28 lipca 2007

Szkaradziej

Szkaradziej
Straszny krzyk, który rozległ się pewnego listopadowego, mroźnego dnia 1998 roku w jednym z okolicznych ogrodów, spowodował, że zbiegli się ludzie i zwierzęta, żeby zobaczyć, co się stało.To był krzyk rozpaczy i skargi. W pierwszej chwili nie można się było zorientować, kto tak woła o pomoc. Pomyślałam najpierw, że to Murka, chwilę potem, że dziecko. Pobiegłam do okna: to był kot.
Kobiecie, która wyszła z domu w wysokich botkach, stawał wszystkimi czterema łapami na stopach. I znów lamentował. I biegał jak nieprzytomny. Ten zwierzak musiał przeżyć coś naprawdę strasznego: stracił dom, umarł jego opiekun? Nie wiadomo.

W każdym razie kot ten zamieszkał w stojącej otworem komórce na sąsiedniej działce. Karmiliśmy go suchym jedzeniem, ponieważ inne w oczach zamarzało. Widać było, że nie zna tego pożywienia, ale głód musiał mu już porządnie dokuczyć, bo zjadał wszystko do okruszka. W jego schronieniu wiatr hulał i wcale przed zimnem nie zabezpieczał. Co rano chodziliśmy patrzeć, czy przetrwał. I wabiliśmy go do domu. Ale zjadał tylko swoją porcję i uciekał.

W tym czasie przeżyliśmy dramat. Nasza ukochana kotka Murka, uwielbiany, najcudowniejszy
i najmądrzejszy kot świata, straciła życie z winy złego i bezmyślnego człowieka.
Ani wówczas, ani dziś nikt i nic nie jest w stanie zastąpić jej straty.

Z humanitarnego obowiązku nadal karmiliśmy bezdomnego kota, który przeżył tę okropną zimę
i nie lepszą wiosnę, i dopiero w połowie lata, dosłownie podstępem zwabiliśmy go do domu. Kot miał już imię. Nazywał się Szkaradziej. Nie jest brzydki, wręcz przeciwnie, to ładny kot, pięknie umaszczony, chociaż ma feler: jest niewysoki, a tylne nóżki ma krzywiczne. I ten właśnie feler, zwłaszcza na tle skończonej piękności jaką była Murka, zdecydował o jego imieniu.

Szkaradziej panicznie bał się wszystkiego i absolutnie nie zachowywał się jak kot. Uderzyło nas przede wszystkim to, że nie zaglądał do każdego kąta, nie skakał po meblach, nie wysiadywał krzeseł ani kanap. Szkaradziej nie umiał się bawić! Trzeba było nie miesięcy, ale lat aby stał się normalnym kotem. Po trzech latach po raz pierwszy zobaczyliśmy, jak bawi się w ogrodzie śliwką, która spadła z drzewa. Dopiero ósmej zimy swego u nas pobytu odważył się usiąść przed kominkiem.
A dziś ze wszystkich dawnych strachów pozostał mu jedynie strach przed grzmotami burzy i hukiem noworocznych fajerwerków. Najlepsza kanapa w domu należy do Szkaradzieja.

Taki był początek naszej opieki nad opuszczonymi kotami.

4 komentarze:

  1. Wzruszająca historia...
    Łzy mam w oczach.
    Ok. dwa lata temu straciłam swoją największą kocią miłość, a 3 miesiące później pojawił się inny kot, po traumach, który od dwóch lat systematycznie się otwiera i zmienia maleńkimi, trudnymi do uchwycenia kroczkami, jednak sumując, ta zmiana jest przeogromna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety Bethany, ta historia ma już swój koniec; może kiedyś doczytasz!

    OdpowiedzUsuń
  3. :(
    Przykro mi.
    Zdaję sobie sprawę, że zaczęłam od końca i to, co czytam, miało miejsce wiele lat temu.
    Blog ma spore archiwum, więc pewnie nie będę w stanie prześledzić całego.
    Ale ciekawie piszesz, fajnie się czyta.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki. I pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)