1 czerwca 2010
Pewnego dnia, 1 czerwca
Żadna pompa wysokowydajna nie byłaby już w stanie wypompować wody, jaka upłynęła od czasu, kiedy ostatni raz o moim Dniu Dziecka pamiętano, bo i od dawna już nie ma osób, które mogłyby w tym dniu dać mi upominek, życzenia złożyć, albo chociaż zatelefonować i powiedzieć coś w rodzaju: - Jak się czujesz, córeńko?
Nic to, takie życie. Pokolenia się wymieniają.
Czasy mojego dzieciństwa przypadały na okres powszechnych braków w zaopatrzeniu, siermiężności, burości. Nie było zabawek, ubrań, łakoci. Dzień Dziecka w mojej rodzinie w szczególny sposób celebrowany nie był. Z tym, że Matka zawsze o nim pamiętała. Dostawaliśmy co najmniej jakieś ulubione słodycze, które sama przygotowywała.
W pamięć wrył mi się szczególnie jeden z takich dni. Byłam już młodszą nastolatką. Matka zaprowadziła mnie do księgarni. W wielkim ścisku dopchałyśmy się nareszcie do lady i tam oglądałyśmy grę p. t. Wiem wszystko. Było to kartonowe pudło, zawierające ileś tam plansz podzielonych tematycznie, np. najdłuższe rzeki, najwyższe góry, największe budynki, itd. Każda z plansz miała dwie części - pytania i odpowiedzi - a prawidłowość odpowiedzi potwierdzała zapalająca się lampka, podłączona przewodami do płaskiej bateryjki. Ta 'maszyneria' ukryta była pod spodem pudełka.
Oczywiście oczy mi się zapaliły do takiej zabawki. Ale gra była droga. Jak wszystko wtedy. A może raczej jak wszyscy wtedy biedę, większą czy mniejszą, ale jednak, klepaliśmy. Matka zapytała: - Bardzo chcesz to mieć? A ja skwapliwie kiwałam głową.
I potem wracałyśmy do domu rozgadane, ja trochę szczęśliwa, a trochę nieszczęśliwa, bo wiedziałam, że nie powinnam była o ten prezent prosić.
Szybko wraz z młodszą siostrą na pamięć nauczyłyśmy się odpowiedzi na wszystkie pytania, i chętnie popisywałyśmy się tą wiedzą przy każdej okazji.
Po latach w domu rodzinnym, w jakiejś szafie odkryłam jeszcze część tych plansz, z pozaginanymi rogami, wysmotruchane i zapełnione dziecinnymi zapiskami. Wtedy pomyślałam, że to były dobre czasy. A my dzieci, mało, prawie nic nie mieliśmy, ale byliśmy kochani, i to w zupełności nam wystarczało.
Dzieciństwo moje było w sumie szczęśliwe dosyć, choć i wstrząsów potężnych nie pozbawione. Kiedy dziś do niego pamięcią wracam, żałuję, że tak szybko minęło, że dłużej nie trwało. Ale może niepotrzebnie żałuję, wszak na starość człowiek też przecież dziecinnieje. Tyle tylko, że skala przeżyć i uczuć jakby już nie ta sama.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
tak czytam i czytam i jakbym sie przeniosła w moje dziecięce czasy. U nas też pieniązków nie było, ale kochaliśmy się na zabój:):):) Na ten przykład: spacer, niektórzy pojmowali go jako odrobina ruchu np. na lody, u nas ponieważ na takowe lody kaski nie było spcer odbywał się na pobliskie hałdy i tam z tatom organizowaliśmy zawody "kto pozbiera wiecej śrubek" :):):) Tak to właśnie było i było cudownie
OdpowiedzUsuńWspomnienie wzruszające, a zdjęcie prześliczne. Jeśli to cudo to Twoje wcielenie z młodości, to ho, ho, ho, co potem z tego wyrosło!:-)) Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńPięknie napisałaś, dzięki czemu przeniosłam się w czasy kiedy nic na półkach nie było, ale była między ludźmi miłość. I to nie taka na pokaz, ale ta prawdziwa, głęboko w sercu skrywana niczym najcenniejszy skarb.
