19 stycznia 2009

Poważna sprawa


Lolita


Mimo zapewnień pana premiera, że nie zostaniemy światowym kryzysem dotknięci w takim stopniu jak kraje zamożne, od jakiegoś czasu ciągle martwię się, jak my i nasze zwierzęta, i tysiące takich jak my, przetrwamy te ciężkie czasy, o których nawet nie wiadomo, jak długo mogą potrwać.

Czytam prognozy, analizy i opracowania różnych ekonomistów, polityków i innych mądrali, i dochodzę do wniosku, że są to wszystko zwyczajne domysły, po prostu wróżenie z fusów.
Jak będzie i co przyniesie, a raczej pewnie, jakie szkody wyrządzi niepohamowana pazerność świata, zwłaszcza świata finansów na pieniądz, to się dopiero okaże, kiedy najbliższe miesiące i lata staną się już przeszłością.

Być może, i oby, rację mają ci, którzy dalecy są od czarnowidztwa i przepowiedni katastrofy.
Człowiek młody może jeszcze pocieszać się, że „fortuna kołem się toczy”, i ludowe mądrości typu „raz na wozie, raz pod wozem” do swojego życia przymierzać. Wiadomo, że na którymś etapie, w którymś momencie doczeka uśmiechu losu.
Ale ludzie starsi, wiekowi, którzy, jak to się mówi, weszli już w smugę cienia? Przecież jest takich wielu, i ciągle przybywa. Jak poradzą sobie, skoro ich skromne dochody pożerają ustawiczne podwyżki cen, inflacja, ograniczenia wydatków publicznych?
Na własnym przykładzie wiem, że nie ma już na czym oszczędzić; i tak od dawna nie prowadzimy życia na poziomie, są to raczej tylko pozory takiego życia. I od dawna także wszelkie nasze koszty i wydatki przeliczamy na puszki z karmą dla naszych kotów, na piach, na weterynarza. Na tej podstawie decydujemy, czy możemy je ponieść, czy musimy zrezygnować, ale przecież są jakieś granice rezygnacji.

Przyznaję, że dobija mnie lektura takiego typu jak artykuł A.Drzewieckiej i N.Mazur z Dużego Formatu GW (13.01.2009), p.t. Co jedzą polscy emeryci?
"Eugenię (74 lata) spotkaliśmy w barze mlecznym w centrum Poznania, gdzie właśnie zjadła zupę ziemniaczaną za 1,3 zł… Mieszka sama na jednym z poznańskich blokowisk. Mówi: Do baru mlecznego wstępuję rzadko, tylko gdy jestem w mieście. Teraz przyjechałam specjalnie do apteki, gdzie są tańsze leki. Zaoszczędziłam 24 zł. Ale normalnie gotuję sobie sama. Jak zupkę ugotuję, w takim średnim garnku, to na trzy dni mi starcza. I dalej, Alfreda (71 lat): Kupiłam słoik pulpecików w sosie pomidorowym. Cztery pięćdziesiąt, drogo, ale mnie na dwa dni starcza. "
Przykładów autorki przytaczają znacznie więcej.

Złotówka sięga dna, firmy upadają, pracownicy tracą zatrudnienie czyli dochody. Więc jak spłacić kredyt, zwłaszcza walutowy, z czego opłacić świadczenia, za co żyć, to pytania, które zadają już sobie miliony ludzi.
Nic dziwnego, że w mediach zaczyna roić się od poradników: jak przetrwać, jak oszczędzać, jak zachować pracę, i temu podobnych. Ale czy pomogą one komukolwiek, nauczą zaciskać pasa, skoro ten już na ostatnią dziurkę zapięty?Nie chciałabym dożyć czasu, w którym mój kot siedzi nad pustą miską.

Mieć? Czy być? – to podobno podstawowa kwestia. A przecież chciałoby się i jednego, i drugiego. Dlatego smutno zaczyna się robić.

8 stycznia 2009

Byle do wiosny!

