20 lipca 2010

Asteroida B-612


- Narysuj mi baranka, poprosił pilota uśmiechnięty mały człowieczek, uroczy, i w złotych lokach.
- Co takiego? zdziwił się  pechowiec, który swoim małym samolocikiem wylądował przymusowo na środku pustyni, 1000 kilometrów od najbliższej ludzkiej osady. W okolicy nie było żywej duszy, a pilot miał zapas wody tylko na 8 dni. Jeśli w tym czasie nie uda mu się naprawić maszyny, to...

Śliczny chłopczyk okazał się po prostu Małym Księciem. Postacią wielce tajemniczą, i nieziemskiego wręcz rozumu, dobroci oraz  usposobienia. Owszem, nieziemskiego. Przybywał bowiem ze swojej niewielkiej gwiazdy,  która nie cierpiała  na nadmiar  miejsca, dlatego też baranek musiał być całkiem mały. Kiedy wielkość skrzynki, narysowanej przez pilota, w której rzecz jasna znajdował się baranek,  już zadowoliła chłopca, zainteresował się, czy to prawda, że baranki zjadają krzaki? A jeżeli krzaki, to baobaby także?
Bo na asteroidzie B-612, będącej domem Małego Księcia, wyrastały pędy baobabów i on musiał je nieustannie wyrywać, gdyż jak wiadomo, potężne są to drzewa, i mogłyby rozsadzić tę jego planetkę swoimi korzeniami, gdyby dopuścił do tego, aby się rozrosły. Oprócz baobabów rosły jeszcze inne rośliny, na przykład kwiaty, ale one pojawiały się rano wśród traw, a wieczorem już więdły. Mały Książę z tego powodu bywał smutny. A kiedy był w takim nastroju to jedyną jego rozrywką było oglądanie zachodów słońca. Jednego wieczoru obejrzał aż czterdzieści trzy zachody słońca. U niego to było możliwe: po prostu przesuwał krzesełko, na którym siedział o parę metrów i znów mógł podziwiać zachód.
Ale pewnego ranka zaobserwował nowy pęd jakiejś nieznanej mu rośliny.Nawet trochę się zaniepokoił, czy to nie nowy gatunek baobabu. Jednak pęd przestał rosnąć, a za to zaczął formować się pączek. Powoli tworzył płatki, starannie dobierał kolory.

I któregoś dnia, równo ze wschodem słońca pojawiła się ona, róża. Piękna, zachwycająca. Oczarowała Małego Księcia. Była płochliwa, próżna, nawet trochę przewrotna, ale jakże przy tym wzruszająca.  Dręczyła Małego Księcia swoimi pretensjami, małymi przebiegłościami i  drobnymi chimerami, ale jej zapachem przesiąknięta była cała planeta, a jej uroda go zniewalała.

A jednak  Mały Książę, który tak gorąco pokochał ten cudowny kwiat, postanowił go opuścić. Wybrał do tego celu odlot wędrownych ptaków. Na koniec jednak  musiał  swojej planecie zrobić toaletę. A więc przeczyścił dwa czynne wulkany, które nie były zbyt duże, bo sięgały mu zaledwie do kolan, ale za to jakże użyteczne się okazywały do podgrzewania posiłków. Był także jeden wulkan wygasły, i ten także został przeczyszczony, tak na wszelki wypadek. Potem jeszcze Mały Książę wyrwał nowe pędy baobabów i podlał różę. A kiedy już miał ją przykryć kloszem dla osłony od przeciągów, których przecież tak się bała, róża swoją miłość mu wyznała. I to, że była niemądra, zachowując się tak nieładnie wobec niego,  ciągle mając o coś pretensje.
Teraz Mały Książę wiedział już, że powinien był sądzić różę po jej czynach, a nie po słowach. Kwiaty mają w sobie tyle sprzeczności!

Opuszczając swoją asteroidę Mały Książę postanowił w pierwszej kolejności zwiedzić sześć sąsiednich planetek, równie niewielkich jak jego własna, i przy okazji czegoś się nauczyć. Odwiedzał je kolejno, ale w tym miejscu nie będziemy przytaczać nauk jakie z tego wyciągnął. Dość przypomnieć, że geograf, zamieszkujący ostatnią z nich, szczerze mu rekomendował wizytę na Ziemi.  

