21 lutego 2008

Karol i tort czekoladowy


Hałas odkurzacza jest dla kotów bardzo przykry. Teraz producenci zapewniają cichą pracę tych urządzeń. Ale nasz stary odkurzacz piorący, krzyk techniki, niestety ongiś, wydaje z siebie warkot niczym odrzutowiec przy starcie. Koty leżące przed kominkiem w popłochu uciekają od tego dźwięku gdzie pieprz rośnie.
Kiedy mieliśmy w domu wiele maluchów, które potrafiły w ciągu kwadransa zdewastować cały parter, włączaliśmy to piekielne ustrojstwo wieczorami, aby wykurzyć to małe tałatajstwo do legowisk na górze, parter zamknąć i spać spokojnie, bez obawy, że wywołają pożar, albo inne nieszczęście.

Tak samo koty reagują na dźwięk suszarki do włosów, a ponadto boją się okropnie strumienia gorącego powietrza. Więc, jeżeli już się tak zdarzy, że muszę kota wykąpać, że nie da się tego uniknąć, nigdy nie używam do osuszania go suszarki. Wycieram zwierzątko ręcznikami, sadzam w cieple i czekam, aż doschnie, w czym ono pomaga sobie samo, bardzo energicznie operując własnym języczkiem.

Z zasady kota się nie kąpie, chociaż spotkałam kiedyś weterynarza zalecającego (!) cotygodniową kąpiel wszystkim kotom. To była oczywiście moja pierwsza i ostatnia wizyta u tego "specjalisty".

Właściwie wszystkie urządzenia domowe, głośno pracujące, wibrujące, warkoczące, świszczące, i jakie tam jeszcze, wydające nieprzyjemne również dla człowieka dźwięki, koty obchodzą z daleka nawet wtedy, gdy są one wyłączone.

Jedynym wyjątkiem, jaki znam było zachowanie naszego kota Karola, który czekał, co prawda z udręczoną miną, ale cierpliwie na wyłączenie miksera, a wtedy on, Karol dostanie do wylizania te maślano-śmietankowo-czekoladowe resztki składników, jakich użyto do przygotowania wypieków. Natomiast, co ciekawe, za upieczonym już ciastem wcale tak nie przepadał. Chociaż, o ile w grę wchodził tort czekoladowy, nie miał w zwyczaju odmawiać kawałeczka (sporego).

Karol, kot zupełnie wyjątkowej urody, niczym egipski faraon, był bratem i mężem Lolity, naszej uroczej koteczki. Para ta od urodzenia za sobą przepadała, nie mogła się bez siebie obyć, wszystko robiła razem. No właśnie:
Ich synek Gucio, niestety już nieżyjący, był też kotem wyjątkowym.

A jednak Karol opuścił Lolitę, swój dom i nas. Nie wiem dlaczego, tylko się domyślam. W każdym razie pewna jestem, że Karol świadomie tak postąpił i jakby zawczasu na to nas przygotowywał. Najpierw zniknął z domu na 3 tygodnie.Aż któregoś poranka kocie nawoływania spowodowały, że wypadliśmy na dwór, aby sprawdzić co się stało. To Karol oznajmiał, że jest, że wrócił; tulił się, gryzł nam ręce, i radośnie witał się z pozostałymi kotami. Cieszyliśmy się strasznie. A Karol zupełnie przestał się włóczyć po sąsiedztwie. Przykładnie siedział w domu i w ogrodzie.Wieczorami śledził z wysokości szafy, na której miał legowisko, wszystko co działo się niżej. I wydawało mi się, że co chwila wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia.

Ta sielanka trwała już od miesiąca, aż pewnego bardzo późnego wieczoru kilka razy podchodziłam do Karola, aby go pogłaskać i zagadać. A on leżał niedbale wyciągnięty na progu domu, w ciszy i cieple letniej nocy 2004 roku. Kiedy pół godziny później znów wyjrzałam Karola nie było. I nie ma go od tamtej pory.
Zrozumiałam wtedy, że tamtego ranka, przed miesiącem, Karol przyszedł się pożegnać, i że to pożegnanie po prostu trochę się przedłużyło.

