23 marca 2010

Minister a dzięcioł białogrzbiety

                                                                  Dzięcioł białogrzbiety (Dendrocopos leucotos), fot: Wikipedia


Co rano sobie obiecuję, że żadnej gazety codziennej otwierać nie będę, żeby się nie denerwować niepotrzebnie. I co rano to robię.
Dziś to aż żołądek z tych nerwów mnie rozbolał; kliknęłam w Gazetę Wyborczą, a tam Adam Wajrak rozdzierającym głosem woła, że w Puszczy Białowieskiej piły słychać. Piły piłują, wiadomo, drzewa piłują. A na drzewach ptaki, i to te rzadkie, gniazda wić zaczynają, ale spokoju nie mają. Ekolodzy już od miesiąca proszą i błagają władze leśne i państwowe, aby z wycinką spokój dały, chociaż do czasu zakończenia ptasich lęgów. Ale gdzie tam, jak groch o ścianę.




A ja, naiwna myślałam, że teraz to już urzędników, przynajmniej tych najwyższych, mądrych, rozsądnych, roztropnych mamy. Więc Adam Wajrak zawołał, żebyśmy do ministra środowiska i do dyrektora lasów pisali, bombardowali, prosili, argumentowali. No, to zaraz napisałam:




"Do Ministra Środowiska
prof. Andrzeja Kraszewskiego

Szanowny Panie Ministrze!

Zwracam się do Pana jako najwyższego w państwie urzędnika, od którego zależy utrzymanie naszych zasobów naturalnych w jak najlepszym stanie, aby Pan Profesor spowodował niezwłoczne wstrzymanie wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej. Ptaki cudowne i rzadkie mają właśnie okres lęgowy. Niech w spokoju przychodzą na ten nasz, polski świat, niech cieszą się życiem, a my nimi.

Z poważaniem..." itd.

DW: adam.wajrak@gazeta.pl

Mam wiarę, że pomogę. Ptakom. I sobie. I nam wszystkim. Piszcie także. Na adres: biuro.ministra@mos.gov.pl

17 marca 2010

Choroba afektywna sezonowa




Wygląda na to, że  na naszych oczach strefa klimatu umiarkowanego powoli zaczyna się przekształcać z dotychczasowej, cztery pory mającej, na taką, co to tylko zimę ma, a potem to już nie wiadomo co, choć chciałoby się, aby to lato było. I  przynajmniej  od zimy nie krótsze, ciepluteńkie, kolorowe, słoneczne. Właśnie. Bo jeśli dłużej ta przepaskudna aura utrzymywać by się miała to moje obecne przygnębienie gotowe przekształcić się w depresję, nazywaną ciężką.

Nie wiem, jak inni, ale ja serdecznie dosyć mam tych śnieżyc i zimna, nękającego nas od miesięcy całych. Brakuje słońca, ciepła, dobrego nastroju. Po prostu człowiek w chorobę się pogrąża.
Kiedy się kliknie  hasło "depresja" to w Wikipedii wyczytać można masę przerażających informacji, operujących tajemniczymi, dla medyków tylko czytelnymi, terminami.
Zmusiłam się do dużej koncentracji i udało mi się w końcu, bez wizyty u psychiatry, wydedukować, że stan mój wskazuje na przypadek depresji, która pojawia się co roku w okolicach października/listopada, utrzymując się aż do pierwszych cieplejszych, dłuższych dni w marcu/kwietniu.
Przyczyny tej choroby, zwanej afektywną sezonową, dotykającej czterokrotnie więcej kobiet (i dzieci!) niż mężczyzn, nie są znane, jednak uważa się, że powodują ją zaburzenia w ośrodkowym układzie nerwowym, a te z kolei są wywoływane przez  niedostateczną ilość światła słonecznego oraz niskie temperatury.