Kiedy Mały Książę znalazł się na Ziemi, przekonany był, że to pusta, niezaludniona planeta. Wędrując natknął się na żmiję, wygrzewającą się w żółtym piasku, która wyjaśniła mu, że znalazł się w Afryce, na pustyni, dlatego tu nikogo z ludzi nie zastał.
Żmija wypytała Małego Księcia skąd przybył, a on pokazał jej gwiazdę, dokładnie nad nimi, ale bardzo odległą. Potem pytała, po co przybył na Ziemię. A chłopiec odpowiedział, że ma pewne trudności z różą.
Ostatecznie żmija zapewniła Małego Księcia, z którym zdążyła się zaprzyjaźnić, że może mu pomóc, gdyby w przyszłości zatęsknił za swoją gwiazdą, bo ona każdego, kogo dotknie, odsyła tam, skąd przybył.
Pożegnał żmiję i po długiej wędrówce trafił do ogrodu pełnego róż. Przyjrzał się im dokładnie i stwierdził, że są bardzo podobne do jego róży.Kiedy kwiaty potwierdziły, że są różami, Mały Książę poczuł się nieszczęśliwy. Bo przecież jego róża zapewniała go, że jest jedyna na świecie. I zapłakał.

Wtedy pojawił się lis.  Mały Książę poprosił, aby lis się z nim pobawił. Ale lis nie chciał, powiedział, że nie jest oswojony. - Co to znaczy, oswojony, zapytał Mały Książę? - Oswoić to znaczy stworzyć więzy. Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do bardzo wielu innych małych chłopców, wyjaśniał dalej lis. Nie potrzebujesz mnie, bo jestem tylko lisem, podobnym do wielu innych lisów. Ale jeśli mnie oswoisz, to będę dla ciebie jedyny na świecie, tak jak ty będziesz dla mnie jedyny na świecie. I będziemy się nawzajem potrzebować.
Dopiero teraz Mały Książę zaczynał rozumieć, że jest pewna róża, która go oswoiła. On ten kwiat osłaniał, podlewał, przykrywał kloszem. Wysłuchiwał jej przechwałek, i jej skarg. I ... to była jego róża.
Na odchodnym lis zdradził Małemu Księciu pewien sekret: - Dobrze widzi się tylko sercem. To, co najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.Stajesz się na zawsze odpowiedzialny za to, co oswoiłeś. A więc jesteś odpowiedzialny za swoją różę.

Już siedem dni opowiadał Mały Książę swoje przygody pilotowi, którego samolot w dalszym ciągu nie był naprawiony, a kończył się zapas wody.  - Gwiazdy są piękne, ponieważ na jednej z nich istnieje kwiat, którego nie widać. A pustynię upiększa to, że kryje gdzieś w sobie studnię - powiedział jeszcze Mały Książę, i zasnął ze zmęczenia. Wtedy pilot wziął tego  śpiącego królewicza na ręce, i wzruszając się jego wiernością dla róży, wędrował wytrwale, aż o świcie znalazł studnię. Pili z niej wodę, a Mały Książę zauważył, że ludzie w jednym ogrodzie hodują 5 tysięcy róż, i nie znajdują w nich tego, czego szukają. A tymczasem to, czego szukają może być ukryte w jednej róży, albo w jednej kropli wody...

Nazajutrz przypadała rocznica pobytu Małego Księcia na Ziemi.  Tu, przy studni to było dokładnie to miejsce, na które spadł przed rokiem. Umówili się, że pilot odejdzie, aby  naprawiać samolot, ale jutro spotkają się znów przy studni. Tak się stało.
I zanim żmija śmiertelnie ukąsiła Małego Księcia  w nogę, umożliwiając tym samym jego upragniony powrót na swoją gwiazdę, do swojej róży, która przecież tak go potrzebowała, dał pilotowi drogocenny prezent.  - Ile razy nocą popatrzysz w niebo, tyle razy wszystkie gwiazdy będą się do ciebie śmiały, ponieważ ja będę mieszkał na jednej z nich i będę śmiał się do ciebie, mój przyjacielu - powiedział.  - Będziesz zadowolony z tego, że mnie znałeś. Będziesz miał ochotę śmiać się razem ze mną. A pilot smutny był bardzo, bo przecież mocno pokochał Małego Księcia. Ale rozumiał, że tak musi być. Że róża, taka słaba, taka naiwna, ma tylko cztery nic niewarte kolce dla obrony przed całym światem.

I nigdy nie poznalibyśmy tej fascynującej historii, gdyby nie przypadek, który spowodował, że Antoine de Saint - Exupery* musiał wylądować swoim zdefektowanym samolotem w tym miejscu pustyni, w którym spadł z nieba Mały Książę. I skąd na swoją gwiazdę powracał. A że powrócił, to pewne - autor nie znalazł jego pięknego, kruchego ciałka o wschodzie słońca. A nadto bardzo lubił słuchać gwiazd nocą.
---------------------------
*
Antoine de Saint - Exupery “Mały Książę” IW PAX, 1969