5 marca 2008

Lubię krokusy


Zima odpuściła, ale w dalszym ciągu jest chłodno, najczęściej w okolicach zera. Dziś w nocy spadł śnieg, nie bacząc, że w ogrodku kwitną przebiśniegi i krokusy, moje ulubione, a zawiązki listków na gałęziach drzew lada chwila mają pęknąć.

A my już 10 dni temu wyłączyliśmy piec c. o. i ogrzewamy tylko kominkiem. Astronomiczne rachunki za ogrzewanie zmusiły nas do tego i chociaż drewno też drogie, jeszcze, odpukać, znacznie tańsze od gazu. Słyszałam też przez radio, że ceny znów podskoczą, w II półroczu nawet o 25%. Nic więc dziwnego, że naród się burzy i coraz to nowe grupy zawodowe strajkują i żądają wyższych płac. Do czego to wszystko prowadzi, nie potrafię się zorientować. I jakoś nie mam przekonania, że do czegoś dobrego.

Więc ostatnio często myślę o tym, czy można byłoby dziś jeszcze gdzieś na świecie znaleźć dobre miejsce do osiedlenia się na stałe. Miejsce stabilne politycznie, przyjazne społecznie, łagodne klimatycznie. Przecież człowiekowi wiele do szczęśliwego życia nie potrzeba, tylko ciepła, trochę jedzenia i dobrych uczuć. I już może całkiem nieźle funkcjonować.

Mimo brania pod uwagę różnych adresów, na różnych kontynentach, nie udało mi się takiego punktu na mapie świata odszukać: Afryka nie, bo głód, wojny, przewroty. Ameryka Północna nie, bo ustawiczny wyścig o więcej, i o lepiej. Ameryka Południowa nie, bo nędza i niepokoje. Azja nie, ze względu choćby na na różnice kulturowe, nie do pokonania. Europa nie, to już przerobiliśmy.

Dłużej można zastanawiać się nad Australią i Oceanią. Tak, Nowa Zelandia, to chyba byłoby to! Klimat dobry, krajobrazy fantastyczne, politycznie i gospodarczo bez zastrzeżeń. Wszystkie nacje są tam podobno jednakowo traktowane, wobec czego można założyć, że Polacy raczej nie są nielubiani. Tamtejsza polonia malutka, to może nawet obywa się bez większych niesnasek. Język? Uczyć się trzeba, i tyle.
Właściwie znalazłam tylko jeden szkopuł, mianowicie, za co tam się utrzymywać?

Ciekawe, czy polska przeciętna emerytura, po przeliczeniu na nowozelandzkie dolary, okazałaby się wystarczająca, aby przeżyć, miesiąc w miesiąc, aż do śmierci?
Wynotowałam sobie ceny z aucklandzkiego supermarketu: chleb 700 g - 2,99; masło 500 g - 4,99; jogurt 1 l - 6,29; jabłka 1 kg - 2,25; pomarańcze 1 kg - 2,91; stek z łososia 1 kg - 20,95; filety drobiowe 1 kg - 9,97; chardonney 2 l - 20,99; a ze strony NBP średni kurs 1 NZD = 1,9443 PLN.

Ale przecież nie chcemy mieszkać w mieście, zwłaszcza dużym, więc może udałoby się zbudować gdzieś na skraju maoryskiej wioski, na Wyspie Południowej, niedużą, prostą chatę. Z tak zwanych nośników energii - tylko prąd. Woda jest u nich za darmo. Konieczny byłby też kawałek ziemi, aby ta ich roślinność, która sama, bez pomocy człowieka bujnie się rozrasta, cieszyła oczy, no i żeby nasze zwierzęta miały gdzie szaleć.
Ale cóż to? Właśnie przeczytałam, że pewien angielski emeryt, który przyjechał z zamiarem osiedlenia się na Wyspie Północnej, bo tam mieszka i pracuje jego jedyny syn, będzie z kraju wydalony. Powód? Ze względu na wiek, a pan ten dobiega dziewięćdziesiątki, urzędnik państwowy założył, że niedoszły osadnik zbyt dużo kosztowałby nowozelandzki system opieki zdrowotnej!

Tak doszliśmy do punktu, w którym ostatni prawdopodobnie, rajski zakątek ziemi okazał się być przyjazny człowiekowi, pod warunkiem, że człowiek ten jest, i zawsze będzie, młody, zdrowy i bogaty.

Świat zszedł na psy. Tak twierdzą nie tylko nasze koty.
A zresztą, tam i tak nie ma krokusów.

8 komentarzy:

  1. Mamy kapitalizm pełną gębą, ale tego przecież chcieliśmy... Chcieliśmy też "cudu" - może któreś pokolenie wreszcie się go doczeka...

