11 grudnia 2008

Murka

Była najpiękniejszą kotką świata. I najmądrzejszą. Kochaliśmy ją bezgranicznie. I ona nas kochała.
Zjawiła się u nas sierpniowego, chłodnego dnia, maleńka i urocza. Miała zaledwie cztery tygodnie. Przyglądała się nam bardzo uważnie cudnymi, ogromnymi, bursztynowymi oczami. Ubrana była w wielkie, jakże delikatne białe futro z jedną tylko czarną plamką na główce, i w czarne kolanówki na tylnych nóżkach.
Ale jej królewską wprost ozdobą był ogon, jakiego dotychczas nie widziałam u żadnego przedstawiciela tego gatunku; był wspaniały, gruby, puchaty, w biało-czarne pręgi, jak u szopa.
Mąż wziął kociątko na ręce, a ona ułożyła się wygodnie w zgięciu łokcia, na swetrze i …słodko zasnęła. W tym momencie oddaliśmy jej nasze serca na zawsze.

Dostała na imię Murka, na pamiątkę pierwszej kotki, którą opiekował się mąż będąc jeszcze małym chłopcem. Tamta kotka, porzucona przez niemieckich właścicieli, wysiedlonych z tych terenów już po wojnie, była zwierzęciem nadzwyczaj sprytnym, mądrym i inteligentnym, co pozwoliło jej nie tylko przetrwać, ale i znaleźć nowy dom. Te cechy, a także jej dzikość i uroda zdecydowały, że nadano jej imię Murki – królowej odeskiej ferajny, portowego półświatka.

Imię to, nomen omen, fantastycznie odpowiadało, jak się później okazało, usposobieniu i charakterowi naszej kotki.
A nasza Murka była kociczką niezależną, swawolną, dziką, egoistyczną, czułą, obrażalską, radosną, tkliwą, słodką. Podziwianą i uwielbianą.

Pojawienie się nowego domownika całkowicie rujnowało nasz rozkład zajęć i dość niezależny tryb życia. Mieszkaliśmy wówczas na 4 piętrze budynku usytuowanego w ruchliwym miejscu, powstało więc kilka problemów, w tym wypuszczanie zwierzątka na dwór.
Na razie koteczka biegała w domu po roślinach i tapetach, strącała wszelkie możliwe przedmioty i z zaciekawieniem śledziła ich lot, a my, mimo kilku autentycznych szkód, wcale się nie denerwowaliśmy, przeciwnie śmialiśmy się i zachwycali jej zwinnością.
Wkrótce mąż zobowiązał się, że będzie codziennie wywoził zwierzątko do lasu odległego o kilka kilometrów od domu. Pakował kociaka do zamykanego koszyka, wynosił do auta, i jechali. Murka tak uwielbiała te wycieczki, że już na odgłos kroków męża na schodach, sama wchodziła do koszyka, a kiedy nie wyjeżdżali natychmiast robiła to wielokrotnie, wchodząc i wychodząc z kosza, przynaglając go w ten sposób do podróży.

Kiedy Murka była jeszcze mała nie było większych problemów. Ale koty szybko rosną; już po paru miesiącach dorosła kotka, śmigająca po najwyższych sosnach, biegająca nieprzytomnie po lesie, do którego ludzie przywozili też swoje psy, nie reagująca na wołanie, szalejąca przez 2-3 godziny, to już stawał się duży problem. Próbowaliśmy trzymać ją na smyczy, ale cóż znaczy najdłuższa nawet linka wobec swobodnego hasania bez uwięzi. Nie mieliśmy serca tak ograniczać jej wolności.
Kiedy już udawało się zwabić ją z powrotem do auta po tych leśnych szaleństwach, Murka spokojnie lokowała się na przednim siedzeniu i pracowicie się myła. A kiedy skończyła swoją toaletę wskakiwała na oparcie fotela, za kierowcą, i rozpoczynała systematyczne, dokładne wylizywanie włosów i przeczesywanie pazurkami fryzury mojego męża. To był codzienny, jakże zadziwiający rytuał.