Tęsknimy za nim i pamiętamy go, tak jak pamiętamy wszystkie koty, które kiedykolwiek były, mieszkały, albo tylko przewinęły się przez nasz dom.

4 lutego 2008

Targ rybny


Nasze dwa maluchy, Bazyl i Filipek, za szybko rosną. Już w pełni ujawniły się cechy ich charakterów. Bazyl, większy i mocniejszy, z muskularnym ciałkiem, w wieku 7 miesięcy wygląda na dorosłego kota. Jest łagodny i nie szuka zaczepek. Jest też zawołanym śpiochem, chociaż to właśnie Filip, jako niemowlę i podrostek wiecznie spał, a jego bracia rozrabiali i po nim, śpiącym, w najlepsze brykali, a jemu to wcale nie przeszkadzało.

Teraz Filip pierwszy z całej gromadki budzi się i zaczyna tym swoim dyszkancikiem, przeraźliwym okropnie, oznajmiać wszystkim, że on, Filip właśnie się obudził a więc wszyscy powinni już wstawać i wraz z nim witać nowy dzień. Filip pierwszy jest do zwady i małej awanturki. Na pewno dłużej niż Bazyl będzie dorastał, taki drobniutki i chudziutki, chociaż apetycik ma niezgorszy.
Filip jest bardzo "dziecinny" w zachowaniu. Chyba nawet cudzysłów nie jest potrzebny, bo od lat już obserwuję, że małe koty zachowują się dokładnie jak małe dzieci, a do Filipka szczególnie się to odnosi. Jest krnąbrny, egoistyczny i we wszystkim przesadza; kiedy szaleje, w domu czy na dworze, to do wyczerpania, kiedy przychodzi się pieścić, to nie chce zejść z kolan, mruczy tak głośno, jakby się zepsuł, pręży się, pakuje mordkę w dłoń, domagając się więcej głaskania i tarmoszenia.

Ale oba kotki wchodzą w wiek, gdy to głaskanie i przytulanie zaczyna je peszyć. Kiedy przedszkolak staje się uczniem, już nie pozwala sobie na okazywanie czułości, zwłaszcza publicznie. Wszystkie nasze koty, straszne pieszczochy w dzieciństwie, jakby wstydziły się swoich potrzeb do pieszczot, kiedy zaczynały dorastać.

Z Bazyla robi się kot stateczny, przychodzący na wołanie, i w ogóle jakby zdający sobie sprawę, że długie przebywanie na dworze w paskudną wietrzną czy mroźną pogodę "jest złe dla Bazyla".
Filip, jeszcze mały głuptas, siedzi na dworze do skostnienia i wygłodzenia. Kiedy wreszcie pojawi się w domu, chce uciekać, jak tylko trochę się ogrzeje i przekąsi. Chodzi cały brudny, bo przecież nie mogę go kąpać po każdym wyjściu. Ponieważ jest biało-czarny, to znaczy białego futerka na nim znacznie więcej niż czarnego, wygląda naprawdę niechlujnie.
Na czarnym Bazylku, w białych skarpetkach, nie widać tak tego usmotruchania. Ale kiedy śpią razem słodko, zmęczone i szczęśliwe, łapy Filipa są czarne, choć z natury białe, a łapy Bazyla pozostają białe. Dziwne. To chyba dlatego, że Filip wyciera się po wszystkich możliwych dziurach, kątach i zakamarkach, włazi wszędzie i buszuje po całej okolicy.
Bazyl raczej trzyma się swojego ogrodu. Naśladuje Szkaradzieja i Rudolfa, koty, które niezmiernie rzadko wyprawiają się poza własny płot.

