25 września 2007

Fela poluje

Bazyl

Obie nasze kocice, Dunia i Lolitka są zawołanymi myśliweczkami. Stale obnoszą przeróżne trofea, od much poczynając, przez myszy czy żaby, na ptakach, często całkiem sporych, kończąc.

Dunia poluje po to, żeby zdobycz przynieść do ogrodu, a jeszcze lepiej, okropieństwo, do domu, podzielić się z nami swoim łupem, i oczywiście oczekuje należnych pochwał i podziękowań. Jeśli niemądry i niewdzięczny człowiek nie potrafi docenić takiego gestu i starania o wspólny stół, to trudno, jego strata. Więc zdobycz zostaje przez Dunię zjedzona, a przynajmniej nadgryziona i to najprzyjemniej w obecności zgromadzonych i zazdroszczących, pozostałych kotów.

Lolita tak nie postępuje. Lolita poluje głównie dla sportu. Lolita to uwielbia. Jest zdolna do tropienia, podchodzenia i wielogodzinnego czatowania na upatrzoną ofiarę. A za największą zdobycz uważa upolowanie ptaka, i to złowienie go wśród gałęzi, wysoko, nad ziemią. Zapewne uważa, że jej kunszt łowiecki osiąga wówczas najwyższy poziom.
Lolita potrafi także upolowaną mysz, żywą jeszcze, rzucić kociakom Feli, chociaż ich nie cierpi, albo obserwować, jak podkradają się do łupu nasze dwa kocury, te safanduły, którym rzadko udaje się coś złowić. Przypuszczam, że są zbyt wygodne i leniwe. Aby coś upolować trzeba się przecież co nieco natrudzić. A po co? I tak dadzą coś zjeść, a uganiać się za myszą zamiast leżeć na słoneczku - czysty nonsens!

Całej myśliwskiej wyprawy kota prześledzić się nie da, ale obserwowanie fragmentów polowania (chociaż ze względu na finał jest z gatunku thrillerów) pozwala na ocenę fizycznych możliwości człowieka. W porównaniu z kotem jesteśmy po prostu zwykłymi niedołęgami: nasze reakcje są dużo za wolne, nasze skoki o wiele za niskie, nasz bieg zbyt ślamazarny.
Zwykło się mawiać, że tylko w człowieku tkwi bestia; potrafi zabijać bez powodu. Natomiast zwierzę zabija wyłącznie wtedy, gdy jest głodne, wyłącznie po to, aby przeżyć.

W przypadku kotów domowych to nie do końca jest prawdą. Po pierwsze, one z zapałem i energią polują wówczas, gdy są syte. Po drugie, nie tak znów często swoje ofiary zjadają. Zwykle je porzucają. Kochają za to sam rytuał łowów.
Ich ofiary, z reguły wielokrotnie mniejsze i słabsze, wprawiają je w duże niezadowolenie: tak słabo się bronią i tak szybko umierają! Więc co robi kot, aby sobie przedłużyć przyjemność polowania? On tego biednego mysiego trupka jeszcze przez kwadranse całe potrafi podrzucać, ciągnąć i przewracać. On go bez przerwy ożywia! I chowa po różnych zakamarkach. A nuż mysz znowu zacznie uciekać? Wówczas zabawa zacznie się od nowa.

