Trochę śpię, a trochę czuwam
Leje, pada, znowu leje. I znowu pada. Z krótkimi przerwami. W piwnicy mury są tak nasiąknięte wodą, że można je dosłownie wykręcać. W kuchni zapałki nie chcą się zapalać. A w łazience papier toaletowy przypomina mokre kompresy. Tak jest od pięciu tygodni. Choć i tak mamy duże szczęście, bo w pobliżu nie przepływa żadna rzeka, potok czy choćby strumyk, a te właśnie, wezbrane do ogromnych rozmiarów, są powodem wielu ludzich nieszczęść. Tu, na Dolnym Śląsku, najgorszą sytuację mają mieszkańcy kotliny kłodzkiej, a to dosłownie o rzut kamieniem od naszego domu.
Nasze zwierzaki, niezadowolone kiedy intensywnie pada, bo przecież niecierpią być zmoczone, z udręczonymi nudą obliczami, przesypiają po wiele godzin w różnych miejscach w domu. Ale wybiegają natychmiast na dwór, gdy natrafią na choćby małą dziurę deszczową. Wtedy szaleństwa wyprawiają straszne, biegają, polują, wąchają i badają wszystko, wylegują się na tej ociekającej wodą ziemi. Potem podłogi, schody, łóżka, krzesła, no w ogóle cały dom, są tak zabłocone, że ja już całkowicie bezradna i zniechęcona, przestałam na to reagować. Mieliśmy dom wyporządzić na przyjazd gości naszych miłych, nadreńskich, ale jeśli taka pogoda się utrzyma, to będzie to po prostu fizycznie niemożliwe.
A tymczasem przeszły ponuro urodziny naszych maluchów, to znaczy Filip i Bazylek skończyli właśnie po dwa lata. Ponuro, bo jak co dzień padało, a co to za dzień, w którym wyjść nie można? To dzień zwyczajnie zmarnowany, zwłaszcza dla włóczęgi Filipka. Choć Bazyl także pasjami lubi łazikować samotnie. Odwiedza codziennie pewien ogródek, po którym kilka kur spaceruje. I choć Bazyl zachowuje się w sposób znacznie odbiegający od standardowego kociego, to raczej wątpię, aby z przyjaźni do tego ptactwa tam zaglądał. W dodatku jest to kot towarzyski bardzo, pozwala się wszystkim głaskać, przysłuchuje się z zadartą do góry główką, kiedy obce całkiem osoby go komplementują, łazi bez obawy środkiem naszej uliczki, po której przecież paru gamoni potrafi przejechać osiemdziesiątką swoją "furą", z wyciem silników i głośników.
W końcu czerwca także Lolisia miała urodziny. Ale ona pierwszą młodość ma za sobą; skończyła sześć lat. Jak zwykle jest urocza, pełna wdzięku i gracji, jednak zauważyłam, że już skoro świt z domu nie wybiega, lubi pospać dłużej, do dziewiątej nawet. W ciągu dnia także przychodzi ułożyć się gdzieś wygodnie i podrzemać. Cóż, czas dla wszystkich jednakowo jest nieubłagany.
Mama Lolity, Dunia, to już ośmioletnia kocia matrona, ale bawić jak kocię nadal bardzo się lubi. Udawane polowanie na lisią łapkę, z krzykami, podchodami, chowaniem tego biednego lisiego szczątka do pudełek, dziur jakiś, a potem odnajdowanie go z wrzaskiem, przyprawiającym mnie każdorazowo o łomotanie serca, to jej najprzedniejsza rozrywka. Dunia, dumna i "niedotykalska" także od jakiegoś czasu przejawia dużą chęć do przytulania i siadania obok człowieka. Asystuje chętnie zwłaszcza przy śniadaniu, i czeka na kąsek, choć wiem dobrze, że nie lubi na przykład ciasta czy sera; bierze kawałeczek ze względów towarzystkich.
Leon, nasz stołownik, już kilka miesięcy temu przyprowadził podobnego sobie kloszarda do naszego ogrodu. Teraz pospołu siadują na progu, a ja sumienia nie mam, aby je przeganiać, bo tylko na tym progu chociaż trochę przed opadami daszek je chroni. Oczywiście Leon musi teraz dzielić się swoją porcją z koleżką, który tak jest wygłodzony, że łapą wyszarpuje jedzenie z miski. Chodzące kocie nieszczęście. Skóra i kości. Zainfekowane okropnie uszy. W biało (kiedyś, po urodzeniu)-czarne łaty. Nawet imienia nie dostał. Przezywamy go "Łaciak".