Chociaż Filipka nigdy nie można się dowołać, to jednak zjawi się na pewno i nie wiadomo skąd, kiedy tylko jest do zjedzenia coś, za czym przepada. W jego przypadku to są filety z drobiu. W jaki sposób kot nieobecny przez ileś godzin zjawia się w kuchni zawsze i nieomylnie kiedy jest kurczak, tego nie wiem. Równie nieomylnie trafiają do domu kocice, Dunia i Lolita, zwabione rybą, chociaż to przynajmniej da się wytłumaczyć ostrym, intensywnym zapachem.

Nie wszystkie koty lubią ryby, choć utarło się takie przekonanie. Także w literaturze. Tak było
u Hrabala, tego zagorzałego wielbiciela kotów, karmiącego ich przecież kilkadziesiąt, do końca swoich dni.
Zapytałam męża: - Nie pamiętasz tytułu opowiadania Babla, tego o kotach wrzeszczących
i śliniących się na widok ryb? Mąż śmiał sie do rozpuku, a kiedy opanował atak wesołości, powiedział: - To ja ci to opowiadałem - już dość dawno - kiedy wróciłem z podróży do Odessy.

Nagle sobie przypomniałam tę relację, to nie była literatura tylko rzeczywistość:
Na wielkim Priwozie, w centrum Odessy, znaczna ilość miejsca przeznaczona została na targ rybny. Stały tam niewysokie, drewniane budki z ladami, na których sprzedawcy wykładali owoce morza - wszelkie możliwe rodzaje ryb, krewetek, małż, i podobnych.
Uwijający się tłum nie zwracał uwagi na dachy tych budek. A tam, nad głowami ludzi, siedziały, stały i biegały niby bezładnie, koty, kilkadziesiąt kotów wariujących z powodu widoku, i z powodu zapachu ryb.
Niektórzy handlarze rzucali kotom wnętrzności czy kawałki ryb. Podnosił się wtedy wrzask jeszcze głośniejszy, przepychanki, bójki o kąski, i zaczynała się kocia uczta. Nie wszystkim zwierzakom zdobycz się dostała, nie wszystkie się dopchały. Wtedy co bardziej zdeterminowany kot zeskakiwał z daszku, kradł rybę i w nogi. Goniły go przekleństwa sprzedawców i śmiech klientów.
Potem znów koty krążyły, wyczekiwały i powrzaskiwały, aż do chwili, kiedy dostawały następny kawałek. I cały ten koci spektakl można było obserwować od początku.

W każdym razie nasz Rudy (to znaczy Rudolf) ryb nie lubi, zjada jeden kęs zaledwie, tylko po to, aby nie żałować, że inni jedli ze smakiem a on nawet nie spróbował. Zawsze myślałam, że Rudy to jakiś koci wyjątek. Ale odkąd pojawiła się u nas Fela i poznaliśmy jej upodobania smakowe, okazało się, że to nie takie rzadkie. Fela ryb także nie lubi. Ona nie bierze nawet kawałeczka.

Oczywiście upodobania kotów z wiekiem się zmieniają. Kiedyś oba maluchy przepadały za kaszką ryżową. Niedawno im taką podsunęłam, dobrą, z masełkiem i śmietanką. Popatrzyły na mnie z niedowierzaniem, potem z wyrzutem i oba odeszły z podniesionymi wysoko ogonkami, nawet nie spróbowały.

Sama także, karmiona wyłącznie ryżem do trzeciego roku życia, później przez kilkadziesiąt lat ryżu wręcz nie znosiłam. Dziś jem go ze smakiem. Prawie wszystkie dzieci, przynajmniej z mojego pokolenia, szczerze nie znosiły szpinaku. Teraz uważam, że to znakomita jarzynka, nadająca się również jako farsz do rozmaitych potraw. Na przykład: naleśniki ze szpinakiem albo ravioli - pycha.