1 lutego 2009

Mały, biały domek




Nasza stara chałupa, zbudowana około 1935 roku, chyba zaczyna powoli się rozpadać.
Nic to, że 11 lat wcześniej robiliśmy jej wielki i naprawdę kosztowny remont. Okazuje się, że to tylko lifting był, niestety.

Bo właśnie w tej chwili, kiedy przyroda zakuła nas w najniższe temperatury, zafundowała wichry jakieś wyjące, tony śniegu i paskudną wilgoć, u nas katastrofa z ogrzewaniem jest. Od kilku dni nie można palić w kominku, ponieważ w sypialniach na górze dym wali jak ze zdezelowanego pieca kaflowego.
Przypuszczalnie, gdzieś na tej wysokości musi być dziura w przewodzie kominowym, ale gdzie dokładnie? To się może okazać dopiero, kiedy rozbierze się całą futrynę drzwiową. Jednak, żeby się do niej dostać musimy zdemontować panele sufitowe, usunąć kafle na ścianach, jednym słowem zdemolować po pół pokoju i przedpokoju na poddaszu. Częściowo dobraliśmy się do belki nadproża, całej okopconej, czarnej od dymu i wysokich temperatur.
Wygląda całkiem jak po pożarze, którego w tej sytuacji cudem chyba tylko uniknęliśmy.

Niezawodni nasi nadreńscy przyjaciele ekspresowo ślą nam czujniki dymu, których dotąd w domu nie mieliśmy, i dziwią się naszej pod tym względem indolencji, traktując nas jak niezbyt rozgarnięte, życiowe safanduły. Chyba nie bez dozy racji jednak.

Więc z bólem serca, a raczej portfela przeszliśmy na ogrzewanie gazowe. I oczywiście z duszą na ramieniu, bo piec i cała instalacja centralnego ogrzewania także już zalicza dwunasty rok. Przy jakiejś, odpukać, nawet niedużej awarii, będzie to dla nas całkowity koniec świata. Dlaczego? Ha, bo wszystkie rury pochowane są w ścianach.
Owszem, dom nie spowity w metalowe rurki wygląda nieźle. Nie trzeba zastanawiać się co, gdzie i jak ustawić, aby je choć częściowo ukryć.

Przerabialiśmy już ten problem mieszkając ponad 20. lat w tak zwanym nowym budownictwie, gdzie pajęczyna instalacji, głównie grzewczej, poprowadzona była bez najmniejszej dbałości o estetykę wnętrza, a często i bez żadnej dbałości o funkcjonalność tejże. A moim głównym zadaniem było główkowanie, co zrobić, aby ukryć paskudną stalową rurę biegnącą pod sufitem, przez całą długość pokoju. Albo kuchni. Albo przedpokoju. No, zresztą wszędzie.

Więc skwapliwie zgodziłam się, gdy w nowym domu instalatorzy zaproponowali maskowanie rur. Chociaż kiedy już powywalali półmetrowej szerokości bruzdy we wszystkich ścianach aby umieścić w nich miedziane rurki grubości mojego palca,
zaczęłam mieć pewne wątpliwości. Teraz to one przerodziły się już w obawy prawdziwe: Kiedy zdołamy ustalić miejsce dziur w kominie, kiedy uda się je uszczelnić, usunąć zniszczenia spowodowane przez te przyczyny, znów będę się zastanawiać, co teraz wysiądzie, nawali, zepsuje się, odmówi posłuszeństwa. Czyli wydatki i nerwy. Nerwy i wydatki. Na okrągło.

Latami kupowałam Muratora, Dom Letni i inne pozycje tego wydawcy. Zachłannie czytałam od deski do deski, oglądałam projekty, plany, remonty, przeróbki. Zachwycałam się tym dążeniem ludzi do własnego domu, tę ich walką prawdziwą ze wszystkimi przeciwnościami, aby tylko zamieszkać w swoich wymarzonych czterech ścianach.

No, cóż. Chciałam mieć własny, mały, biały domek. To mam.

16 komentarzy:

  1. A ja i tak zazdroszczę ci tego kominka , który jest moim marzeniem:( tego bialego domku , który niby jest problemem , ale jest czymś własnym o czym ja moge pomarzyć ... chyba że znajde sobie rolnika z domkiem i wtedy na głowie stanę , aby mieć własny kominek ...;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Grażyna, a Ty w ogóle szukasz domku, tzn. tego przystojnego rolnika? Czy tylko o nim marzysz?