                                                                        Bazyl


Fela
                                                                           
W południe
                                                                         

No, to zima rozpoczęła się na dobre. Zasypało wszystko na biało, grubą, zmrożoną na kość warstwą.
Śnieg, jak kasza manna, prószył z przerwami przez dwie doby, odśnieżania było więc dużo. Bo to i ganek, zawalony całkiem, i schodki z ganku, i kilka metrów ścieżki do furki, i parę do hałdy drewna za domem. Oczywiście największa robota to odśnieżanie kilkunastu metrów chodnika. Należy to do naszych obowiązków, bo przecież trotuar publiczny jest i ludzie muszą w miarę wygodnie przejść. Chodnik przylegający do naszego płotu musimy zresztą utrzymywać w porządku przez cały rok. Zwykle z tego faktu mało zadowoleni, zimą cieszymy się, że nasza działka malutka jest, to i roboty mniej. A że trzeba się napracować, miałam okazję się przekonać, samodzielnie sprzątając kilka razy. Wyłamać się z tego porządku także nie można, bo sąsiedzi z prawej, z lewej, i z vis a vis bacznie patrzą sobie na ręce, czy raczej na łopaty i miotły w sąsiedzkich rękach. Nie mówiąc już o służbach porządkowych, które potrafią uwagę właścicielowi zwrócić, czy nawet mandatem ukarać.

Rano mieliśmy -10 stopni, ale nasze koty, na razie tym zimnem nie zrażone zanadto, dosyć ochoczo z domu wybiegły, każde do swoich zajęć; Dunia i Lolisia na polowanie, pieski, to znaczy bliźniaki Bazyl i Filipek, żeby pobiegać i powygłupiać się, Fela, ich mama, żeby rozprostować kości.
Tylko Szkaradziej z Rudolfem siadują pospołu na progu, i jak te Muppets'y na galerii, głowami zgodnie kręcą, obracając je równocześnie w stronę najlżejszego ruchu czy jakiegoś dźwięku, bo na tej uliczce, a już zwłaszcza o tej porze dnia i roku naprawdę niewiele się dzieje. Kiedy uszka im zmarzną, lubią ten fakt manifestować i pędem do domu wpadać, przed kominek. Po 5 minutach gotowe są znów do wyjścia, ale kiedy nosy wytkną tylko za próg, niepomiernie są zdziwione, że przez ten czas nic się nie zmieniło, że dalej zimno jak diabli, i szybko wycofują się, znów pod kominek.
Fela także bardzo szybko wraca i rozkłada się gdzie popadnie, rozglądając się tylko pilnie, czy aby Dunia na nią nie czyha, bo wtedy może solidnie oberwać. Kocice, niestety, w dalszym ciągu awersję do siebie sporą mają.
Dunia, która rozpoczęła już ósmy roczek, także dosyć prędko wraca do domu. Ale Lola i maluchy, które oczywiście od dawna maluchami nie są, bo właśnie po półtora roku skończyły, potrafią i dwie nawet godziny po tym mrozie gdzieś się włóczyć.
Ja oczywiście bezustannie wychodzę je wołać, dom tym ciągłym otwieraniem wyziębiam, i sama zakatarzona i kaszląca chodzę, bo wiadomo, nie ubieram się za każdym razem, gdy za kotami wyglądam.

Zachęcona apetycznymi bardzo zdjęciami chlebków pieczonych przez Błękitną gdzieś między niebem a Warszawą (łącze obok) zabrałam się także do wypieków. Ponieważ mąki razowej bezskutecznie poszukiwałam w tutejszych sklepach, a zakwasu jeszcze nie odważyłam się robić, pozostały mi zwykłe, drożdżowe chlebki z białej mąki pszennej. Udały się nie najgorzej i z gorącą zupą grzybową, okraszoną śmietaną i koperkiem stanowiły samodzielne obiadowe danie. A po obiedzie, do herbaty zielonej, dobre były ciepłe jeszcze bułeczki nadziewane kostkami gorzkiej czekolady, które wkładałam do każdej zamiast dżemu truskawkowego czy wiśniowego.
Właściwie to zamierzałam upiec je z bakaliami i makiem, który mam w zamrażalniku, już sparzony i zmielony. Ale niestety zabrakło w domu miodu, a w taki ziąb któż by chodził po zakupy, jeśli nie są absolutnie niezbędne.

Jak nasze koty, zwłaszcza te najstarsze, w ciepełku przesiadywać wolimy, nie robić nic szczególnego, trochę poczytać, trochę w TV się pogapić, radia posłuchać, a potem krzywić się, że rok znowu minął!
W taką pogodę, za każdym razem, kiedy należałoby wziąć się do czegoś konkretnego, coś przedsięwziąć, postanowić i wykonać - odkładamy to na później, sennie powtarzając: Byle do wiosny!