1 czerwca 2008

Malina utracona

Malina


Malina

Malina

Posted by Picasa
Codziennie myślę o Malinie, chociaż minęło prawie 20 miesięcy od jej zniknięcia.
Miała 4,5 roku, kiedy pewnego dnia w październiku opuściła dom.Od dawna nie mam nadziei,że do nas wróci, ale mam nadzieję, że gdzieś żyje. I oby jej było dobrze.

Malina miała smukłe, szczupłe ciałko, ale kiedy wzięło się ją na ręce, czuło się odpowiednią wagę oraz tygrysią wręcz gibkość, sprawność i siłę. No i to umaszczenie – tylko na Malinie pasy beżowo-czarne przebiegały poziomo, od główki do ogonka, a na boczkach zakręcały się w koła.

Była kociczką moją ulubioną, jedyną nie sterylizowaną, bo stale żal mi było poddawać ją tej poważnej operacji. Fakt ten ciąży mi mi teraz na sumieniu, bo obawiam się, że o ile przetrwała, to na pewno urodziła dzieci, ale gdzie, kto ją przygarnął, kto się zaopiekował?
Przyjmując ubiegłego lata do domu Felę z kociakami, oprócz dobra tych zwierząt stale miałam na względzie Malinę z jej ewentualnym przychówkiem, i wyobrażałam sobie, że niejako w zamian za Felę, ktoś inny zaopiekował się naszą kotką.

Malina rządziła w naszym domu niemal od dnia swego urodzenia. Tak jednoznacznie wyrazistego charakteru nie miał dotąd żaden z naszych kotów. To była autokratka, egocentryczka, egoistka niesamowita, a przy tym włóczykij pierwszy i zawołany myśliwy. Wychowana była w zasadzie przez Dunię, swoją starszą o 5 miesięcy siostrę, bo ich mama Małpiatka, zawsze miała swoje tajemnicze,ważniejsze od dzieci sprawy i niespecjalnie lubiła zajmować się swoim potomstwem. Więc Dunieczka przejęła rolę mamy i wykonywała wszystkie czynności przy tym osesku, niestety, nie mogła jej nakarmić. A Małpiatka, wyzywana od wyrodnych matek, wpadała zaledwie raz na kilka godzin, karmiła małą, sama się pasła i znów miała „wychodne”.
Musieliśmy maleńką Malinkę dokarmiać sztucznie,pełni obaw, że nie będzie rozwijać się prawidłowo.

To było cudowne stworzonko, przywiązane do mnie bardzo. Sypiała Malina w moim łóżku, a kiedy po kilku latach pojawiła się Lolita, córeczka Duni, także lubiąca moje łóżko, Malina skutecznie i na zawsze Lolisię tego oduczyła, stosując swoje gangsterskie metody, czyli brutalną przemoc. Kotka ta miała zadziwiającą, niesamowitą zdolność podporządkowywania sobie ludzi i zwierząt. I my,i pozostałe koty robiliśmy to, czego życzyła sobie, a właściwie czego wymagała Malina.

Miała listę swoich potrzeb, i nie było sposobu, aby ją naruszyć.Drzemki odbywała w futrzanym błamie na bujaku przed kominkiem. Futro specjalnie dla niej tam się znalazło, aby Malince było cieplutko i przytulnie. Ja też lubiłam tam siadywać, ale kiedy pojawiała się Malina, a nie ustąpiłam jej miejsca, i to natychmiast, siadała przed fotelem, długo i natarczywie patrząc mi w oczy. A jej oczy robiły się złe, koloru jaskrawo żółtego, i widać było, że jest wściekła. Zaczynała wskakiwać i zeskakiwać mi z kolan: pokazywała niemądrej kobiecie, co ta ma zrobić, po prostu mnie pouczała.Oczywiście zawsze dopinała swego.
Z drugiej strony nikt nie potrafił się tak tulić i przymilać, tak się pieścić. Nikt tak nie żądał uwielbienia dla siebie, jak ona.