Natomiast kocica Fela, która przecież ma dla kogo łowić, bo jeszcze dwa maluchy są pod jej kuratelą, na polowanie udaje się bardzo zwyczajnie, za płot. Za płotem bowiem stoi długi na jakieś 150 metrów i wysoki na 4 piętra blok, którego mieszkańcy, przynajmniej niektórzy, mają mało chwalebny zwyczaj wyrzucania przez okna różnych przedmiotów, w tym i resztek żywności.
Fela patroluje pas trawy pod blokiem i kiedy wypatrzy kawałek, nadający się jej zdaniem do zjedzenia, niesie go błyskawicznie w pyszczku swoim dzieciom, nawołując je przeraźliwym głosem już z daleka. Zdobycz im oddaje, wycofuje się i z pewnej odległości obserwuje, jak się z nią maluchy rozprawiają. Jeżeli zdobyczą jest świeży plaster szynki, to fajnie. Gorzej kiedy biedna Felunia, prawdopodobnie karmiona kiedyś paskudnymi resztkami, przynosi na przykład zatęchły kawał solonego boczku. Oczywiście ani maluchy, ani nasze dorosłe koty tego nie ruszą. Ale my musimy sprzątać.
Zastanawiające jest jednak to, że w porze karmienia Fela pierwsza pcha się do misek, swoim dzieciom miejsca wcale nie ustępuje i nigdy nie widziałam, aby jakieś smakowite kąski, które dostała ze stołu, oddawała swoim pociechom. Tu zasady polowania już nie obowiązują. I prawidłowo - miska w domu każdemu kotu się przecież słusznie należy. A przy misce, wiadomo, kto pierwszy, ten lepszy!

Bazyla i Filipka, dwa kochane kocurki oraz kocicę Felę można oglądać w mojej galerii, w Google, adres:
http://picasaweb.google.pl/manetka07

Kto chciałby podzielić się własnym domem z jednym z tych zwierzątek, tego proszę o kontakt.

19 września 2007

Długi tydzień

Dominik z Zuzią pięknie rysują

To Filip


To kocica Fela


Bazyl



Wszystko zaczęło się w ubiegłą sobotę. Zadzwoniła do mnie p. Józefa z Wrocławia. Od razu spodobał mi się jej niski głos, rzeczowy dialog i podkreślenie odpowiedzialności kroku, na który się zdecydowałi. Zobaczyli bowiem zdjęcie kocurka Bazyla w serwisie ogłoszeniowym Gumtree, który jest moim zdaniem bardzo dobrym miejscem do umieszczania ogłoszeń.
Oczywiście, kto by nie chciał Bazylka? Ale akurat dzień, dwa wcześniej Bazyl również oczarował pewną młodą parę. Więc p. Józefa, po przeczytaniu notek o innych naszych, a właściwie nie tyle naszych, ile kotki Feli dzieciach, przeznaczonych do adopcji oraz obejrzeniu licznych zdjęć w kociej galerii, w Google oraz naradzie ze swoją rodziną, zdecydowała, że własnym domem podzielą się z kocurkiem Boryskiem.

Jasne, że Borys jest kotem niemniej uroczym od Bazyla, a nawet pod pewnymi względami go przewyższa; mianowicie, nie jest aż takim rozrabiaką.

Kiedy w niedzielę przywiozłam Borysa do państwa W. do Wrocławia, byłam zaskoczona, że mama 30-letniej córy Agnieszki i trzynastolatka Piotrusia, sama wygląda jak trzydziestolatka, filigranowa, zgrabna, no i bardzo sympatyczna. Na dworze deszcz i zimno, a w domku na Boryska czekał trzaskający kominek i równie gorące serca. Wiem, że synek Feli będzie w tym domu szczęśliwy.

Zaraz potem, bo już we wtorek, Miłka, Kacperek i ja, wyruszyliśmy do domu Iwony i jej 4-letniego synka Dominika, do Sosnowca. Z Iwoną to my już korespondowałyśmy w sprawie adopcji maluchów niemal od ich urodzenia, to znaczy od dwóch miesięcy. I tu też zostawiłam moją sympatię i dużą nadzieję, że jest to dom, w którym biała koteczka, nazwana teraz Zuzią, będzie bardzo szczęśliwa.
Bo dla Kacperka, cudnego pasiaczka, był to tylko przystanek w drodze do Wojkowic. Tam bowiem będzie jego dom rodzinny. I już wiem, że cudownie się przystosowuje. Z Zuzią były kłopoty, ale okazało się, że chwilowe i teraz już pięknie się bawią z przedszkolakiem Dodo.

