Tak to już jest, że średnio co 365 dni hucznie żegnamy stary rok i o północy 31 grudnia, przy brzęku szkła posyłamy go do lamusa.
Teraz Nowy Rok nabywa przywileju korzystania z wielkich liter, i tak przez czas jakiś będzie, dopóki życzenia krążyć będą, odbierane i wysyłane. Czyli gdzieś do lutego.
Potem znów wszystko do normy wraca. Nowy Rok staje się rokiem bieżącym, a my wszelkie nasze noworoczne zadania, plany i nadzieje zaczynamy rozsądnie weryfikować, sprowadzając je z wymiaru lekko baśniowego zwykle przecież, do rzeczywistości.
Tak więc pomijamy w pierwszym bodaj rzędzie wszelkie nasze ‘mocne postanowienia’ typu:
-zapiszę się na hiszpański (eee, chyba w tym roku pojedziemy do Mielna),
- wykroję co dzień 20 minut na rowerek (ale, ale; przecież i tak nie mam go gdzie postawić),
- ustabilizuję swoją wagę (no, te głupie dziewięć kilo to przecież w każdej chwili mogę zrzucić).
Następnie lekkiej modyfikacji zaczynamy poddawać swoje plany, zwłaszcza inwestycyjne:
- obraz Jacka Yerki? (no tak, ale to jest utrzymanie dla zwierząt na pół roku),
- nowe meble do salonu? (ale stare są przecież w dobrym stanie, a poza tym znów wraca moda na lata sześćdziesiąte/siedemdziesiąte/osiemdziesiąte),
- odkurzacz Kirby? (jednak okazuje się, że on wcale nie jest taki cichy).
Ostatnie polegną nadzieje nasze, że coś się stanie (upragnionego) lub czegoś unikniemy (niekorzystnego), albo coś nas spotka (radosnego), jeżeli tak jednak się nie zdarzy.
Ale to przecież nic takiego: od tego mamy zjawisko upływającego czasu. On już załatwi nam wszelkie tego typu problemy, to znaczy doprowadzi nas na kraniec roku aktualnego, robiąc z niego alegorycznego starca z długą siwą brodą, który władzę nad światem oddaje młodziankowi symbolizującemu kolejny Nowy Rok.
I znów będziemy mogli na nowo życzenia innym i sobie składać, i nowe mieć plany oraz nadzieje nowe. Więc chyba na tym życie nasze polega. Oby tylko wiary nie stracić, że ono jest cudowne.
Każdego, każdziutkiego roku.
Teraz Nowy Rok nabywa przywileju korzystania z wielkich liter, i tak przez czas jakiś będzie, dopóki życzenia krążyć będą, odbierane i wysyłane. Czyli gdzieś do lutego.
Potem znów wszystko do normy wraca. Nowy Rok staje się rokiem bieżącym, a my wszelkie nasze noworoczne zadania, plany i nadzieje zaczynamy rozsądnie weryfikować, sprowadzając je z wymiaru lekko baśniowego zwykle przecież, do rzeczywistości.
Tak więc pomijamy w pierwszym bodaj rzędzie wszelkie nasze ‘mocne postanowienia’ typu:
-zapiszę się na hiszpański (eee, chyba w tym roku pojedziemy do Mielna),
- wykroję co dzień 20 minut na rowerek (ale, ale; przecież i tak nie mam go gdzie postawić),
- ustabilizuję swoją wagę (no, te głupie dziewięć kilo to przecież w każdej chwili mogę zrzucić).
Następnie lekkiej modyfikacji zaczynamy poddawać swoje plany, zwłaszcza inwestycyjne:
- obraz Jacka Yerki? (no tak, ale to jest utrzymanie dla zwierząt na pół roku),
- nowe meble do salonu? (ale stare są przecież w dobrym stanie, a poza tym znów wraca moda na lata sześćdziesiąte/siedemdziesiąte/osiemdziesiąte),
- odkurzacz Kirby? (jednak okazuje się, że on wcale nie jest taki cichy).
Ostatnie polegną nadzieje nasze, że coś się stanie (upragnionego) lub czegoś unikniemy (niekorzystnego), albo coś nas spotka (radosnego), jeżeli tak jednak się nie zdarzy.
Ale to przecież nic takiego: od tego mamy zjawisko upływającego czasu. On już załatwi nam wszelkie tego typu problemy, to znaczy doprowadzi nas na kraniec roku aktualnego, robiąc z niego alegorycznego starca z długą siwą brodą, który władzę nad światem oddaje młodziankowi symbolizującemu kolejny Nowy Rok.
I znów będziemy mogli na nowo życzenia innym i sobie składać, i nowe mieć plany oraz nadzieje nowe. Więc chyba na tym życie nasze polega. Oby tylko wiary nie stracić, że ono jest cudowne.
Każdego, każdziutkiego roku.