28 listopada 2013

Człowiek w Sieci

                                                              grafika od Karen Watson
Jakiś czas temu dostałam mejla od pewnego Amerykanina, który głęboko ubolewał, że na moim blogu panuje mały ruch, ale on oczywiście jest w stanie sprawić, żeby ten ruch zwiększył się wielokrotnie, co tam wielokrotnie, powiedzmy jasno - tysiąckrotnie!
Tekst przeczytałam z oporami, bo jak już się przyznawałam, nie znam angielskiego, a

amerykańskiego angielskiego zwłaszcza.  I odpisałam - chociaż to była korespondencja w jedną stronę -  ponieważ ubawiłam się setnie.

Wszystkie kolejne propozycje w tej kwestii już ignorowałam, ale zaczęłam zastanawiać się skąd takie przeświadczenie, że każdy  dąży to tego, aby być rozpoznawalnym niczym gwiazda popu.

‘Jeśli nie ma cię na Facebooku to znaczy, że nie istniejesz’ - to  obiegowe powiedzonko z czasem stało się po prostu prawdą objawioną.  

Nie chcę odwoływać się do  różnych prześmiewczych opinii na temat naszej ustawicznej potrzeby pokazywania siebie, swojego życia, swojego świata szerokiej publiczności, najszerszej z możliwych. Ale to bardzo ciekawe, skąd bierze się w nas to uwielbienie do bycia znanym. Dlaczego chcemy aby każdy niemal nasz ruch był śledzony, podpatrywany. Przecież będzie także oceniany, a tu już różnie może być;)

Miliard kont na Facebooku, Twitterze, i  podobnych portalach: każde przedsiębiorstwo, najdrobniejsza firemka, każda instytucja, papieża nie wyłączając, każdy polityk, artysta, celebryta, każdy Kowalski zostawia tu swój znak, swój ślad, nierzadko bardzo prywatny, intymny nawet.

Nie do końca rozumiem, jak to jest, że nie znamy ludzi mieszkających na tej samej ulicy, ba, w tym samym bloku, na tej samej klatce schodowej, a tak pragniemy, aby świat znał nas?
Storami, roletami, żaluzjami  zasłaniamy szczelnie okna w naszych domach: -’ a po co mają nas podglądać’; obsadzamy działki i ogrody zwartymi żywopłotami, aby wścibskie, sąsiedzkie oko nas nie śledziło; okopujemy się nawet w naszych urlopowych grajdołkach - ‘aby mieć trochę prywatności’.
A raptem tu, w Sieci, chcemy, aby znano nas, naszych współmałżonków, nasze dzieci, nasze psy i chomiki. Chcemy być rozpoznawalni nie tylko z imienia i nazwiska, z działalności, z hobby, ale pragniemy, aby znany był każdy nasz krok.

Czy to nie jest przypadkiem jakieś rozdwojenie jaźni? Skąd się to bierze? Oczywiście mogłabym zapoznać się z poważnymi naukowymi opracowaniami na ten temat. Ale jak mam dać wiarę naukowemu obiektywizmowi badacza, który musi być szeroko znany w Sieci i przez Sieć, bo inaczej jest badaczem nikomu nieznanym? Ale to pokrętne;)