    P.S. Myślałam, że leśniczówka jest Twoja.

    OdpowiedzUsuń
  3. też nie cierpię remontów!
    i szlag mnie trafia gdy coś nawali
    pozdrówka cieplutkie

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie, Donata. Mnie też trafia. Was także zasypało po uszy?

    OdpowiedzUsuń
  5. u nas nie
    wcale nie pada
    ............
    a kto by mi kazał jeszcze raz się rozbierać a potem ubierać
    ja i tak całe swoje życie wstawałam jak skowronek;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. wiesz co?
    człowiek głupim się urodził i głupim umrze ;-( ... mówię tu o sobie
    nawet nie wiedziałam, że mchu nie wolno a teraz mam zagwózdkę dlaczego?
    ale niech dojdę do siebie to pomyślę;-)
    kiedyś a było to bardzo dawno temu wzięłam malutką sosenkę na działkę
    też wiedziałam, że nie wolno
    ale wziełam ją z miejsca gdzie nie miała szans przeżycia bo z torów kolejowych w lesie
    sosenka miała 5 igiełek
    wyrosła na działce na piękną sosnę
    nawet nie wiem czy na tej działce jest bo działkę sprzedałam
    a to były czasy gdzie nie było jeszcze iglaków w sklepach tak jak teraz
    buziale i I'm sorki, że nie wszędzie wstawiłam przecinki
    mój przecinek na klawiaturze szwankuje i nie chce się za każdym razem wstawiać ;-(

    OdpowiedzUsuń
  7. Donata, w PL około 70 gatunków mchów podlega ochronie prawnej. Chyba trzeba być wytrawnym botanikiem, żeby odróżnić te, które jeszcze można ewentualnie z lasu "wynieść", no, nie?

    A poza tym i tak las (państwowy) jako ekosystem jest w całości chroniony, więc dowolnie nie można z niego wziąć np. paprotki i posadzić sobie w ogródku.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. ech!
    nie mam już działki to i nic z lasu nie wyniosę ;-)))
    buzialki

    OdpowiedzUsuń
  9. na walentynki pewnie też będzie
    bo już tylko wyszukuję fotki z archiwum
    brzydka pogoda
    od kilku dni nie widziałam słonka
    czekam tylko wiosny
    kiedy to zakwitną kwiatki
    buziale ślę

    OdpowiedzUsuń
  10. No właśnie, u nas na ranczo wszędzie miedziane rurki, które strasznie mnie denerwują, no ale taki wymóg, tym bardziej, ze to letni dom i zimą wiele mogło by się stać pod nasza nieobecność... Jak sobie przeczytałam o Waszych problemach, to już wole mieć te rurki na widoku...
    Co do remontów, to tez ich nie znoszę. Niestety czeka mnie malowanie mieszkania. Nie wiem jak sobie sama dam rade, bo na poddaszu jest aż 4m wysokości. ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Błękitna, malowanie ścian to nie jest taki problem, nawet jeśli są 4. metrowej wysokości. Ale sufity! To dopiero jest prawdziwa zmora.

    Podpowiadam; najlepszy byłby do pomocy sympatyczny pan, pod warunkiem, że nie ma dwóch lewych rąk.

    OdpowiedzUsuń
  12. ja nawet tylko prysznica używam
    wanna stoi dziewicza;-)
    dla mnie
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Heh, właśnie o to chodzi, że jak idzie o pomoc, to wszyscy mają lewe ręce, albo nie mają czasu... Ale ja się prosić nie będę, postanowiłam być Zosia-Samosia, to będę. Oj tam, nawet jeżeli będą małe zacieki. ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. I brawo, Błękitna! A potem ile satysfakcji, że jednak sama zrobiłam!
    A ten mały pan w domu może przecież pędzle podawać?

    OdpowiedzUsuń
  15. ja już się w życiu namalowałam
    teraz tę robótkę przekazałam synom i kolegom ;-)
    trzymaj się kochana

    OdpowiedzUsuń
  16. wciąż sypie
    ale i się topi
    na ulicach już chlapa
    + 1 mamy
    buzialki piątkowe

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)