18 sierpnia 2011

Złoczyńcy u płotu czyli napaść na nasze drzewa





Jeszcze jestem trochę zdenerwowana. W miniony wtorek nasi sąsiedzi po raz kolejny zaatakowali nasze drzewa. Te, które rosną już od lat czternastu, to znaczy od czasu, kiedy się tu sprowadziliśmy.
Tym razem użyli mechanicznej piły i sekatora, i tymi narzędziami tortur masakrowali gałęzie brzóz i iglaków, jeśli tylko któraś z nich za sąsiedzki płot odważyła się wychylić. Barbarzyńcy.

Przyjechała Staż Miejska. Dyskusje nad brzmieniem art. 150 k.c. Stosować wprost czy łącznie z art. 5 tego kodeksu? Ostatecznie nie interweniowali; zgodziliśmy się, że mogę pozywać tych ludzi(?) z powództwa cywilnego!

To nie pierwsza czynna napaść na żywą przyrodę rosnącą na naszej działce, która im, tym sąsiadom, z powodów, których pojąć nie jestem w stanie, przeszkadza.
Już amputowaliśmy gałęzie cudownej, starej moreli, w imię tak zwanego świętego spokoju. Obcięliśmy konary starej, zasadzonej przeszło siedemdziesiąt lat temu jabłoni rosochatej, pięknej. I nie o te parę jabłek nam przecież chodzi!
Oszpeciliśmy liczne drzewa i krzewy, aby od sąsiadów się odciąć; nie dać im powodów do zaczepek, do bezpodstawnych pretensji, wreszcie do obnażania tego ich prymitywizmu. Ale, jak się okazuje, to dla nich mało, zdecydowanie za mało.
Chyba tylko wycięcie w pień wszystkiego co zielone i zabetonowanie takiej pustyni byłoby dla nich satysfakcjonujące.

Ach, jak ja tęsknię do domku na wsi, najskromniejszego nawet, ale posadowionego wśród pól, stanowiących naszą własność. Domku, który od najbliższego sąsiada oddzielony byłby pasem zieleni po horyzont dosłownie! Czy to są jakieś szalone marzenia?







5 sierpnia 2011

Etsy.com



Uczyłam się w życiu różnych języków: rosyjskiego i łaciny, esperanto i niemieckiego, liznęłam nawet francuskiego. I co? Ano nic.
Teraz o żadnym z nich, polskiego nie wyłączając, nie mogę powiedzieć, że trochę choćby znam. Z ojczystym to oczywiście lekko przesadzam, ale w sumie to przecież żadna łaska, że potrafię po polsku porozmawiać, a nawet się podpisać. Ale, żebym znała? Niestety, nie. Zwłaszcza od kiedy mam Internet i czytam co inni Polacy piszą, to już niczego, a ortografii przede wszystkim, pewna nie jestem.

Ale angielski, język globalizacji i mody, wszechświatowy wyznacznik naszej fizycznej obecności? Jeśli go nie znasz, to znaczy, że cię nie ma. Jeżeli nie chcesz się go nauczyć, czy po prostu uczyć, uważany jesteś za umysłowo otępiałego.

Dzisiejszy świat, ta globalna wioska, w której każdy z każdym i o wszystkim może pogadać, okazuje się być jednak tylko dla anglojęzycznych.

To co ja, nie znająca ani jednego angielskiego słówka, nie potrafiąca sklecić najprostszego zdania, no może poza na blachę wyuczonym: I do not speak English, mam zrobić?
Jeszcze kilka lat temu, kiedy moja ukochana Sieć prawie we wszystkich przypadkach, od poczty elektronicznej po najbłahsze aplikacje posługiwała się angielskim, była minimalna szansa na nauczenie się paru zwrotów i kilku słówek. Ale teraz, kiedy wszystkie programy mamy w narodowych językach to się człowiekowi dorosłemu, a zwłaszcza wiekowemu, nie chce, po prostu nie chce. No i pamięcią profesora Bartoszewskiego przecież nie każdy pochwalić się może.

Te przydługie dywagacje były mi potrzebne do tego, aby pozachwycać się pewnym serwisem nowojorskim, o światowym już zasięgu i wiekiej renomie, który teraz dopiero odkryłam (znów nieznajomość angielskiego wylazła), a mianowicie: Etsy.com

Osobom, które Etsy znają nie trzeba zachwalać, a tym, które jeszcze go nie odwiedzały  z pełnym przekonaniem polecam. Jeśli chce się kupić coś oryginalnego, ładnego, w dobrym guście, za rozsądną cenę, to nie ma lepszego miejsca. Jeśli ma się coś ciekawego do zaproponowania innym, to zwyczajnie chowają się serwisy i polskie, i zagraniczne, nie wyłączając tego największego, amerykańskiego.
Nawet ja, z brakiem znajomości  mowy Albionu, zdołałam się tam pokręcić trochę.
I co ciekawe; dużo Polaków (czyt. Polek) spotkać tu można:)