Malina była wyjątkowo ciepłolubna. Kiedy nie paliło się w kominku, albo kiedy kaloryfery, na których się wygrzewała, nie były zbyt gorące jak na jej wymogi, potrafiła w nocy wepchać się na siłę do koszyka Rudolfa, który równie jak ona ciepło uwielbia, ale zbyt towarzyski nie jest i kuksańce lubi rozdawać, a swego koszyka pilnuje jak skąpiec swego sejfu. Jednak Malinę wpuszczał. W koszu Rudego, na ciepłych piernatach, przytuleni,grzejąc się wzajemnie, przesypiali do rana.Oczywiście widok Rudego w jednym koszyku z Maliną był dla pana domu wystarczającym impulsem, aby dzień rozpocząć od bezzwłocznego rozpalenia kominka. Oba zwierzaki biegły wówczas na dół w te pędy,aby zająć swoje ulubione miejsca.

Wszystkie koty dostawały swoją miskę w kuchni. Ale nie Malina. Malina biegła z dworu prosto na górę, do sypialni, i tam jak księżna udzielna oczekiwała, aby miskę jej przynieść i jeszcze w uprzejmych słowach do jedzenia zachęcić. Nigdy, żeby nie wiem jakie zapachy z kuchni się rozchodziły, żeby jej najbardziej ulubione jedzenie było serowane, Malina w kuchni nie jadała, taka była z niej wyrafinowana dama. Po niej, ale dużo,dużo później, zwyczaj ten przejęła nasza Lolita.

Malina tolerowała inne koty, ale tylko wtedy, gdy w drogę jej nie wchodziły. Potrafiła dobrze przyłożyć łapą Szkaradziejowi, w końcu najstarszemu w domu kocurowi. Niestety również Duni nie okazywała najmniejszej nawet wdzięczności za wychowywanie i opiekę w dzieciństwie. Wręcz przeciwnie, bardzo szybko również Dunię postanowiła sobie podporządkować, a kiedy ta się buntowała, dochodziło zwyczajnie do rękoczynów (łapoczynów?).Biły się, syczały i warczały na siebie, znaczyły również, całkiem „po kocursku” swoje terytorium, co niestety,nierzadko odbywało się również w domu. Tego nie mogłam im darować, bo likwidowanie okropnego, drażniącego zapachu jest naprawdę trudne. Moje wrzaski, ganianie po domu i grożenie najsurowszymi konsekwencjami nic nie pomagało – one wiedziały, że to zakazane, a jednak natura była silniejsza.
Co dziwne, kocury nasze nigdy w domu miejsc nie znaczyły, zresztą na szczęście, choć na dworze robią to systematycznie, powodując liczne szkody w roślinności, że nie wspomnę już o tych woniach ohydnych.

Malina potrafiła zabałaganić często do bladego świtu. Wracała do domu nad ranem z tych swoich eskapad, a tu wszyscy śpią, zamiast na nią czekać. Więc co, na progu ma siedzieć? No nie, nie Malina: z płotu na rynnę, z rynny na dach i po dachówkach do okna sypialni. Okno zamknięte, albo uchylone tylko, wejść się nie da. Malina zaczyna więc pokrzykiwać, coraz głośniej i głośniej, aż nareszcie okno się otworzy, Malina wskakuje do środka i spokojnie układa się do snu. Tego nikt więcej nie robił i nie robi, to był Maliny zwyczaj. Chociaż umiejętność łażenia po dachu mają wszystkie nasze koty.

Malina nie cierpiała podróżowania autem. Ale kiedy w wieku około 2,5 lat ciężko się rozchorowała, przestraszyłam się, że na tym terenie nikt nie będzie w stanie udzielić jej skutecznej pomocy i postanowiłam zawieźć ją do Kliniki AR we Wrocławiu. Kotka, cierpiąca, rozgorączkowana, a jednak tak mi potrafiła jeszcze w tym aucie wymyślać, tak mnie atakowała, że za każdym dosłownie zakrętem myślałam o powrocie.
W klinice nie chciała dać się zbadać, wyrywała się i rzucała, jakby o życie walczyła. W końcu uciekła, i w pięcioro, ze studentami, łapaliśmy kota dość długo.Okazało się, że choroba jest poważna, a kuracja długa. Wreszcie udało się zaaplikować jej leki. Zaniosłam ją do samochodu pełna obaw, co będzie w drodze powrotnej. Malina spokojnie ułożyła się w koszyku i… zasnęła. Już wiedziała, że bezpiecznie wraca do domu.

Taka była Malina. Ten jej charakter mocny, władczy taki, przebojowy, każe mi wierzyć, że Malinka poradziła sobie w życiu, i że gdzieś wiedzie żywot nie
najgorszy. Żeby tylko wiedzieć jeszcze, gdzie!