Gdy Murka jechała ze mną, to oczywiście ja sama byłam obiektem jej higienicznych zabiegów. Nosiłam wówczas długie włosy, więc można wyobrazić sobie niezadowolenie naszego kota, który mimo plucia na moją głowę, nie bardzo dawał sobie z nią radę.

W dni robocze Murka była zwykle przez około trzy, cztery nawet godziny sama w domu. W tym czasie, nawet wówczas gdy była jeszcze kociakiem, nie robiła nic, nie jadła, nie bawiła się, po prostu spała. Nie cierpiała być sama, więc w taki sposób uciekała przed tą nielubianą sytuacją.

Uwielbiała swego opiekuna. Ceniła jego towarzystwo nad wszystkie inne, siedziała z nim i przy nim, „pomagała” mu we wszystkich czynnościach, łącznie z goleniem i kąpielą. Byłam trochę zazdrosna, ale trzeba przyznać, że Murka bardzo umiejętnie obdzielała nas swoim przywiązaniem. Na przykład uznała, że sypiać będzie w moim łóżku więc nawet zaniesiona w inne miejsce, zawsze do mnie wracała, nie zdradzała. To samo było z jedzeniem, brała kęsy tylko z mojej ręki, nie bezpośrednio z miseczki. Rozpieszczałam ją bardzo.

Nigdy i nigdzie nie ruszaliśmy się bez tego zwierzątka. Jeżeli musieliśmy na dłużej wyjść bądź oboje wyjechać, Murka zawsze jechała z nami. Nie była oddawana pod cudzą opiekę. Oczywiście nie zawsze było to wygodne dla nas i często uciążliwe dla kota. Długa jazda autem denerwowała ją i nużyła. Chociaż miała z tyłu swoje legowisko, wolała jeździć na naszych kolanach i wyglądać przez szyby. W obcych miejscach chodziła na smyczy. Bajkowo wyglądała w tych swoich czerwonych, welurowych szeleczkach i pewnie o tym wiedziała, bo choć nie lubiła smyczy, dzielnie z nami maszerowała.

Murka miała swoje upodobania kulinarne. Na jej stole, pierwsze miejsce, przed wszystkimi innymi potrawami, zajmowały ryby, i to o dziwo wcale nie żadne łososie, ale pospolite płocie, za którymi przepadała. Mąż śmiał się, że taka arystokratka, a skłonności ma plebejskie. Źle znosiła wołowinę, polecaną przecież dla kotów, wolała kurczaki. Nie lubiła też wędlin, może z wyjątkiem szynki. Wszelkie warzywa, nawet gotowane specjalnie dla niej na rosole, traktowała z obrzydzeniem, a makarony i kluchy uznawała za żart w całkiem złym guście. Ponieważ mleka krowiego nie daje się kotom, a specjalnego kupić wówczas nie można było, znalazłam w jednej z okolicznych wsi właściciela kilku kóz i przez dość długi okres jeździłam do niego po świeże mleczko dla naszej koteczki.

Wszystko układało się dobrze do czasu, kiedy Murka w pogoni za muchą wskoczyła na parapet loggii i spadła na betonowe schody przed wejściem do domu. Przeżyła, ale złamała naprzemiennie dwie nóżki. To była straszna sytuacja. Piątkowe popołudnie, wszystkie lecznice pozamykane, w jednej weterynarz obiecał interwencję w poniedziałek, bo właśnie wyjeżdża…na weekend(!). A Murka, mimo że w stanie niemal agonalnym warczy, syczy i z pazurami rzuca się na weterynarza. Lekarz nie radzi sobie i telefonuje po instrukcje, nazywając swoją pacjentkę „zdziczałą” kotką. Proponuje uśpienie rannej: mój mąż, zwykle spokojny człowiek, dostaje po prostu szału.
Zastrzyki znieczulające, to cała pomoc. Kiedy lek przestaje działać kot płacze, jest półprzytomny, z bólu gryzie moje palce do krwi, a ja tak chcę jej ulżyć, tak jej współczuję, że nie cofam rąk; cierpimy razem.

