17 lipca 2008

Serowe krakersy i inne



Jakoś nigdy dotąd nie odwiedzałam blogów kulinarnych. Ilekroć szukałam w sieci przepisu na określoną potrawę z reguły klikałam w duże serwisy typu Kuchnia polska albo wchodziłam na strony producentów artykułów żywnościowych, gdzie jest mnóstwo receptur.
Ale niedawno zdecydowałam sprawdzić, co też poleca w tym względzie autorka blogu „Między Warszawą a niebem” (link obok), która poprzez swoje fotografie tak udatnie opowiada różne historie i historyjki.
Zdjęcia potraw, a zwłaszcza wypieków oznaczają bowiem, że Błękitne Oczko (nazwa moja) już wyszukała, wypróbowała i oceniła przepisy z takich właśnie „kuchennych” stron. Więc postanowiłam i ja poczytać i popatrzeć na te, które poleca.

Muszę przyznać, że się nie zawiodłam. Panie, które piszą o pieczeniu i gotowaniu naprawdę się tym pasjonują, znają się na rzeczy, przeszukują Internet i książki kucharskie, sprawdzają przepisy z kuchni całego dosłownie świata, same eksperymentują i udoskonalają potrawy. W dodatku, jak zdążyłam się z ich blogów zorientować, zawodowo kuchnią się nie zajmują. Czyli, są to amatorki, opętane smakami, w najlepszym rozumieniu tego słowa. Gotują dla siebie i bliskich. A szczególnie miłe jest właśnie to, że dzielą się tak chętnie swoją pasją z innymi, doradzają, dyskutują, przejmują się, gdy coś się komuś nie uda i mają satysfakcję, gdy potrawy według ich przepisów dobrze smakują.
Zresztą najczęściej komentarze o nich (tych potrawach i ich autorkach) są wręcz entuzjastyczne.

Potakuję więc z ochotą i także polecam niektóre, już przeze mnie wypróbowane. Dziś serowe krakersy według DOROTUS76 (http://mojewypieki.blox.pl/):
A więc bierzemy ćwierć kostki masła i półtorej szklanki mąki, trzy czubate łyżki startego sera żółtego (w oryginale 50 g cheddar), szczyptę soli, jedną łyżkę proszku do pieczenia oraz mleka tyle (ok. 1/3 szklanki) aby zagnieść miękkie ciasto.
Polecany był jeszcze sezam, ale ja nie miałam, więc zastosowałam zmielony kminek.
Ciasto należy dość cienko rozwałkować, podsypując mąką, i wyciąć ciasteczka. Ułożyć na blasze wyłożonej papierem i piec ok. 15 minut w 200 stopniach.

Właściwie trochę głupio się przyznać, ale popijając piwko na ganku, dosłownie pożarliśmy wszystkie te krakersiki, do okruszka, gdy tylko odrobinę ostygły.

Jak chyba wszyscy, sama oczywiście także wprowadzam pewne modyfikacje stosowanych receptur. I to jest zabawne: w łańcuszku osób, które biorą na kuchenny warsztat dany przepis na końcu mamy tę, która podaje potrawę jeśli jeszcze nie zupełnie inną, to na pewno znacznie odbiegającą od tej, jaką ugotował pierwszy kucharz, który ją wymyślił.
Nawet się zastanawiałam, jak to właściwie jest z tymi prawami autorskimi i ich ochroną w przypadku kulinariów. Ale nie doszłam do żadnych konkluzji, no bo czy zmodyfikowanie przepisu to już naruszenia autorstwa? A naśladowcę kucharza, czy można nazwać plagiatorem?


Z kolei w minioną sobotę zabrałam się do pieczenia ciasta, które na swój użytek nazwałam torcikiem toffi. To również przepis zaczerpnięty od Dorotus76 (via Błękitne Oczko), noszący nazwę kruchego ciasta milionera.
W zasadzie jest to torcik nie wymagający wiele pracy i niezbyt na szczęście skomplikowany, ale za to czasochłonny.

Składa się z kruchego spodu, masy toffi oraz czekoladowej polewy:

- Ciasto kruche robi się ze szklanki mąki z „górką”, ½ kostki masła (może być ciut więcej) i łyżki cukru pudru (w oryginale 50 g cukru brązowego).
Zagniotłam, wylepiłam dno średniej tortownicy i piekłam 20 min. w temperaturze 200 st.
-Masę toffi można kupić gotową. Nie miałam gdzie kupić, a poza tym mam złe doświadczenia z gotową masą makową (pfuj, okropna była). Więc wybrałam drugą możliwość: gotowałam w garnku z wodą na małym gazie przez 3 godziny puszkę słodzonego mleka skondensowanego. Puszkę otworzyłam kiedy ostygła. Później zresztą żałowałam, że od razu nie „ugotowałam” ze trzech puszek. Dwie mogłabym przechować nie otwierane i następnie zużyć je, np. do przełożenia wafli, czyli do kajmaku.
-Na polewę zużyłam 2 tabliczki czekolady gorzkiej (w przepisie jest deserowa, ale nie chciałam, aby torcik był zbyt słodki), którą zmiksowałam na proch, dodałam 3 słuszne łyżki masła i postawiłam na 3 min. do gorącego piekarnika. Polewa sama się zrobiła, tylko dokładnie ją wymieszałam.

Na kruchy spód wyłożyłam masę toffi, na to wylałam polewę i zostawiłam na noc w lodówce.

A w niedzielę, po późnym śniadanku, przełożyłam torcik na swoją najlepszą rosenthalowską paterę, udekorowałam listkami świeżej mięty z ogródka,
i czyniłam honory solenizantki. Właśnie były moje imieniny.

2 komentarze:

  1. Mmmm... Piękny wyszedł. :)
    Najlepsze, chociaż spóźnione niestety, życzenia imieninowe.

    Jak zwykle wszystko ślicznie opisane. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki,dzięki.
    Miło, że znów się spotykamy.
    Pozdrowień mnóstwo.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)