20 stycznia 2010

Zima u Vivaldiego wspaniała po prostu jest





Oj, nie cierpię tej pory roku, nie cierpię. Ale zima, choć nie taka, jak nasza tegoroczna, bo włoska i osiemnastowieczna, w wydaniu dźwiękowym Antonio Vivaldiego, urzeka mnie; cudowna jest.

Powyżej, ściągnięty z YouTube Koncert nr 4 f-moll zatytułowany Zima, z jego Le quattro stagioni czyli Czterech Pór Roku.

Warto, warto posłuchać.

16 stycznia 2010

Szkoda twoich łez...

Ordonka


Muzykalna to ja za bardzo nie jestem. Ale tak się dzisiaj zasłuchałam:


'...Szkoda twoich łez, dziewczyno,
Wszystko ma swój kres, dziewczyno,
Żar miłości sczezł
l tylko płonie w szklankach wino...'

Osiemdziesiąt lat minęło, odkąd idol tamtych czasów Tadeusz Faliszewski w "Morskim Oku" śpiewał to rzewne tango Andrzeja Własta, do którego muzykę skomponował Artur Gold. Obaj autorzy szlagieru tragicznie zginęli z rąk hitlerowców podczas II wojny.
Tadeusz Faliszewski, który dla wytwórni Syrena-Elektro nagrał najwięcej płyt gramofonowych, po wojnie znalazł się na emigracji i do swojej śmierci (1961) już Polski nie odwiedził.



A w piosence znów on ją porzucił, już nie kocha, ona płacze, a bywalcy tawerny domagają się, aby dziewczyna im zatańczyła. Ckliwe? Chyba nie. Cyniczne trochę. W nim miłości już nie ma, ale ją namawia: 'Zapomnijmy się/ Pójdź do mnie, szczęście mi stwórz'.


Godne uwagi przede wszystkim jest to, że twórczość z tamtych lat ma swoich zagorzałych wielbicieli do dnia dzisiejszego, i niekoniecznie osiemdziesięciolatków. Sama, choć jeszcze mi pięć minut do tego pięknego wieku brakuje, lubię od czasu do czasu pozachwycać się przebojami z okresu dwudziestolecia, poczytać i posłuchać o kabaretach, jakże sławnych i tłumnie odwiedzanych: Zielonym Baloniku, Momusie, Czarnym Kocie, Morskim Oku, Qui Pro Quo.


Postaci Fryderyka Jarossy'ego, Hanki Ordonówny, Zuli Pogorzelskiej, Lody Halamy, Stefci Górskiej, Aleksandra Żabczyńskiego, Henryka Warsa, Boya-Żeleńskiego, Mariana Hemara, i wielu, wielu innych pamiętane są przecież świetnie do dzisiaj.


To były czasy: Kobiety uwielbiane, piękne, uzdolnione, we wspaniałych kreacjach, błyszczały na scenie i poza nią. Panowie w smokingach, wytworni, kulturalni. Kwiaty, czekoladki, dorożki i przechadzki. Zresztą teksty piosenek najlepiej to opowiadały:
'...Zaraz wezmę od szefa akonto/ Kupię jej bukiecik róż/ Potem kino, cukiernia i spacer/ W księżycową jasną noc...' śpiewał Eugeniusz Bodo w piosence 'Umówiłem się z nią na dziewiątą' w najlepszej komedii dwudziestolecia "Piętro wyżej" z 1937 roku, w reżyserii Leona Trystana. Muzyka Henryka Warsa.
Z tego samego filmu pochodzi inny, znany do dziś szlagier, ze słowami Emanuela Schlechtera, p. t. Sex appeal, który Bodo śpiewał w przebraniu kobiecym.



