11 października 2008

Tarta Tatin



Z zadań, jakie sobie zaplanowałam do zrobienia wiosną i latem w naszym domu, zostało dotąd wykonanych tak około 60%, a tu już jesień mnie zaskoczyła.
Wiosną jakoś prace sprawniej się posuwały, może dlatego, że ta pora roku jest tak sprzyjająca wszelkiej aktywności, a poza tym gości oczekiwaliśmy, co było wystarczającym impulsem do działania.
Człowiek musi mieć jakieś bodźce i zachęty. Teraz żadnych planów towarzyskich nie mamy, to i robota się ślimaczy.Oprócz tego różne nieprzewidziane wydatki, typu remont dachu, uniemożliwiły przeznaczenie środków na inne, wcześniej zamierzone cele.

Parter domu w zasadzie już „może być”, chociaż nadal oczekują lakierowania drzwi do piwnicy, porządnie obtłuczone różnymi sprzętami i narzędziami, jakie wnosi się i wynosi stamtąd. To znaczy jakie wnosi i wynosi mój mąż. Ja do piwnicy schodzę najwyżej raz na kwartał, głównie w poszukiwaniu któregoś zawieruszonego kota, bo one pasjami lubią w niej buszować.Trzeba przyznać, że zejście do piwnicy, po kilku stopniach, jest mało wygodne, ale też i uwagi żadnej mojego męża nie zajmuje: - A co ja zrobię, jak tu za ciasno jest?! To jest jego zwykły wykrzyknikowo-pytający argument na moje prośby w tej mierze.

Natomiast obie sypialnie na piętrze to istna zgroza i niechlujstwo zwykłe. Białe tapety i białe gładzie, po prostu czarne są, zwłaszcza do wysokości kociego zasięgu, i od dawna proszą się o jakieś odświeżenie.
Odkąd wprowadziliśmy pewne reżimy i koty przestały włóczyć się i wycierać się po salonie, siedzą i paskudzą teraz wyłącznie na górze: wszystkie kocury i kocica Fela, mama bliźniaków, wylegują się i TV oglądają w sypialni męża, a u mnie, w łóżku oczywiście, bo gdzieżby indziej, rozkłada się Lolita.
Dunia od jakiegoś czasu sypia na parapecie w przedpokoju. Bety na nim leżące zasłaniają okno już niemal do połowy. Oczywiście po to, aby kochanej Buraszce (to ksywka Duni) za zimno nie było.

Zamierzałam odnowić te pokoje łącząc techniki malowania i tapetowania, ale cóż, okazuje się, że rolka tapety, którą wybrałam kosztuje 300,00 PLN. To jest jakieś zupełne wariactwo cenowe. Pewnie, że można kupić tapetę i po 30,- zł. Ale kiedy taką nakleję, to potem, ile razy na nią spojrzę będę myślała: -To całkiem nie to, o co mi chodziło. Więc ponieważ nie stać mnie na tę drogą, a taniej nie chcę, nie robię nic z tymi ścianami.
Czekam na jakieś natchnienie, jakiś nowy pomysł, którego realizacja przywróciłaby właściwe proporcje między ceną a moim poczuciem estetyki.

Tymczasem dzień za dniem sobie leci.
Jednak postanowiłam zanadto się nie przejmować: tylko górnik Pstrowski wyrabiał 270% normy we wczesnym PRL-u, i innych wzywał do pobicia tego rekordu. Czy ja „przodownik pracy socjalistycznej” jestem?

Przyjemnie jest, to prawda, osiągać zamierzone cele, ale głupio też popadać w przesadę. Najlepiej plany skorygować, pomyślałam sobie po cichu, i tak zrobiłam.
A w kuchni odszukałam „Kuchnię” z października 2002 roku i według ich przepisu upiekłam tartę Tatin. Z tych jabłek z ogródka. Pyszna była.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wizytę;)