Tak; dla większości istot życie niewesołe jest, oj, niewesołe.
Leje, pada, znowu leje. I znowu pada. Z krótkimi przerwami. W piwnicy mury są tak nasiąknięte wodą, że można je dosłownie wykręcać. W kuchni zapałki nie chcą się zapalać. A w łazience papier toaletowy przypomina mokre kompresy. Tak jest od pięciu tygodni. Choć i tak mamy duże szczęście, bo w pobliżu nie przepływa żadna rzeka, potok czy choćby strumyk, a te właśnie, wezbrane do ogromnych rozmiarów, są powodem wielu ludzich nieszczęść. Tu, na Dolnym Śląsku, najgorszą sytuację mają mieszkańcy kotliny kłodzkiej, a to dosłownie o rzut kamieniem od naszego domu.
Nasze zwierzaki, niezadowolone kiedy intensywnie pada, bo przecież niecierpią być zmoczone, z udręczonymi nudą obliczami, przesypiają po wiele godzin w różnych miejscach w domu. Ale wybiegają natychmiast na dwór, gdy natrafią na choćby małą dziurę deszczową. Wtedy szaleństwa wyprawiają straszne, biegają, polują, wąchają i badają wszystko, wylegują się na tej ociekającej wodą ziemi. Potem podłogi, schody, łóżka, krzesła, no w ogóle cały dom, są tak zabłocone, że ja już całkowicie bezradna i zniechęcona, przestałam na to reagować. Mieliśmy dom wyporządzić na przyjazd gości naszych miłych, nadreńskich, ale jeśli taka pogoda się utrzyma, to będzie to po prostu fizycznie niemożliwe.
A tymczasem przeszły ponuro urodziny naszych maluchów, to znaczy Filip i Bazylek skończyli właśnie po dwa lata. Ponuro, bo jak co dzień padało, a co to za dzień, w którym wyjść nie można? To dzień zwyczajnie zmarnowany, zwłaszcza dla włóczęgi Filipka. Choć Bazyl także pasjami lubi łazikować samotnie. Odwiedza codziennie pewien ogródek, po którym kilka kur spaceruje. I choć Bazyl zachowuje się w sposób znacznie odbiegający od standardowego kociego, to raczej wątpię, aby z przyjaźni do tego ptactwa tam zaglądał. W dodatku jest to kot towarzyski bardzo, pozwala się wszystkim głaskać, przysłuchuje się z zadartą do góry główką, kiedy obce całkiem osoby go komplementują, łazi bez obawy środkiem naszej uliczki, po której przecież paru gamoni potrafi przejechać osiemdziesiątką swoją "furą", z wyciem silników i głośników.
W końcu czerwca także Lolisia miała urodziny. Ale ona pierwszą młodość ma za sobą; skończyła sześć lat. Jak zwykle jest urocza, pełna wdzięku i gracji, jednak zauważyłam, że już skoro świt z domu nie wybiega, lubi pospać dłużej, do dziewiątej nawet. W ciągu dnia także przychodzi ułożyć się gdzieś wygodnie i podrzemać. Cóż, czas dla wszystkich jednakowo jest nieubłagany.
Mama Lolity, Dunia, to już ośmioletnia kocia matrona, ale bawić jak kocię nadal bardzo się lubi. Udawane polowanie na lisią łapkę, z krzykami, podchodami, chowaniem tego biednego lisiego szczątka do pudełek, dziur jakiś, a potem odnajdowanie go z wrzaskiem, przyprawiającym mnie każdorazowo o łomotanie serca, to jej najprzedniejsza rozrywka. Dunia, dumna i "niedotykalska" także od jakiegoś czasu przejawia dużą chęć do przytulania i siadania obok człowieka. Asystuje chętnie zwłaszcza przy śniadaniu, i czeka na kąsek, choć wiem dobrze, że nie lubi na przykład ciasta czy sera; bierze kawałeczek ze względów towarzystkich.
