13 marca 2008

Koty na wierzbie


Leon, kot nazwany tak przez nas w roku ubiegłym, kiedy się pojawił się w ogródku, w stanie, jakby go wyciągnięto dopiero z kubła na śmieci, zniknął gdzieś około listopada. Byliśmy niemal pewni, że już po nim. Aż tu, tak w końcu stycznia, Leon pojawił się znowu. Ale jaki! Panisko istne: futro nie obszarpane, boki nie zapadnięte, morda - całkiem sympatyczna.
Widać, że Leon znalazł zimowe przytulisko, 
jakąś piwnicę luksusową, może nawet ogrzewaną, i jakąś duszę litościwą, która pełną miską go częstowała. 
W każdym razie pan Leon od razu  obsikał nasz (swój?) próg i wprowadził się na ganek, domagając się, w sposób  dość bezczelny, miski tylko dla siebie. No i dostał. Pewnie. Nawet ucieszyliśmy się na widok Leona. Tylko dlaczego nie został na stałe tam, gdzie zimował?!

Leon wrócił chyba nie tylko dla miski. Zdaje się, że głównie dla kocicy Feli.
Pogoda zdziwaczała, ciepła od samego środka zimy, spowodowała, że kociska "marcują" już od dawna.
Feluszka nie będzie mieć już dzieci, ale zaloty, umizgi, pomruki, rzewne śpiewki zarówno Leona, jak i kotów z sąsiedztwa przyjmuje bez wstrętu. Nawet z zadowoleniem.
Siedzą sobie razem z Leonem na ogrodowym stole, albo na ławce. Przytulone. W milczeniu. Albo bawią się w berka. Gdzieś znikają razem. W naprawdę złą pogodę przesiadują  na stryszku komórki. Tam mają rozstawione kartonowe pudła.

Kiedyś, zanim się tu wprowadziliśmy, dom stał przez pewnien czas pusty, komórkę zamieszkiwała rodzina łasiczek - przepięknych zwierzątek, tylko nadzwyczaj płochliwych. Bardzo chcieliśmy, aby  zwierzątka zostały. Jednak były to przecież  stworzenia dzikie całkiem, więc ruch, roboty budowlane, gromada ludzi, a pewnie nawet i nasza ukochana kotka Murka, były przyczyną  opuszczenia przez nie tego miejsca.
Komórka obrośnieta była bujnie winoroślą, tak więc w okresie owocowania łasiczki prawdopodobnie i winogronami się żywiły, o czym świadczyły pozostawione przez nich ślady. Chociaż różnych szczątków było więcej, na przykład skorupki jaj ptasich czy drobne kostki, może myszy.
W pozostałych porach roku winorośl była doskonała do wspinania się po niej i do ukrywania przed niebezpieczeństwem.

Przykro, że je wypłoszyliśmy. Obawialiśmy się nawet, że mogły wyginąć, bo nie bardzo miały dokąd się przeprowadzić. W bliskości nie było więcej opuszczonych miejsc. Wszędzie ludzie i zwierzęta domowe. Ale wolimy sądzić, że jednak przetrwały. Jeszcze przez jakiś czas śmigały przez nasz ogród.

Tak więc Fela wysłuchuje sentymentalnych zwierzeń kota Leona, ktory wodzi za nią wzrokiem rozkochanym i wszędzie jej towarzyszy.
Kiedy Fela ma dosyć tej adoracji wskakuje na wierzbę rosnąca pod oknem kuchennym. Stamtąd na parapet okna, no i nierzadko jest wpuszczana do środka.

Wdrapanie się na wierzbę, skok na parapet, przejście przez kuchnię, zwłaszcza, kiedy można spodziewać się smakowitego kąska oraz wyjście drzwiami  na ganek, po to, aby za chwilę znów znaleźć się na wierzbie, to ulubiona rozrywka wszystkich naszych kotów.

Nawet kilkunastoletni Szkaradziej, już lata czujący w kościach, ubiegłego lata zaskoczył nas całkowicie. Ponieważ całe kocie towarzystwo skacze sprawnie, niczym wiewiórki, Szkaradziejek postanowił też się sprawdzić. Wleźć na drzewo, żadna sztuka, nawet dla starzyka, ale oddać taki skok? Siedział więc Szkarad bardzo długo na gałęzi, i bardzo długo się przymierzał. Nagle zdecydował się, skoczył i ... wylądował na parapecie. Udowodnił sobie, i wszystkim, że jeszcze sprawny jest i odważny.
Ale to był jeden, jedyny raz. Więcej już nie próbował, zresztą po co? Przecież statecznemu kotu łatwiej wejść do kuchni przez  drzwi niż przez okno.