6 komentarzy:

  1. Piękna historia, piękna jak Malina...
    Ja też wierzę, że prowadzi dostatnie życie.

    Trzy tygodnie temu mieliśmy akcję "kot zbiegł z samochodu". Tak, mój tata wracał z rancza z psem i kotem mojej mamy (Julką, siostrą moich kocurów). Zatrzymał się na stacji benzynowej, żeby wyprowadzić psa i... kot uciekł prosto do pobliskiego lasu. Teren zupełnie obcy, daleko do domu (100km), daleko na ranczo (60km). Wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy szukać. Najgorsze myśli, bo droga, bo las obcy, bo teren rozległy... Bałam się chwili kiedy będziemy musieli zadecydować o zaprzestaniu poszukiwań...
    Nie będę się rozpisywać, co i jak, ale znalazłam kotkę w największych chaszczach, przestraszoną, brudną - kocie nieszczęście. Ona tam nie dałaby sobie rady, malutka, wysterylizowana, arystokratka jedząca wołowinkę i ewentualnie pierś z kurczaka, na zupełnie obcym terenie tuż przy trasie szybkiego ruchu...
    Piszę o tym dlatego, że wierzę, że kot opuszczający swój dom robi to świadomie... wybiera wolność z całym jej dobrodziejstwem, co innego kot który ucieka w stresie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za tę wiarę. Ciężko byłoby myśleć, że jej nie ma.

    Co do Julki, znam ten strach szalony o zwierzę, te nerwy i łzy. To są przeżycia właściwie nie do opisania. Jestem bardzo zadowolona, że zakończenie jest w jej przypadku tak szczęśliwe.

    Dziś w nocy, po pierwszej, po raz któryś wołałam Lolitę (bo znowu gdzieś się urwała) i w pewnej chwili usłyszałam potworne kocie krzyki: kiedy biegłam na koniec naszej uliczki zobaczyłam tylko uciekającego kundla, i uciekającego jego właściciela, a kot jakiś leżał na jezdni: z daleka, bez okularków, nie mogłam poznać kto to. Myślałam: Filipek, ale Filipek spał już w domu; Fela - ale Fela właśnie pasła się w kuchni, Dunia - ale Dunia spała na szafce w przedpokoju. Nareszcie zobaczyłam, że to "obcy" kot, ale przychodził do naszego ogródka. Bardzo ładny, tylko strasznie zaniedbany. Już nie mógł się podnieść, cały zakrwawiony, a pies wracał. Zaczęłam strasznie wrzeszczeć i pomstować, w tej ciszy słychać było daleko. Mężczyzna odwołał psa. Tylko jedno okno się otworzyło. Kobieta wyszła z domu i razem przeniosłyśmy tego biedaka na trawnik w jej ogrodzie.
    Dziś rano poszłam zobaczyć, co z kotem. Tylko się czołga, prawdopodobnie kundel przetrącił mu kręgosłup. Trzeba będzie zawołać weterynarza, aby skrócił jego męki. Tu dzicz zupełna mieszka, ale tak się zastanawiam: czy tylko tu!?
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. To straszne co piszesz. Jak tak można?! Jak?!
    Niestety dzicz mieszka wszędzie. Staram się o tym nie myśleć. Aż mi się zbiera na ryk.

    OdpowiedzUsuń
  4. Już biedak poszedł do kociego nieba. I pochówek mu sprawiliśmy.
    Okazało się, że aby LEGALNIE bezdomnego zwierzaka uśpić, co oznacza skrócić jego potworne męki, należy:
    1. uzyskać decyzję burmistrza (!),
    2. uzyskać od Straży Miejskiej wskazanie miejsca zagrzebania kota (sic!).
    To jest jakaś paranoja zupełna.
    W tym układzie opowiadam się więc zdecydowanie za brakiem legalności.

    OdpowiedzUsuń
  5. Straszne. :(((
    Wiadomo, przepisy mają "ograniczać" przypadkową eksterminację, jednak jak zwykle są nieco bezduszne... A ktoś kto poszczuł psem tego kociaka uniknie kary...
    Niech sobie odpocznie za tęczowym mostem, i niech wraca z nowym życiem do lepszego miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepiękna kotka.
    Ale nie lubię czytać historii o zaginionych itp, bo mam zawsze rozstrój psychiczny. Nie umiem być optymistką w tej kwestii.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)