24 września 2013

Motyl uwięziony




Lata bezgłośnie. Przynajmniej dla człowieka. I tak pięknie wygląda, kiedy rozkłada swoje wielokolorowe skrzydła, siada na środku kwiatu i zapuszcza  trąbkę w słodycz nektaru.
To Rusałka pawik, ulubiony motyl, może motylka? skoro rusałka? naszej Duni. Dunia zrobi wszystko, dosłownie wszystko, aby  zdobyć takie cudo. Dunia odpuści muchę, sikorkę, ba, mysz nawet. Ale motyla - nigdy. Prawdziwa z niej estetka!

Nie mam odpowiedniego sprzętu, aby sfilmować to urzekające uganianie się kotki za motylem, jego zwinne uniki, jej skoki, jego ucieczki, jej doganianie, i prawie, już, już, schwytanie. Motyl odlatuje, Dunia żałuje bardzo, ale jeszcze ma nadzieję, jeszcze czeka. I nierzadko doczeka się, oj, doczeka. Chwyta wtedy Rusałkę delikatnie, jak na kota, w pyszczek, i czmycha z nią, najchętniej do domu. Tu wypuszcza motyla, a on żywy jeszcze, znów zaczyna to podlatywanie, uciekanie, kołowanie. A kocica, wiedząc chyba dobrze, że to delikatne stworzenie może uszkodzić jednym pazurem, jednym kłapnięciem ząbka, zaczyna ostrożne,bardzo ostrożne podchody. Chce przecież jak najdłużej utrzymać Rusałkę przy życiu, bo  wówczas takie polowanie zadowoli jej łowieckie instynkty.
Więc motyl wymyka się, i wymyka, ale po dłuższej chwili tak już jest zmęczony, że po prostu się poddaje. Chyba, że uda mu się usiąść gdzieś wysoko, pod sufitem, spod którego kot nie ma już możliwości go ściągnąć. I zastyga tam w bezruchu. Wtedy Dunia się zniechęca, zostawia motyla i biegnie na dwór; a nuż trafi się kolejny!

Takiego właśnie pawika chciałam wieczorem któregoś dnia uwolnić, ale skrył się w jakimś zakamarku i nie mogłam go znaleźć.
A  nad ranem, kiedy dopiero szarzało, obudził mnie hałas; to motyl szarpał się między blaszkami żaluzji tak energicznie, jakby co najmniej sporym był wróblem, a Dunia z  parapetu co jakiś czas sięgała po owada łapą. Wstałam, odsunęłam żaluzje, otworzyłam okno i pawik momentalnie odleciał.

A Dunia siedziała i patrzyła na mnie z taką miną, jakbym jej krzywdę jakąś niewyobrażalną zrobiła!
Tak Dunieczko, zawiniłam! Ale ta prześliczna Rusałka także do życia miała prawo.
P.S. Obraz powyżej to nie Duni pawik, ale starodruk od Karen z Graphics Fairy (chyba też Rusałka?).

1 września 2013

Bez pocieszenia




Ogłoszenia nie dały rezultatu. Lolisia nie wróciła. Z każdym dniem i tygodniem od jej zniknięcia nasza tęsknota za nią zwiększa się i zwiększa.

Podobno nadzieja umiera ostatnia; i ja zawsze będę jej wyglądała i oczekiwała jej powrotu. Ale życiowego doświadczenia się trzymając trzeba brutalną prawdę sobie uzmysłowić, że szansa na taki cud jest znikoma.

Teraz przeżywamy etap ‘wypominania’ Lolicie ile to dla niej zrobiliśmy; jak pieściliśmy, hołubili, na wszystko pozwalali, byliśmy jej podnóżkami i służbą na każde skinienie. A ona, ta niewdzięcznica? Nie potrafiła docenić; z domu uciekała, fochy pokazywała, mamę swoją własną terroryzowała, specjalnego menu wymagała, bo inaczej karała nas ‘brakiem apetytu’ i w ogóle była małą, rozwydrzoną kociną, kochaną przez wszystkich po wariacku.

Dziesięć lat dostawała od nas sporą dawkę uczuć, może większą nawet niż pozostałe zwierzęta, a może po prostu inaczej kochaną była. I co?! Tyle,  że świetne życie przez te lata wiodła. A może to tylko w naszej ocenie, jej opiekunów, szczęśliwą była? Nawet tego się nie dowiemy. Żal. Smutek. Łzy.