A w niedzielę pojechaliśmy z Bazylkiem do Lubawki, na samej polsko-czeskiej granicy. Tu oczekiwali nas młodzi, sympatyczni i mili, Aneta z Piotrem. Od pierwszego wejrzenia zarówno mnie, jak i Bazylowi spodobałi się opiekunowie, dom i ogródek. Nawet zabawiłam tam zbyt długo, opowiadając przy herbacie o kotach i naszym życiu przy nich. A kiedy już wszystko ułożono i szczęśliwie się żegnałam, do salonu wpadł wielki, stary, puchaty kocur Leon. I co zrobił? Dosłownie chciał rozszarpać i żywcem pożreć maleńkiego Bazylka! Lecz Bazyl-bohater, stawił dzielnie, za dzielnie, czoła temu wielkiemu tygrysowi. Oczywiście rzecz cała skończyła się zapakowaniem Bazyla do kosza i naszym powrotem do domu.
Teraz zastanawiamy się z Anetą i Piotrem co zrobić? Jaka jest nadzieja, że stosunki na linii: zasiedziały w tym domu, będący na własnych włościach kocur Leon, i nowicjusz Bazyl, ułożą się, jak to się mówi, przyjacielsko, a co najmniej poprawnie? Na razie zwlekamy z odpowiedzią na to pytanie, chociaż odpowiedź wkrótce przecież paść musi.
I tylko ja po cichu sobie myślę, że jednak ta moja wizyta okazała się być wcale nie za długą. No, bo co by się stało, gdyby bezprzykładna napaść kota Leona na malucha Bazyla wydarzyła się dopiero po moim odjeździe?

W kolejny już wtorek zawiozłam Felę, mamę szóstki bliźniaków, o których najczęściej mowa na tym blogu, do lecznicy w Dzierżoniowie. Powód? Nie możemy mieć więcej dzieci. Zresztą my, jak my, ale Fela zdaje się też, po doświadczeniach tego rodzicielstwa, jest zdecydowana, aby więcej pociech nie sprowadzać na świat.
Więc Felunia przebyła operację, po której już kociąt mieć nie będzie. Biedna kociczka, jest teraz bardzo chora. Opiekujemy się nią troskliwie. Jutro jedziemy znów do kontroli. A za tydzień zdejmujemy szwy.
Przeżycia opiekunów wywołane taką operacją dają się porównać tylko z własnymi, medycznymi doświadczeniami. Jednak mamy nadzieję, że Feli pomogą wrócić do równowagi po tym stresującym bardzo doznaniu, jej dzieci, to znaczy jej córeczka Lucky oraz synaczkowie Bazyl i Filipek. Ona je kocha wcale nie mniej, niż ludzka matka kocha swe dzieci. Co to była za radość, kiedy dziś rano znowu je zobaczyła! Taka chora, a zaraz zabrała się do ich toalety, tulenia i całowania. Po kociemu, oczywiście.
To był naprawdę długi, bardzo długi tydzień. Tysiąc kilometrowy!

Na Twoją miłość i opiekę czekają w dalszym ciągu koteczka Lucky, kot Filip i sama ich mama - kocica Fela, ona oczywiście po całkowitym wykurowaniu się i dojściu do pełnego zdrowia psychicznego.

Zdjęcia kociaków i Feli można, jak zwykle, oglądać w mojej galerii publicznej, w Google, adres: http://picasaweb.google.manetka07/
Napisz do nas, jeśli drgnie Ci serce.





7 września 2007

Dunia - mama Lolity

Dunia



Dunieczka przyszła na świat w naszym domu, w październiku 2001 roku. Jako maleńki kociak strasznie piszczła i pokrzykiwała. Te jej przenikliwe piski do szału doprowadzały nasze dorosłe koty, a już zwłaszcza Szkaradzieja, który albo lał ją łapą, albo zwyczajnie uciekał z domu. Trwało to całymi tygodniami. Ponieważ kociak był zdrowy więc postanowiliśmy ten stan po prostu przeczekać. Aż któregoś dnia Dunia przestała wydawać te denerwujące dźwięki i nawet zaprzyjaźniła się ze Szkaradziejem, który odtąd zawsze ustępował jej miejsca przy swojej misce.

