybym się jeszcze trochę przyłożyła, niezgorszym serwisantem mogłabym się okazać, a na pewno nie gorszym od tego, który nasz piec „zdiagnozował”.
W końcu po wielu rozterkach udało nam się podjąć decyzję co do marki, typu i rodzaju nowego pieca.
Teraz należało tylko znaleźć firmę, która sprzeda mi piec na raty (no bo skąd wziąć na poczekaniu taką sumę w gotówce?), następnie załatwić formalności i czekać na dostarczenie pieca.
Trzeba przyznać, że co jak co, ale kupowanie dzisiaj w sklepach internetowych przebiega szybko i sprawnie. Informacja jest dobra, sprzedawcy uprzejmi i kompetentni, klienta nie obchodzi transport, ubezpieczenie i podobne sprawy.
Ale to chyba dopiero od niedawna tak się dzieje. Jeszcze przed niespełna dwoma laty, kupując kilka mebli, musiałam słono zapłacić za ich transport, choć było to tylko 50 kilometrów.
W końcu zaprosiliśmy do instalacji nowego pieca dwóch fachowców. Nie razem, oczywiście. Przychodzili kolejno. Wybraliśmy lepszego, jak się zdawało.
Mąż musiał sam zdemontować ten stary, spalony kociołek, aby usługa tańsza była, no i aby pan instalator na drobne nie rozmieniał swoich umiejętności. Oj, życie!
Nasz nowy piec wreszcie został zainstalowany, włączony i hula na całego.
Pieniądze na podłączenie (jasne, że trzeba oddzielnie kilkaset złotych zapłacić), pożyczyliśmy „do pierwszego”od naszych kotów.
One teraz, paniska jedne, nie otrzymują już przesyłek z jedzonkiem. Teraz dostają przekazy. W Euro. Od swoich sponsorów z Nadrenii. Szczęściarze.
A ja tak sobie myślę; nawet w tych ciężkich czasach człowieka całkiem uszczęśliwić może taki niewielki, ciepły strumyczek. Pod warunkiem wszakże, że z własnego kurka wypływa.
mnie też szlag trafia gdy nie ma ciepłej wody
OdpowiedzUsuńi wystarczy gdy jej nie ma przez jeden dzień
okropność
buziale wieczorne
Tak Donata, przeszło dwa tygodnie się mordowaliśmy. Teraz dopiero doceniamy w pełni, co to za "luksus" - kran z ciepłą wodą.
OdpowiedzUsuńUmowa o naprawę pieca jest w świetle prawa cywilnego umową o dzieło, a nie umową zlecenia. Jeżeli zatem "autoryzowany partner" producenta pieca nie radził sobie nawet z jego rozebraniem, to nie należało mu się żadne wynagrodzenie.
OdpowiedzUsuńKiedyś miałem do czynienia z podobnym "fachowcem", który nie potrafił naprawić telewizora (badanie telewizora odbywało się poprzez pukanie w różne miejsca), a potem zaśpiewał należność "za ekspertyzę". Miał pecha, bo trafił na prawnika. Musiał obejść się smakiem. Inny fachowiec naprawił telewizor w 15 minut. Myslałem, że czasy tego rodzaju "fachowców" minęły bezpowrotnie w dobie wolnego rynku i konkurencji.Nie traćmy jednakże nadziei. Racja jest po naszej stronie. I niech to będzie pocieszeniem Autorki tego interesującego bloga.
Pozdrawiam Panią serdecznie, A.J.
do A. J.
OdpowiedzUsuńWiem, wiem, że nie należało się "fachowcowi" żadne wygrodzenie, a stanowiło równowartość kilkunastu (i nie najtańszych) puszek z kocią karmą. Ale co miałam zrobić? Szarpać się, czy przekrzykiwać z taką osobą? Niestety, w dalszym ciągu racja nasza to jedno, a stosowanie jej, to całkiem co innego.
Poza tym ubawiło mnie to "opukiwanie" TV. Także dobrze pamiętam tę metodę "naprawiania".