grzyby są, ale niejadalne
To był najpiękniejszy kwiecień, jaki pamiętam, odkąd się tu
sprowadziliśmy. A to już będzie lat przeszło 20.
Cudowna pogoda, ciepło jak w lecie, błękitne niebo, buchająca zieleń i koty na
dworze przez 18-19 godzin.
Więc zostaliśmy przez przyrodę niejako zmuszeni, żeby jednak palcem kiwnąć na
rzecz ogródka, w którym od lat wszystko sobie samo radziło, czyli naturalnie.
Z mojej strony to kiwnięcie polegało na uprzątnięciu pokładów suchych liści,
ale tylko spod ścian domu. Doszłam do wniosku, że wszelkie żyjątka, które tam
od lat zimowały, poradzą sobie przy tej sprzyjającej aurze doskonale.
Natomiast kiwnięcie opiekuna kotów sprowadziło się do sprawy grzybów. To znaczy
do posadzenia pod brzozami, modrzewiem, jodłą i świerkami leśnych grzybów – koźlaków,
prawdziwków, podgrzybków, maślaczków i kurek. Ale czy wyrosną? Ha, to jest
pytanie!
Według producenta grzybni jest duże prawdopodobieństwo, że tego roku pokażą się
kurki. Natomiast reszta grzybów ma czas na ‘wzejście’ w przyszłym roku.
Przekonamy się. Jak dożyjemy.
Oczywiście grzyby w ogródku są, od dawna. Tyle, że niejadalne.
Niestety, opiekun kotów nie wywiązał się z zadania należytego posadzenia rdestu
Auberta.
Miałam kiedyś to pnącze, które imponująco, w ciągu jednego sezonu pokryło
wejście do domu i z tego powodu polubiłam je bardzo. Ale w kolejnych latach
łodygi drewniały, było ich znacznie więcej niż zielonych liści i trzeba było
się rdestu pozbyć. Pewnie, że nie robiłam żadnych pielęgnacyjnych zabiegów, bo
ani nie potrafię, ani tego nie lubię.
Ale zieleń uwielbiam. Tylko dlaczego ona jest taka niezdyscyplinowana i nie
rośnie tak, jak sobie umyśliłam, kiedy ją sadziliśmy?
|