Mama Duni była kociczką bardzo rozrywkową i najchętniej przebywała na dworze, gdzie miała swoje rozliczne sprawy, często nie pokazywała się w domu przez wiele godzin. Musieliśmy w związku z tym przejąć obowiązek wyżywienia kociaka. Dunia rosła więc najpierw na marchewce z rosołkiem, a później na marchewce z kurczakiem. I tylko mama Duni nie mogła się nadziwić, skąd ten kolorek marchwiowy na buzi jej dziecka, którego nawiasem mówiąc nie udawało się jej nigdy do końca wypucować.
Któregoś dnia Dunia odmówiła zdecydowanie dalszej konsumpcji marchewki. Pozostała przy mięsie, i tak jej zostało do dziś.

Nie chcieliśmy mieć więcej kotów, więc kiedy Dunia wyrosła na dorodną pannę, zaczęliśmy podawać jej środki antykoncepcyjne. To jednak nie uchroniło kotki przed amorami.
Nie miała jeszcze dwóch lat, gdy w czerwcu 2003 roku urodziła trójkę kociąt. Jedno z nich nie przeżyło, a z dwójki pozostałych jest z nami tylko Lolitka. Jej brat, Karol opuścił nas jako niespełna roczny, piękny kocur. Urodę wziął po mamie.
Dunieczka - mama tej parki zachowywała się naprawdę wspaniale. Nigdy nie widziałam takiej opiekuńczej troski; karmienia, mycia, a później nauki. Otulała te swoje dzieci, ciągnąc kocyk zębami, obejmowała łapkami, śledziła każdy ich ruch i przybiegała na każde wołanie o pomoc.
Wczesną jesienią, kiedy maluchy trochę podrosły, wyprowadzała je do ogrodu i uczyła polować. Przynosiła myszy i owady, pilnowała kiedy wdrapywały się na drzewa. Podnosiła niesamowity alarm i przybiegała do ludzi o pomoc, kiedy jej dzieci przełaziły przez ogrodzenie do sąsiedniego ogrodu, gdzie był pies, złośliwy i gorliwy tępiciel kotów, którego zęby Dunia poznała na własnej skórze.
A najbardziej zdumiewające było to, że maluchy miały już po jakieś trzy miesiące a Dunia w dalszym ciągu zachęcała je do ssania. Zresztą od dawna mleka już nie miała, a i kociaki też od dawna zajadały mięso i gotową karmę. Jednak chodziło o tę rodzinną więź, zupełnie jak u ludzi.

Zaobserwowaliśmy też wyjątkowo silne przywiązanie między rodzeństwem. Wszędzie, dosłownie wszędzie chodziły razem, razem jadły, razem się bawiły, razem psociły (strasznie), i jedno bez drugiego nie zasnęło. Była to więź silna do tego stopnia, że kiedy Lolitka urodziła jako 9-miesięczna kociczka swoje jedyne dziecko - pięknego synka Gucia, tylko brat towarzyszył jej przy trudnym porodzie; lizał ją po główce, miauczał, mruczał i nie odstępował, a potem, nadzwyczaj zdumiony pojawieniem się nowego członka kociego klanu, bacznie go obserwował i obwąchiwał.
Pozostałe koty, w tym i Dunia, nawet nie zajrzały, one takie ciekawskie, nie przybiegły popatrzeć, udając, że przecież nic się nie dzieje.


W jakiś czas później Dunia poddana została sterylizacji. Była przez dwa tygodnie bardzo chora, ale miała naprawdę dobrą opiekę weterynaryjną i czułą opiekę w domu, więc i ta przykrość minęła.
I chociaż w tej chwili bardzo ją złości i denerwuje sześcioro maluchów, które się ostatnio w domu pojawiły, jest dziś Dunia stateczną, mądrą kocicą. Lubi spokój i dobre jedzenie. Lubi się bawić, lubi wychodzić w swoich kocich sprawach i trochę się powłóczyć.
Czasem się jej zdarza nie wrócić do domu na noc. Ale komu z nas nie zdarzają się chwile szaleństwa?

Kto chciałby obejrzeć maluchy kotki Feli, tego zapraszam do Galerii:
http://picasaweb.google.pl/manetka07
Kto chciałby zająć się losem jednego z nich, tego proszę o kontakt e-mailowy.