OdpowiedzUsuńMałgoś, wiedz, że ja zawsze mogę Cię wyściskać, tak po przyjacielsku :*
Ja też miałam taką grę! Chyba w spadku po moim starszym, o wiele, przyrodnim bracie. Działało to ustrojstwo (gra, nie brat) na taką dużą płaską baterię. :)
OdpowiedzUsuńTo były inne czasy. Byliśmy innymi dziećmi, inną młodzieżą. Do zabawy wystarczał patyk, błoto, kapsle. W chowanego grało się aż zmrok zapadł. Wchodziło się na drzewa i palcem wyjadało oranżadę w proszku. :)
Nie było telewizji (tzn. była, ale nie TAKA), korków, galerii handlowych. Za to był czas na spacery, niedzielne obiady u rodziny, granie w karty i imieniny u sąsiadów. Lato zawsze słoneczne, a zima biała i mroźna...
Mirelko, właśnie; szczęśliwe dzieciństwo to i dorosłość dobra.
OdpowiedzUsuńWidać to choćby po tym, jak swoich synków potrafisz uczuciem obdarzać.
Pozdrawiam Was
Ori, pewnie - wszystkie dzieci są śliczne:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię i cały Dom Tymiankowy
Alexo, no, do łez mnie wzruszyłaś!
OdpowiedzUsuńTeraz możesz się spodziewać, że któregoś dnia po te uściski się zjawię:)
Pozdrawiam Cię, Twoich Panów i Ogonkę
Błękitna, ta gra Twojego brata, nawet dużo starszego, to musiała być jakaś dziesiąta edycja chyba:)
OdpowiedzUsuńTo prawda, że dzieci i młodzież zupełnie inna była niż teraz. Nie wiem, lepsza czy gorsza, ale na pewno o wiele spokojniejsza, bardziej refleksyjna.Uczuciowa.
A najbardziej mi się podoba Twoje stwierdzenie, że lato było gorące, a zima biała! A teraz?! Tfu!
Pozdrawiam Cię, Twoje dziecię, Marcelka i Fidelka
Moja droga, ależ się wzruszyłam:) Faktycznie, za naszych czasów (teraz to zabrzmiałam jak stara zmierzła baba, hehehehe - ostatni tak często mi się zdarza:)) mieliśmy niewiele, ale to niewiele wystarczało. I trenowało wyobraźnię. Potrafiliśmy się bawić przez cały dzień jednym kasztanem:) A dzisiaj??? Dzieci maja wszystko i przez to zero szacunku do czegokolwiek i zero wyobraźni - dobre spędzienie czasu = bezsensowne gapienie w telewizor, tudzież gra na Wee, czy inne PlayStation. A jak dostaną nowa zabawkę to pytają gdzie się ją włącza, i gdzie się wkłada baterie.... Smutne to bardzo.
OdpowiedzUsuńJa byłam najszczęsliwsza na świecie kiedy dostawałam nową książkę... O tempora, o mores...!!!!
Pozdrawiam Cie cieplutko i pamiętaj, że do mnie też możesz zawsze walić w ciemno po uściski, zupełnie tak jak do Alexy:)
:)Małgoś, zapraszam Cię bardzo serdecznie :)
OdpowiedzUsuńNie myśl, że mnie "wystraszyłaś", wręcz przeciwnie :)
Ściskam mocno :*
deZeal, kto wie, kto wie? Gdyby nie fakt, że zwierzaków nie mogę zostawić na dłużej niż parę godzin, pewnie bym się wybrała, aby w Waszym ogrodzie posiedzieć, na pobliski brzeg morza (bo ode mnie nad Bałtyk znacznie dalej niż godzina jazdy) pogapić się, i dobrą atmosferą serce nasycić.
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki, moja droga!
P.S. Chyba na własnych spadkobierców nie masz co narzekać? Zresztą, jak wychowacie, tak ...:)
Alexo, szczerze? Owszem, wybieram się do Was.
OdpowiedzUsuńAle nie wcześniej, niż zawiadomienie o ślubie otrzymam!
A tymczasem fajnych, szczęśliwych dni Wam życzę
I niech ktoś mi powie, że Skaldowie wyśpiewali jakąś nieprawdę ?
OdpowiedzUsuń"Wspomnienia są zawsze bez wad"
Tak to jest, z tamtych lat, kiedy byliśmy dziećmi jeszcze zapach chleba mi pozostał - chociaż ten dzisiejszy pachnie bardzo intensywnie,szczególnie w marketach. Ale to nie to samo...
Wtedy byliśmy dziećmi, mieliśmy mamę i tatę...ech :))
Jolu, tak, piękne są wspomnienia; nawet te dni niezbyt udane, te katastrofy różne życiowe, z perspektywy czasu oglądane już nie są takie wstrząsające. A co najważniejsze, już tak nie bolą. A po niektórych i śladu nie zostało!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam