Szron kwiaty na grobach ściął; stały we flakonach albo w donicach z ziemią zamarzniętą, takie oniemiałe jakby, zesztywniałe. I na myśl przywiodły mi te wszystkie oblicza, te twarze już w bezruchu zastygłe, jakie pożegnać w życiu musiałam. Ale nie te rysy stężałe przecież analizuję, myśląc o tych, którzy odeszli. Przeciwnie, wspominam twarze żywe, oczy widzące, usta uśmiechające się, wargi słowa wypowiadające.
Najodleglejsze moje wspomnienie ze śmiercią związane jest takie:
Widzę małą, białą salkę, z łóżkiem metalowym, na biało lakierowanym, z pościelą białą, i głowę ciemną na poduszce. Twarzy nie mogę sobie przypomnieć. Za to słowa pamiętam: - Wypij mleczko, malutka. I rękę, która filiżankę mi podaje.
To moja matka, siostra i ja z wizytą w szpitalu, u ojca. I słowa starszej siostry: - Nie pij, zobacz, jaki paskudny kożuch. A chociaż chcę przecież wypić, aby zrobić ojcu przyjemność, mówię:- Nie, nie wypiję. Nie chcę.
Więcej nie byłam w tym szpitalu. Ale dobrze pamiętam chwile zabawy w przebieranki przed wielkim lustrem w krakowskim mieszkaniu cioci Zofii, przerwanej łzami mojej matki, wpatrującej się w telegram - Chodź tu córeńko; tatuś nie żyje!
Nie wiedziałam co to znaczy, miałam przecież trzy lata tylko. Wiedziałam za to dobrze, że powinnam płakać. Ale nie mogłam się rozpłakać, nie mogłam. I gorączkowo szukałam wyjścia. Aż nagle zaczęłam krzyczeć:- Nie, nie, ja w to nie wierzę!
Ta scena gdzieś się w zakamarkach mojej pamięci zatarła, a przypomniana potem, kiedy nastolatką już byłam, bezustannie rodziła pytanie; czy możliwe, aby mała dziewczynka tak przewrotna była? Czy dzieci są tak nieczułe? A może to było jeszcze coś gorszego?
Już jako dorosła żegnałam kolejnych bliskich, członków rodziny i znajomych. I zawsze w takich chwilach straszny żal mnie dopadał na myśl, że czegoś wobec odchodzących zaniedbałam, czegoś im nie powiedziałam, coś zrobiłam niepotrzebnie czy nieopatrznie, albo czegoś nie zrobiłam, z niedbalstwa, niepamięci, lekceważenia. I że odrobić się tego już nie da.
Nie wiem kiedy uznałam, że te dwie literki "ś. p." poprzedzające na klepsydrze nazwisko zmarłego, bynajmniej nie grzecznościowe są, ale prawdziwie świętej pamięci przydają wszystkim, którzy odtąd człowieczą tajemnicę największą już znają. Chyba dosyć dawno musiało to być, bo też od dawna najukochańszym swoim zmarłym oddaję się w opiekę, swoje myśli i pragnienia im powierzam, o radę proszę, i o pomoc w rozwiązywaniu życiowych problemów.
Przeświadczona jestem, i jak zdążyłam się przez lata zorientować, raczej nie osamotniona w tym przekonaniu, że nasi zmarli otaczają nas, żywych jeszcze, czułą swoją uwagą.
Nie wierzę w niebo i piekło, sprawiedliwą karę za grzechy, ani wspaniałą nagrodę za dobre postępki. Chcę jednak, i lubię wierzyć w byty jakieś idealne po tym naszym ziemskim żywocie. W miejsca, gdzie już nie będzie ludzi głupich. Gdzie już nie będzie ludzi okrutnych. Gdzie nie ma bogów, ale nie ma też galerników. A wszystkie stworzenia równe są. I przyjazne.
Przeczytałam rano Twój tekst i do tej pory nie przyszło mi do głowy nic, co by było godne jego piekna i mądrości. No to nic nie napiszę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
A ja sobie obok Ori przycupnę i tez pomilczę.Dziękuję.
OdpowiedzUsuńOri, Twoja poetyckość i Twoje poczucie humoru bardzo mi odpowiada.
OdpowiedzUsuńIzo, wolałabym, abyś się u mnie wygodnie rozsiadła; przyjemniej się wtedy milczy :)
OdpowiedzUsuńHmm...
OdpowiedzUsuńja myślę, że gdybyś tak całkiem w nic nie wierzyła, to nie napisałabyś tego tekstu.Musisz mieć jakieś wątpliwości.Ale to chyba dobrze, każdy ma jakieś myśli nie do końca uczesane.
Pozdrawiam cieplutko:))
Bardzo ładnie to napisałaś.
OdpowiedzUsuńI ja w te wszystkie bajki nie wierzę, choć chcę wierzyć, że gdzieś tam, po opuszczeniu naszej ziemskiej otoczki będziemy wszyscy razem, równi i szczęśliwi...
Błękitna, to jest nas więcej, takich 'utopistek'!
OdpowiedzUsuń