Moje emocje, telefony, szukanie ratunku. Nareszcie udaje się w Klinice AR we Wrocławiu umówić zabieg. Czuwam przy Murce całą noc. Łzy i nerwy. Rano nie jestem w stanie prowadzić. Jedziemy taksówką do Wrocławia.
Operacja. Kot po wielu godzinach budzi się z narkozy. Będzie żyć. Będzie chodzić. Jestem szczęśliwa.
Potem jeszcze kilka tygodni leczenia, usuwanie drutów z nóżki. Murka kuleje na przednią łapkę, i tak już będzie zawsze. Kostki śródstopia są tak drobne, że zespół operacyjny, jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy w Polsce, bez specjalnego oprzyrządowania, którego Klinika nie ma, nie jest w stanie nic więcej zrobić.
Jednak mam zapewnienie, że kotka jest wyleczona, a co najważniejsze, że nie odczuwa już bólu.

W tym czasie pojawia się możliwość przeprowadzki, która jednak łączy się z radykalnymi zmianami: opuszczeniem miasta, w którym przeżyło się większą część życia oraz zakończeniem pracy zawodowej. Liczymy, że może jeszcze w nowym miejscu podejmiemy jakieś zatrudnienie, niestety rzeczywistość okazuje się inna.
A nowe miejsce to chałupka z ogródkiem, w małej miejscowości i spokojnej okolicy. Raj dla Murki. Byłby to koniec z uciążliwymi codziennymi wyjazdami z kotem za miasto. Te argumenty przeważają i podejmujemy stosowne decyzje.

Przeprowadzka. Murka przyjechała do nowego domu w czerwcu 1997 roku. Mimo różnych niedogodności, remontów, obcych ludzi wokół, hałasów, i innych, kotka momentalnie zaakceptowała nowe warunki, nowy dom – swój dom i swój ogród. Była bardzo, bardzo zadowolona.
Tego lata – od rana do późnej nocy Murka biega po dworze, poznaje ogród, wszystkie drzewa i chaszcze, zaczyna wyprawiać się na sąsiednie działki. Odkrywa swoją wielką namiętność – polowanie. Czatuje godzinami i zasadza się na drobne gryzonie, ale jej największe trofea to ptaki, które dały się zaskoczyć. Wszystkie swoje zdobycze przynosi nam w darze. Szkoda mi jej ofiar, tym bardziej, że sama ich nie zjada, ale jest tak szczęśliwa, że ja to usprawiedliwiam, i także jestem zadowolona.
Murka pilnuje swego ogrodu, strzeże terytorium przed innymi kotami, a ponieważ jest odważna i bojowa robi to nadzwyczaj skutecznie. Jest panią na włościach. Kiedy pewnego razu w ogródku pojawiła się kociczka trochę podobnie umaszczona, Murka wpadła dosłownie w amok, chciała wybić szybę. Wyskoczyła na dwór i dała intruzowi taką szkołę, że ta już nigdy się u nas nie pojawiła.

Przesiadujemy często w ogrodzie, obserwując niesamowitą żywotność, sprawność i wdzięk Murki, która mimo tej okaleczonej nóżki porusza się z precyzją i swobodą primabaleriny, a po drzewach po prostu fruwa niczym wiewiórka.

Wraz ze zmianą miejsca zamieszkania pojawiły się liczne problemy, od organizacyjnych po zdrowotne. Ale nasz maleńki członek rodziny czuje się tu tak świetnie, że wszystkie te sprawy schodzą na plan dalszy.

I tak jest do 11 grudnia 1998 roku. Cudownie słoneczna pogoda, błękitne niebo, śnieg powyżej kolan i mróz utrzymujący się poniżej -20 stopni. Tego przedpołudnia Murka wyszła tylko na chwilę. Na chodniku, po przeciwległej stronie naszej uliczki potrącił ją samochód. Zginęła na miejscu. Została tylko niewielka plama krwi na ubitym śniegu. Nie bała się samochodów, znała je od dzieciństwa.

