15 listopada 2015

Palę w kominku


Palę w kominku

Od wielu, wielu lat ogrzewamy dom kominkiem. Oczywiście do mrozów, bo gdy temperatury spadają do minusowych, kominek nie wystarcza. Kiedy go zamontowano nie było rzecz jasna mowy o żadnych płaszczach wodnych, ani innych udoskonaleniach, więc to zwykły kominek ze zwykłym wkładem. Ale służy, odpukać, 18 lat i tylko raz się zepsuł, to znaczy my zepsuliśmy; pękła szyba przy upychaniu 'na siłę' jakiegoś większego kawałka drewna.

Ale nowa szyba już jest, nawet udało mi się pięknie samej ją zamontować. A wczoraj przywieźli paletę brykietów drzewnych, i to jest to.

Owszem, kilka razy próbowaliśmy zastąpić drewno kominkowe brykietami właśnie. Niestety, zawsze były to całkowite niewypały; brykiety się nie chciały rozpalić, a jak się rozpaliły to dymiły, a jak nie dymiły to rozpadały się na trociny jeszcze przed spaleniem. I prawie zawsze okropnie śmierdziały jakąś chemią. W dodatku, kupowane w marketach budowlanych, wcale nie były tanie. Ale, co najważniejsze, nigdy nie płonęły jasnym, żywym płomieniem jak 'prawdziwe'. Więc zrażeni do brykietów, powróciliśmy do drewna. Drewno z kolei, to wysokokaloryczne, dębowe albo bukowe nie tylko drogie jest, ale mnóstwa pracy i czasu wymaga. Pracy, bo trzeba bale piłować, porąbać, poukładać, zabezpieczyć. Czasu, bo czekać trzeba, aż się wysuszy, co zwykle trwa rok, a najlepiej dwa, i dłużej.

Ale któregoś dnia wpadłam na blog Marka Miki, który jest pasjonatem sprawdzania, opisywania,  i porównywania produktów i urządzeń dla domu, i m.in. zajmuje się także sprawą ogrzewania. Otóż Marek przeprowadza drobiazgową analizę wielu rodzajów brykietów i poddaje je surowej krytyce.

Właśnie na jego blogu znalazłam dwie polskie firmy, zasługujące na uwagę. Niestety, jedna z nich ma takie 'wzięcie' wśród klientów, że czasowo nie przyjmuje już nowych zamówień. Druga z kolei, deko droższa, zamówienia realizuje non stop. I właśnie w Sek-Polu, w Kielcach, kupiliśmy brykiety. Przywieźli je przed południem, a już o wpół do pierwszej rozpaliłam nimi kominek, bo nie mogłam doczekać się próby.

I co? Wszystko świetnie: rozpaliły się bardzo szybko, przez trzy godziny płonęły pięknym ogniem, i przez następną godzinę żarzyły się jeszcze, aż do wygaśnięcia. Nie pobrudziły szyby, nie było żadnego kopcenia, dymienia, nieznośnych zapachów. Po paleniu została niepełna łopatka popiołu; dziś przeczytałam na stronie producenta, że stanowi on cenny nawóz. Zapytam tylko jeszcze Megi, do czego ewentualnie moglibyśmy go zastosować. Jednym słowem same 'plusy dodatnie' jak mówił nasz były pan prezydent.

I proszę: Polskie - lepsze:)
Więc koniec z drewnem, od teraz tylko brykiety. Robią je z trocin, które i tak do niczego innego nie są już przydatne, a zatem częściowo choć przyczynimy się do ochrony lasów.



1 listopada 2015

Utracić kogoś...

Rudolf. Z oddali...



Moja psyche tak jest skonstruowana, że nie rozróżnia gradacji wśród istot bliskich, które w życiu utraciłam. Obojętnie, czy to były odejścia tak zwane naturalne czy tragiczne, czy dotyczyły ludzi, czy stworzeń ludźmi nie nazywanymi, ból po ich stracie był podobny; ciężki, długotrwały, rozdzierający.




Najbardziej wyniszczający, bo wieloletni i odbierający chęć do życia był ten, który nastąpił po utracie Murki. Najczarniejszy dzień mojego życia to 11 grudnia 1998 roku. Wtedy straciliśmy kotkę, która od półtora roku był radością i sensem naszych działań. Nie będę ‘rozdrapywać’ tej rany, zabliźnionej już, ale skórka na niej wciąż cienka: http://szkaradziej.blogspot.com/search/label/MURKA

Wiele, wiele cierpień przyniosła mi tragiczna śmierć mojego brata, o 10 lat młodszego, który stracił życie w 33 roku, czyli w chwili, kiedy nawet połowy tej wspaniałej przygody nie było mu dane doświadczyć. I co do dziś, a minęło już dużo lat, nieodmiennie mnie zastanawia, to fakt, że mój brat Jasiek i ja, nie byliśmy żadnymi ‘papużkami nierozłączkami’, nie widywaliśmy się za często, właściwie nie śledziliśmy skrupulatnie swoich życiowych losów, to jednak  jego odejście przeżywałam długo i bardzo, bardzo intensywnie.

Przeżyłam wielu przyjaciół. Niektórzy odchodzili w pełni sił i witalności, niektórzy tragicznie, inni jeszcze w środku realizacji własnych życiowych planów. Wszystkich żal wielki.

Pożegnałam ojca, matkę, ojczyma, teściów, szwagrów. Straty, w latach rozłożone, były po prostu życiowymi doświadczeniami, bardzo lub bardziej bolesnymi, ale przecież nie załamywały mnie i nie obierały chęci do dalszych z losem zmagań.

Ale już przy stracie zwierząt, które należały do naszej rodziny od czasu odejścia Murki, odczucia moje były wręcz obezwładniające. Nie chcę w tym miejscu roztrząsać przyczyn takiego stanu mojej świadomości. Jednak przeżycia, związane z odejściem bądź zaginięciem, bezpowrotnym, zwierząt są dramatyczne bardzo. Kochaliśmy Szkaradziejka:http://szkaradziej.blogspot.com/2010/04/nie-ma-juz-z-nami-szkaradzieja.html
Małpiacię,

Wiem, takie jest życie: kończy się nieistnieniem. Szczęśliwi, którzy z całej siły wierzą, że gdzieś, kiedyś, wszyscy się spotkamy!