    Mnie też czasem ogarnia zwątpienie, bo zamiast łatwiej, jest coraz trudniej. I choć kuszą "perspektywy" życia poza granicami naszego kraju, to jednak tu jestem u siebie, na ziemi moich przodków i chyba tęsknota byłaby gorsza...

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym, bardzo, zamieszkać na wschodnim wybrzeżu Wyspy Południowej. Niestety, to nierealne.
    Pozdrawiam serdecznie Niebieskooką.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech, chyba lepiej zostać u siebie... Jakwidze zawsze będzie jakieś, ale. No a my jak wszytko pójdzie w tym kierunku w końcu osiągniemy pewnie punkt, w którym przynajmniej jedno będzie pewne: może być tylko lepiej...
    Nie dziwię się, tym co strajkują przynajmniej większości. Czasem mam wrażenie, że jedyne co mamy europejski to ceny wzięta dla szara z kosmosu.
    Plus Polski? Oprócz względów kulturowych, społecznych itd., widzę jeszcze jeden: przynajmniej mamy zapewnioną rozrywkę w postaci... obrad z Sejmu! ^^
    Ale dość krytycyzmu: Nasz kraj jest taki jaki jest. Każdy ma minusy i plusy, mimo, że czasem ich obraz idealizujemy... Cóż wszytkiego nie można mieć...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Drodzy Werandowicze, gdybym mogła, jak Wy mieszkać "na wsi, skąd wszędzie daleko" wcale nie myślałabym o jakiejś Wyspie Południowej. I łączę pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie powiedziałabym Werandowicze... ^^ Po prostu mam nawyk mówienia w liczbie mnogiej...
    "na wsi, skąd wszędzie daleko" dobrze to brzmi. Każdy [pewnie wyobraża sobie jakies spokajne ustronne miejsce... Nie do końca... Mieszkam w bloku. Sąsiedzi ludzi tacy se, w większości nie lubiący zwierząt. Zebrania na które chodzi moja mama kończą i zaczynają się kłótnią. Kiedyś zresztą lepiej się mieszkała... Zanim zbudowali nam autostradę (?) kilometr od nas - hałas jak nie wiem. W pobliżu nie już parków, znaczy są one wykupili je i teraz są prywatne. Dobrze jeszcze, że jest las tuż za autostradą. Ostatnio wycieli mam topole. które znajdowały się na środku pola daleko od wszystkich i wszystkie zmieniając nam całkowicie krajobraz z okna.
    Wszystko ma swoje minusy i plusy, ale ja najchętniej powróciłambym do świata, który pamiętam z dziecinstwa. By ł ogródek z warzywami (zlikwidowane), topole widoczne z okna, staw koło mojej cioci dostępny dla wszystkich mieszkańców, a nie ogrodzony jako zbiornik do podlewania pola. Powrócłabym bym do krajobrazy nie zeszpeconego żadną atostradą, do parków do których chodziliśmy na fiołki... Innego świata nie chce tylko taki...

    OdpowiedzUsuń
  6. Byłam pewna, Rybko (zodiakalna), że mieszkasz w wielkim, starym domostwie z obszerną WERANDĄ, na której toczy się życie rodzinne przez co najmniej 10 miesiący w roku (i stąd ten "werandowy" przydomek). Ale może, kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
  7. To jest nas więcej, znaczy takich którzy tęsknią do tego co było... oczywiście nie chodzi o zabór (bo niewątpliwie, przynajmniej w moich oczach, to był zabór), ale o świat spokojniejszy, o szacunek do Ziemi, o życie zgodne z porami roku...

    Ja kilka miesięcy w roku spędzam na odludziu, to jest cudowny czas, ale kiedy wracam do mojego miasta czuję się tragicznie... (mimo, że mieszkam na peryferiach Warszawy), neony, samochody, wszędzie ludzie, śmieci, reklamy... Nie, to nie dla mnie. Chociaż z drugiej strony nie umiałabym podjąć decyzji gdzie zostać na zawsze.
    Poza tym wieś, odludzie w pewnych dziedzinach życia trochę ogranicza, np. edukacja. Teraz gdy mam dziecko myślę głównie o tym...

    OdpowiedzUsuń
  8. Domek z werandą, to moje marzenie (właśnie może kiedyś...)
    A przydomek wziął się z pewnej historii wymyslonej pod moim adresem przez kolegę.
    Dziwny jest ten świat: z jednej strony co można osiągnąc żyjąc na odludziu?; z drugiej chyba prawie każdy chciałby działeczkę, małe oczko wodne, spokój i ciszę...
    szkoda, że tak trudno to osiągnąc
    :(

    Chyba jednak mimo wszytko bardziej sobie cenię wieś. Szczególnie po tej ropuszce, co znalazłam dziś pod stertą liści. Chyba niepotrafiłabym żyć, choć bez odrobiny natury: kwiatka w doniczce, rybek w akwarium...

    Kto wie: może marzsenia się spelniają?

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)