Leon, nasz stołownik, już kilka miesięcy temu przyprowadził podobnego sobie kloszarda do naszego ogrodu. Teraz pospołu siadują na progu, a ja sumienia nie mam, aby je przeganiać, bo tylko na tym progu chociaż trochę przed opadami daszek je chroni. Oczywiście Leon musi teraz dzielić się swoją porcją z koleżką, który tak jest wygłodzony, że łapą wyszarpuje jedzenie z miski. Chodzące kocie nieszczęście. Skóra i kości. Zainfekowane okropnie uszy. W biało (kiedyś, po urodzeniu)-czarne łaty. Nawet imienia nie dostał. Przezywamy go "Łaciak".
Tak; dla większości istot życie niewesołe jest, oj, niewesołe.
Witaj,
OdpowiedzUsuńzupełnie przypadkiem trafiłam na Twój blog. Mam bardzo duzo do nadrobienia...koty macie przeurocze, a historia Szkaradzieja:)Znam podobną, kot mojej mamy , kiedys przeze mnie znaleziony cały czas jest dzikusem...Murka..straszne jak odchodzi ukochane stworzenie- dla mnie ten rok był okropny. w kwietniu odeszła nasza kochana sunia, a w czerwcu ukochany kot Vinga...nic już nie jest takie same:(
Kończę, bo mogłabym tak bez końca. Serdecznie Cie pozdrawiam i wróce jeszcze kontynuować lekturę:)
Witaj Elisse, bardzo to miły dla mnie przypadek, Twoje tu trafienie.
OdpowiedzUsuńZ dużą przyjemnością przeczytałam, na razie niektóre tylko, wpisy na Twoim blogu. I także deklaruję rychły tam powrót.
A nasze koty, to nasze życie po prostu. Chciałabym bardzo mieć jeszcze psa, ale to raczej nierealne. Chociaż...?
Pozdrowień dużo!
Strasznie z tą pogoda było. Tak się zastanawiałam właśnie czy w Waszych okolicach jakaś struga nie płynie...
OdpowiedzUsuńMnie ta wspaniała pogoda trafiła się na pierwszy urlop. Cóż, ogródek założyłam wiejski, rabatę pod drzewami, porządkowałam stawik... to zamiast opalania i "nicnierobienia".
Koty też średnio szczęśliwe, chociaż i tak łaziły po deszczu, bo najważniejsze - wypróżnić się na najświeższej (skopanej, wypielonej, zagrabionej) grządce. ;)
Błękitna, Ty prawa do narzekania żadnego nie masz: a kto miasto opuścić w dowolnej porze sobie może? A kto cieszy oko urodą krajobrazu i własnego domu letniego?
OdpowiedzUsuńA gdyby nawet i żabami z nieba prało to taki urlop, jak Twój - zwyczajnie - do pozazdroszczenia!
Fid i Marcel (i Julka chyba też tam siedzi?) wiedzą dobrze, gdzie kocia toaleta najprzyjemniejsza. Bezpłatna w dodatku.
My od dawna, głównie z tego właśnie powodu, nawet koperku w ogrodku nie siejemy.
Pozdrawiam Was
eee z tym załatwianiem
OdpowiedzUsuńpowinny brać przykład z kota moich przyjacioł Maxia
on nigdy nie robi na swojej działce
zawsze idzie do sąsiadów;-)
buziorki
Donata, ale mnie ubawiłaś; ten Maxio to dopiero numerek!
OdpowiedzUsuńA wracając do karmienia tych biedaków, kotów bez domków, na Twoim osiedlu, to chyba wiesz o tym, że za KAŻDĄ miseczkę wyniesioną nieszczęśnikom masz zagwarantowany CAŁY miesiąc szczęśliwości!
Też buziorki
Witaj, ja także trafiłam tu szczęśliwym przypadkiem idąc tropem Elisse. Jeszcze czeka mnie mnóstwo fascynujacej lektury:-)
OdpowiedzUsuńZapraszam do nas, a jest nas też niemało;-) pozdrawiam serdecznie
Ori, witam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuńWszystkie zwierzęta bliskie są mojemu sercu, a koty to już szczegółnie. Więc osoby opiekujące się psami, kotami, jeżami, złotymi nawet rybkiami, uważam za najsympatyczniejsze pod słońcem. I jasne, że chętnie bardzo przyjmuję zaproszenie!
Pozdrowień dużo