A że skoki z wierzby są naprawdę trudne można łatwo zorientować się po tym, że od czasu do czasu któryś z  młodzieży z jękiem ląduje na ziemi, około 2 metrów poniżej parapetu. To boli.

9 komentarzy:

  1. Piękne są te kocie opowiastki. :)

    Ja chyba moim koton nie pozwoliłabym korzystać z AŻ takiej wolności. Jak jesteśmy na działce, to rano wychodzą, ale wieczorem je zwołuję. Lecą na michę, choć nie raz było, że i do północy w nerwach czekałam, wołałam, chodziłam po ciemku po lesie, łąkach... Zimą niestety zdarza się miejscowym rozkładać wnyki, więc wtedy ferajnę kontroluję i nie pozwalam wychodzić za płot...

    Kiedyś zaczął przychodzić na kompost dziki, wychudzony szary kot "Buras", obraz nędzy i rozpaczy. W końcu się oswoił, wypasł tak, że aż komicznie wyglądał - taka piłka na króciutkich łapkach... Oj co to były za 2 lata! Mój tata siedział tam prawie całą zimę, żeby Buras miał co jeść. Niestety nie był to kot młody, a dodatkowo mocno nadwyrężony królowaniem w okolicy. Pewnej wiosny pojawł się jeszcze kilka razy i ślad po nim zaginął...
    W zeszłym roku jednak widziałam potomka Burasa. Tak, to na pewno był jego syn. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam Niebieskooką!

    Miniopowiadanie o Burasku i jego synku niezłe, bardzo niezłe!

    Wszystkie nasze koty wracają na noc do domu. Zresztą w dzień też podsypiają w betach, wiadomo, jak to koty. Tylko Leon jest "dworowy", nigdy nie mieszkał z nami.
    Sciąganie zwierzaków do domu, to wyglądanie, wołanie, to zmartwienie - pisałam już kiedyś o tym obszernie, więc nie chcę się powtarzać. Ale rada jestem, że nie tylko ja mam kociego "fioła".

    Dużo pozdrowień dla całego domu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam, witam! Już nałogowo tu zaglądam. :)

    Przeczytałam Dwnaście Kotów od deski do deski i wstyd sie pryznać - nie jedną łzę uroniłam.
    Ja mam nie tylko kociego fioła... Koty niestety zabijają dla zabawy, a to też mnie rusza. Z drugiej strony jak czytałam o próbach ożywienia mysiego trupka i miałam przed oczami podobną sytuację, to fakt - zabawnie to wygląda. ;)

    Również pozdrawiam, domowników i okołodomowników. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Miłe osoby, to i komentarze miłe, dzięki, dzięki.

    Podobają mi się nasze wspólne fascynacje kotami!

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam.
    Jeny śliczne jest te zdjęcie z kotem.
    No i bardzo ciekawe jest to co piszesz. Chciałabym zobaczyć jak wygląda jak one skaczą. Mam nadzieje, że nigdy sobie nic nie zrobią. POzdrowienia dla wszystkich mruczusiów.

    Ludzie nie tylko zabijają koty dla zabawy, ale też szczują te zwierzęta. Wiem, bo koło mnie był kiedyś taki pies strasznie zawzięty na koty. a tak nie musi być. Nogdy nie zapomnę kota znajdującego się u mojej trochę dalszej rodziny który bez obaw przechodził koło psa. Bałam się tego psa, a kot nie. I te ich wspólne zabawy...
    Teraz mój wuja ma Sarę (owczarek niemiecki) i też nie atakują się z Puszkiem (ot taki rudy kocurek). Choć muszę powiedzieć, że oboje mają dośc zaczepny charakterek, więc czasem są sprzeczki. Ale nie robią sobie żadnej poważniejszej sprzeczki...

    Dóki są ludzie dobrej woli, którzy kochają zwierzęta bez względu na gatunek, zwięrzęta na ulicy mają szanse przeżycia.

    A jeśli chodzi o łasiczki to pewnie znalazły nowy dom dla siebie. Przynajmniej mam taką nadzieje i w to wierzę...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak wypuszczałam swoje koty na wsi, to nigdy się nie oddalały na długo, rekordem było 5 h i zdarzyło się to dwa razy. Drugi był ostatnim. Ale wiem, ile to człowiek musi zdrowia natracić... Bieganie, wołanie, szukanie...

    Śliczne zdjęcie.

    Tak se powoli czytam bloga od końca, tyle pięknych historii... Co kot, to mogłaby książka powstać.

    OdpowiedzUsuń
  9. Bethany, właśnie nasza Lolita z domu się urwała; już trzeci dzień jest na gigancie. Nerwy, nerwy.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)