Jakże w dalszym ciągu przejmująco brzmi Mieczysław Fogg, który w 1935 pierwszy raz śpiewał słowa napisane przez Zenona Friedwalda do muzyki Jerzego Petersburskiego:
'... to ostatnia niedziela/ moje sny wymarzone / szczęście tak upragnione/ skończyło się/ pytasz co zrobię i dokąd pójdę / dokąd mam iść ja wiem/ dziś dla mnie jedno jest wyjście/ ja nie znam innego/ tym wyjściem jest, no mniejsza z tem...'

Piosenka ta, nazywana tangiem samobójców nawet, światową zrobiła karierę. Tak samo jak inny utwór tego kompozytora, z roku 1929, czyli Tango milonga (słowa A. Włast), znane też p. n. Oh, Donna Clara.


Trudno nie pamiętać o polskim hicie wszech czasów czyli utworze z melodramatu 'Szpieg w masce' w reżyserii Mieczysława Krawicza. Film wszedł na ekrany w roku 1933 ciesząc się niebywałym powodzeniem. Oczywiście chodzi o utwór skomponowany przez Henryka Warsa do słów Juliana Tuwima, zaśpiewany przez super gwiazdę tamtych czasów Hankę Ordonównę, p.t. Miłość ci wszystko wybaczy.
Wiedziała, o czym śpiewa. Mąż, hr. Michał Tyszkiewicz, wybaczał jej burzliwe romanse. Ale była osobą wyjątkową, 'najczarowniejszą, jaką znam na świecie' - pisał o niej i do niej Juliusz Osterwa.



Piosenka znana jest też na świecie dzięki oskarowej 'Liście Schindlera' Stevena Spilberga (1993).
Wciąż ma słuchaczy. A wykonują ją kolejne pokolenia piosenkarek, na przykład Kayah czy Tatiana Okupnik. Ale to chyba nie to samo?



1 stycznia 2010

Niepotrzebne już stare kalendarze




Upływa szybko życie ... śpiewało się w szlagierze starym.


I właśnie ostatni rok minął mi jakoś tak szybciej, niż poprzednie lata.
W ogóle wydaje mi się, że z każdym rokiem miesiące, tygodnie i dni zastraszająco prędko kurczą się, maleją, nikną, nie wiadomo kiedy.


Dopiero co żegnaliśmy rok 1999, witali z nadziejami i obawami ostatni rok 20. wieku, czyli rok 2000. I co? Kolejne dziesięć lat nie wiedzieć kiedy przeminęło; z wiatrem, można powiedzieć. A przecież nie ma znów tak za wielu tych dziesięcioleci w życiu każdego z nas.



Dziś zdejmujemy z biurek i ze ścian stare kalendarze, na ich miejsce umieszczamy nowe, z nowymi datami, z nowymi nadziejami, ze świeżymi siłami. Do życia. Do działania.


Czy robimy obrachunki? Czy sami przed sobą się spowiadamy z naszych dokonań, ze swoich uczynków? Chyba tak. Bo jak inaczej wytłumaczyć wszelkie zobowiązania, podejmowane wraz z nowym rokiem, nowym początkiem? Przyrzekamy sobie wiele, najczęściej zbyt wiele, narzucamy rygory, podejmujemy postanowienia. Mówimy: Nie wolno mi... Chcę... Muszę... Dokonam...


A potem znów miesiące mijają i kolejny Sylwester pyta nas o nasze minione dwanaście miesięcy, więc my kolejną inwentaryzację z naszego życia przeprowadzamy.


Bilanse roczne różnie w naszym życiu wyglądają. Są lata zysków, ale i lata strat. No, a na koniec...cóż... bilans zawsze wypada na zero.



Ale do tej chwili cieszmy się tym co mamy, i tym, że kosztujemy ciągle przygody, jaką jest nasze na tej planecie istnienie. I bierzmy tyle, ile nam potrzeba, aby poczuć się szczęśliwymi. Czego sobie i wszystkim przyjaciołom, znajomym oraz gościom życzę na początku tej wyjątkowej daty, jaką stanowi 01. 01. 2010.