Rudolf. Z oddali...
Moja psyche tak jest skonstruowana, że nie rozróżnia gradacji wśród istot bliskich, które w życiu utraciłam. Obojętnie, czy to były odejścia tak zwane naturalne czy tragiczne, czy dotyczyły ludzi, czy stworzeń ludźmi nie nazywanymi, ból po ich stracie był podobny; ciężki, długotrwały, rozdzierający.
Najbardziej wyniszczający, bo wieloletni i odbierający chęć do życia był ten, który nastąpił po utracie Murki.
Najczarniejszy dzień mojego życia to 11 grudnia 1998 roku. Wtedy straciliśmy kotkę, która od półtora roku był radością i sensem naszych działań. Nie będę ‘rozdrapywać’ tej rany, zabliźnionej już, ale skórka na niej wciąż cienka: http://szkaradziej.blogspot.com/search/label/MURKA
Wiele, wiele cierpień przyniosła mi tragiczna śmierć mojego brata, o 10 lat młodszego, który stracił życie w 33 roku, czyli w chwili, kiedy nawet połowy tej wspaniałej przygody nie było mu dane doświadczyć.
I co do dziś, a minęło już dużo lat, nieodmiennie mnie zastanawia, to fakt, że mój brat Jasiek i ja, nie byliśmy żadnymi ‘papużkami nierozłączkami’, nie widywaliśmy się za często, właściwie nie śledziliśmy skrupulatnie swoich życiowych losów, to jednak jego odejście przeżywałam długo i bardzo, bardzo intensywnie.
Przeżyłam wielu przyjaciół. Niektórzy odchodzili w pełni sił i witalności, niektórzy tragicznie, inni jeszcze w środku realizacji własnych życiowych planów. Wszystkich żal wielki.
Pożegnałam ojca, matkę, ojczyma, teściów, szwagrów. Straty, w latach rozłożone, były po prostu życiowymi doświadczeniami, bardzo lub bardziej bolesnymi, ale przecież nie załamywały mnie i nie obierały chęci do dalszych z losem zmagań.
Ale już przy stracie zwierząt, które należały do naszej rodziny od czasu odejścia Murki, odczucia moje były wręcz obezwładniające. Nie chcę w tym miejscu roztrząsać przyczyn takiego stanu mojej świadomości. Jednak przeżycia, związane z odejściem bądź zaginięciem, bezpowrotnym, zwierząt są dramatyczne bardzo.
Kochaliśmy Szkaradziejka:http://szkaradziej.blogspot.com/2010/04/nie-ma-juz-z-nami-szkaradzieja.html
Małpiacię,
Wiem, takie jest życie: kończy się nieistnieniem. Szczęśliwi, którzy z całej siły wierzą, że gdzieś, kiedyś, wszyscy się spotkamy!
|
1 listopada 2015
Utracić kogoś...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
a wiesz,ze jak przychodzi do nas kolejny kociołek to denerwuję się myślą,żę kiedyś go stracimy...
OdpowiedzUsuńOj tak, Qro, oj tak:(
UsuńŚwietnie Cię rozumiem - niestety.
OdpowiedzUsuńMiko, dobrze, że nas więcej.
UsuńNo ja też niestety rozumiem...
OdpowiedzUsuńNa pocieszenie : Nominowałam Cię do Liebster Blog Award - pytania na naszym blogu :)
Zielony Płocie, dzięki za nominację.
UsuńNa razie walczę z katarem (kocim) :(
O w mordę !! To powodzenia!!
Usuńsmutne i takie ładne, przypomniałam sobie wszystkie twoje wspomnienia. Ściskam.
OdpowiedzUsuńMegi, patrz, jakie to życie: krótkie, i więcej smutków niż radości przynosi. A zresztą może nie wszystkim?!
UsuńTeż ściskam
U mnie też lista by była długa. Nawet jej nie robię. Ciągle jeszcze mi serce krwawi po stracie Kasi. I co jakiś czas aż mnie w środku ściska na myśl, że kiedyś znowu mnie to czeka... Bardzo bym chciała żeby był tęczowy most i coś poza nim...
OdpowiedzUsuńAsho, to minie, za jakiś czas. Ale pamięć tego bólu zostaje. Na zawsze. Tak, jak pamięć o tych istotach.
UsuńCzasem też wierzę w tęczowe mosty, ale częściej się martwię, że jednak nie istnieją:(