To jak udało mi się dopasować nazwę choroby do mojego stanu? Otóż na 12 wyliczonych przez autora objawów, aż 9 mogę sobie swobodnie przypisać:

- nic mi się nie chce, nie myślę ani o dniu dzisiejszym, ani o nieodległej przyszłości, w tym na przykład o przygotowaniach do Wielkanocy, ani nawet nie obchodzą mnie kandydaci na kandydatów na prezydenta (RP), czyli: (1.) obniżona aktywność, (2.) niechęć do pracy i funkcjonowania w społeczeństwie,

- nie ruszają mnie brudne okna, sterty bielizny do prasowania, bałagan w szufladach, 'zakocone' dywany i tapicerka oraz istne klepisko na podłogach, czyli (3.) problemy z wykonywaniem   codziennych czynności,

- otoczenie mnie denerwuje, w każdej rozmowie upatruję złośliwości pod własnym adresem, czyli (4.) nadmierna drażliwość,

- teksty czytuję po dwa razy, męczy mnie nawet ulubione dotąd łazikowanie po Sieci, czyli (5.) problemy z pamięcią i koncentracją,

- nic mnie nie bawi (no, może oprócz przeczytanej wczoraj dykteryjki: Kot słyszy, że go wołasz. Odpowie ci, kiedy tylko znajdzie wolną chwilę), ani nie cieszy, czyli (6.) uczucie smutku,

- choć kompletnie nic nie robię stale jestem zmęczona i najchętniej, niedługo po wstaniu, znów zwaliłabym się do betów i 'proszę mi nie przeszkadzać', czyli (7.) uczucie przewlekłego  zmęczenia i (8.) wzmożona senność,

- strzałka na łazienkowej wadze perfidnie w prawo się wychyla (może się popsuła?), czyli (9.) zwiększenie masy ciała związane ze zwiększonym apetytem, zwłaszcza na węglowodany.
Dziwne, bo ja 'prawie nic' nie jadam.

Autor definicji choroby jeszcze przytacza lęki i myśli samobójcze (nie mam, przynajmniej na razie) oraz pisze coś o popędzie seksualnym, ale na ten temat nie będę się publicznie wypowiadać.

W ramach leczenia przewiduje się podawanie leków antydepresyjnych, seanse u psychoterapeuty oraz fototerapię. Lekom wszelkim to ja przeciwna jestem, o ile nie są absolutnie konieczne. Psychoterapię uważam za dość zajmującą i zabawną nawet, niestety, za drogo kosztuje.
Najbardziej by mi odpowiadała  profilaktyka. To znaczy spędzanie naszych zimowych miesięcy na ciepłomorskim wybrzeżu. Jakaś przez turystów nie nawiedzana, malutka, grecka wysepka?

Momentalnie się na taką myśl ożywiłam: - Kup mi jutro los Lotto, kiedy będziecie z Pieskiem po chleb do 'drewniaka' chodzili - krzyknęłam do męża, i poszłam po "Ilustrowany Atlas Świata". 

8 marca 2010

Drogie Panie!

Bukiecik z mojego ogródka

Wydaje mi się, że kilku panów lekce sobie waży dzień ósmy marca bieżącego, i każdego innego roku, udając, że nie wiedzą co to za data. Albo zasłaniając się tymi wykrętami dziecinnymi, że to "komunistyczne święto" lub co jeszcze gorsze, autentycznie "wylatuje im z głowy".

Więc co, oprócz słów refrenu, z takim kiedyś powodzeniem wykonywanego przez Danutę Rinn: 
Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy,  możemy sobie dośpiewać? Otóż odpowiedź zabawna nadeszła  od Jolanty z blogu "Fotografie z bliska i z daleka".
Jola taki, krótki liścik napisała:

"Przyjmij życzenia babo kochana,
od drugiej baby z samego rana!"


 Czym mi humorek wybitnie poprawiła. No to przekazuję ten celny dwuwiersz  dalej i dobrego nastroju dzisiaj wszystkim BLOGGERKOM  szczerze życzę. Całkiem niezależnie od tych "orłów, sokołów, herosów".

5 marca 2010

Płacz i zgrzytanie zębów

File:Alexandre-Gabriel Decamps 002.jpg
Alexandre-Gabriel Decamps Jagdhunde 1839 Oil on  canvas,  Musee du Louvre


Łzy rzęsiste lały mi się z oczu, kiedy przed paru laty czytywałam licznie w prasie zamieszczane relacje z życia i działalności Bożeny Wahl. Ona, to znaczy p.Wahl, znana ongiś i podziwiana wielce artystka malarka, kobieta piękna, przedstawicielka warszawskiego high life'u zamieniła jakiś czas temu swoją rolę kobiety uwielbianej w stołecznym światku, na rolę opiekunki nad bezdomnymi zwierzętami, w zapomnianej przez ludzi wiosce pod Rawą Mazowiecką, gdzie założyła Przytulisko dla psów i kotów.