Ból rozsadzający serce, fizyczny, namacalny, jest nie do opisania. Moja histeryczna wręcz rozpacz trwała wiele miesięcy. Przez trzy lata godzinami opłakiwałam Murkę i rozpamiętywałam najdrobniejsze szczegóły z jej życia. Tęskniłam za nią strasznie. A ona leży sobie cicha i spokojna pod cisem, w swoim ogrodzie ulubionym.

Przygarnialiśmy nowe koty, ale nieszczęście nasze po jej stracie nie słabło. Tylko to cierpienie z czasem lżejsze jakby się stawało.
Dziś mija 10 lat od jej śmierci. W naszych sercach i w naszej pamięci Murka pozostanie już do końca, i chcę wierzyć, że się kiedyś znów spotkamy – na niebieskich łąkach.

18 komentarzy:

  1. piękne wspomnienia masz
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. ja mam psy, ale lubię wszystkie zwierzątka
    u moich rodziców w Krakowie mieszka sobie szary buras Fredek
    nie wiem czy kogoś lubi oprócz mojego ojca
    gdy przyjeżdżam śpi ze mną, ale i ode mnie ucieka
    a tak się zastanawiałam dlaczego kot i mleka nie lubi

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspomnienia tak, ale smutek bezbrzeżny...

    Koty są fantastycznymi zwierzątkami, a z usposobienia bliższe człowiekowi, niż to się wydaje.

    A Tata widać zasłużył sobie, dlatego Fredek go wyróżnia.
    Pozdrowień dużo Donata

    OdpowiedzUsuń
  4. a mój tata na niego mowi kundel! i on też do taty przychodzi
    ma smycz, ale nie lubi w ogóle z domu wychodzić
    jedynie na balkon a z balkonu chodzi do sąsiadów
    ostatnio tata mu założył siatkę, bo niedawno spadł z drugiego piętra
    miał dziurę w udzie bo spadł na płotek metalowy ;-(
    ale mu wszystko odrosło, nabiegali się po weterynarzach
    i całe szczęście bo nie wiem co by moja mama zrobiła bez niego
    a pieczywo w naszym sklepie mamy co dzień świeże, przywożą go z kilku piekarni
    ale obok sklepu też mamy z prywatnej piekarni
    nie ma to jak konkurencja ;-)
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. witaj
    tak siła przyrody potrafi być straszna
    rzekomo Koszalin to odczuł,
    rozmawiałam na ten temat z synem, który mieszka w odległości ode mnie 1,4 km i on odczuł, mówił, że bujał się łożku,
    koleżanka w odległości ode mnie 5km
    też bujała się w łóżku, pospadały jej szklanki, ale ona mieszka na 8mym piętrze
    ja dokładnie w tym czasie byłam na spacerze z psami i ja i moje psy nic nie odczuliśmy
    gdzie np.w Panamie psy ostrzegają moją znajomą przed trzęsieniami ziemi
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  6. Jezu na sianku złożony
    Któremu hołd dały bydlęta
    Racz przyjąć nasze ukłony
    Które niesiemy na święta

    Daj odbyć Gwiazdkę wesoło
    Wszystkim co sercu są mili
    Racz by kochani wokoło
    Przyszły Rok w szcześciu spędzili

    OdpowiedzUsuń
  7. kocham drzewa, przyrodę itp.
    brzózki są piękne a szczególnie wtedy gdy już się złocą jesienią i obok rosną kozaczki;-)
    pozdrawiam
    i dodaję Twój blog do linków

    OdpowiedzUsuń
  8. dzięki i wzajemnie
    pozdrówka cieplutkie
    u nas cieplutko, ale wciąż pada;-(

    OdpowiedzUsuń
  9. Ach, aż się popłakałam.
    Każdy kot jest fantastyczny, ale są takie, które zapamiętuje się na zawsze...

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak, Błękitna. Tylko my, kociary, naprawdę rozumiemy co to jest ból wywołany stratą zwierzęcia. Nieważne ile lat upływa od tragedii, stale się pamięta.

    Dzięki za Twoje wzruszenia.
    Pozdrawiam naprawdę świątecznie!

    OdpowiedzUsuń
  11. Smutne to co piszesz i w zalu łączę się z Tobą jakiś czas temu zamieszkałam w starej leśnicówce wynajełam ja dla psów nie opodal biegnie dwupasmówka na niej niedawno zginął mój chłopak cavalierek a kilka miesięcy a raczej kilkanaście moja kochana jevel sky czyli klejnot nieba od tej pory żadnemu z moich psów nie nadają imion związnych z niebem czy gwiazdmi do dziś ból tkwi w sercu a gdy wchodzę na cmentarz wirtualny to płaczę jak dziecko , dlatego przyjmij moje wyrazy współczucia ["]

    OdpowiedzUsuń
  12. Grażyna, czujesz i rozumiesz ten żal i tęskonotę za utraconą istotą. Okazuje się, że nie jest ważne, czy człowiek to, czy zwierzę; ważne, że to była istota przez nas miłością obdarzona.
    Z serca Ci współczuję z powodu odejścia ulubieńców.

    Czy imiona jakie nosimy, jakie stworzeniom nadajemy, mają (i jaki) wpływ na nasz (i ich) los?

    OdpowiedzUsuń
  13. witaj.bardzo ladnie opisalas swojego kotka.ja tak samo stracilam kotka Macka wczoraj ,znalazla go moja sasiadka u siebie w ogrodzie byl z nami 6 lat .i nawet niewiem dlaczego tak nagle zginol,mieszkamy kolo ulicy i do tej pory wszystke koty jakie mialam wpadaly pod samochod a ten bardzo dlugo z nami byl i tojest najgorsze bo nawt niewiem co mu sie stalo.a teraz przyblakala sie do nas kotka i chociaz troche zapomne o moim kotku.ale tak juz nie bedzie tak samo.pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardzo żal Twojego Maciusia. Przez 6 lat można silnie związać się uczuciowo ze zwierzątkiem. Zresztą przywiązanie nie od ilości lat przecież zależy.
    Może przygarnięcie nowej koteczki i zaopiekowanie się nią trochę złagodzi stres. Na pewno Maciuś byłby szczęśliwy, widząc Twoją dobroć dla innego, potrzebującego również miłości kota.
    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  15. Dziekuje i pozdrawiam serdecznie mam nadzieje ze nowy kotek da mi duzo radosci i choc troche zapomne o moim smutku po stracie Macka.

    OdpowiedzUsuń
  16. Na pewno tak będzie, kotki potrfią być bardzo, bardzo przymilne. Kiedy się już u Ciebie zadomowi będziesz musiała pomyśleć o rychłej sterylizacji, jeśli będzie to koteczka wychodząca.
    A Maciuś niech pozostanie długo w dobrej pamięci.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  17. www.starastajnia.wordpress.com7 lutego 2010 21:45

    Przeczytałam post o Murce i łzy napłynęły mi do oczu ... :-(
    W zeszłym roku na dzień przed Wszystkimi Świętymi w taki sam sposób zginął mój Rudasek, kilkumiesięczny kocik, którego nigdy nie zapomnę ... I choć w domu są jeszcze dwa koty, w tym najdroższy mojemu sercu Śpioszek, niełatwo jest przejść bez łez obok kamienia w ogrodzie przykrywającego ostatnie posłanie Rudaska :-(
    Strasznie mi przykro, że musiało spotkać to Waszą ukochaną Murkę - ja przez ten wypadek znienawidziłam miejsce, w ktorym mieszkam - obok ruchliwej szosy ...

    OdpowiedzUsuń
  18. Joasiu, jak czytałaś wiem jaki to smutek i ból stracić zwierzątko, zwłaszcza tak urocze, jak Rudasek.
    I mogę tylko tyle napisać, że bardzo Cię rozumiem.
    Żadne słowo jednak nie jest w stanie ukoić naszego serca w takim przypadku. Więc tylko wspominajmy naszych drogich ulubieńców.

    Wasz dom, taki piękny, tylko ten jeden jedyny minus chyba ma: położenie obok ruchliwej drogi. Ale nasza uliczka niemal zupełnie jest wolna od ruchu kołowego, a także nieszczęście się wydarzyło. Tak było zapisane(?)

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)