Ponieważ same łzy to mało, co roku wraz z mężem przekazywaliśmy nasz skromny, jednoprocentowy datek od podatku dochodowego na rzecz tej Fundacji, a ja w miejscowej prasie namawiałam co wrażliwsze na zwierzęcą krzywdę osoby, aby poszły w nasze ślady. Czasem też sięgamy do portfela aby doraźnie wspomóc najbardziej potrzebujących.

Choć nie prowadzę żadnych statystyk, a więc nie wiem ile osób mnie odwiedza, na tym blogu na stałe umieszczone jest łącze do schroniska w Boguszycach Małych. Chodzi mi o to, aby przypominać, że problem zwierząt bezdomnych istnieje. Że jeśli nawet tylko jedna osoba pomoże, i wcale niekoniecznie tej właśnie fundacji, to będzie to plus jedna osoba, a nie zero.

Przyznaję, że od wielu miesięcy nie odwiedzałam wirtualnie Przytuliska p.Wahl. Ale ponieważ właśnie zamierzam rozliczyć się z Fiskusem za ubiegły rok postanowiłam popatrzeć, co też słychać w Boguszycach, u psów i kotów.
A tam... o Boże Święty! Wielkie zamieszanie. Zmiany. Oskarżenia. Pomównienia. Dowody. Brak dowodów. Pani Wahl odwołana. Nowy Zarząd. Nowa Rada. Pani Bożena zakładniczką we własnym domu. Dochodzenia. Pani Wahl nową fundację  zakłada.

A co ze zwierzętami?! Podobno dobrze. Podobno lepiej, niż dotychczas. Komu wierzyć? Kto ma rację? O co ta wojna? Wzburzona przeokropnie i prawie przekonana o winie dotychczasowej zarządzającej i właścicielki ziemi, na której znajduje się schronisko, napisałam do nowego Zarządu z pytaniami o rozliczenie tej aferalnej sprawy. Z odpowiedzi dowiedziałam się, że postępowanie prokuratorskie trwa, materiały prasowe nie zostały ocenione pod kątem rzetelności dziennikarskiej przez Radę Etyki Mediów, a wielotysięczna kwota pieniężna w dalszym ciągu jest nierozliczona, a więc nie wiadomo, czy została spożytkowana na potrzeby zwierząt, czy na inne cele.







Dziś, kiedy już trochę ochłonęłam po tych bulwersujących wiadomościach, sięgnęłam ponownie do materiałów prasowych. Barbara Pietkiewicz, wiadomo, jak pisze wierzy się jej każdemu słowu (artykuł w "Polityce" z sierpnia 2009 tu można przeczytać). W "Gazecie Wyborczej" 9 grudnia 2009 materiał "Bitwa na psim polu" zamieściła Anna Wacławik-Orpik (tekst tutaj). Zdaje się być obiektywny. Ale znów nie dać wiary słowom, zapewnieniom nowego Zarządu? Dlaczego?

Wniosek jest tylko jeden: U nas, jak zwykle, kiedy nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, chodzi o pieniądze. Tylko dlaczego, na miły Bóg, zawsze najsłabsi na tym ucierpieć muszą?



Pytanie: Jak funkcjonuje prawo, w tym przypadku to o organizacjach pożytku publicznego, że dochodzić może do sytuacji, w których latami nikt nikogo, za nic nie rozlicza?


I refleksja. Jesteśmy dopiero na początku drogi prowadzącej do budowania społeczeństwa obywatelskiego. Między innymi ten jeden procent podatku, oddany do naszej dyspozycji, miał temu budownictwu służyć. Ilu z nas podobne sprawy skutecznie do tego zniechęcą?

Oczywiście w tym roku przekazuję, jak obiecałam, swój 1% na Fundację "Ostatnia szansa", wierząc, że to o psy chodzi. Może kiedyś wybiorę się do Boguszyc Małych, aby naocznie przekonać się, kto jest dobry. Dla zwierząt.