4 maja 2009

Pierwsza majówka tej wiosny



Wiele osób na majowy pogodny weekend wyjechało w plener, zabierając dzieci, zwierzęta i sprzęt do grillowania. My, zamiast na majówkę, bo nie sposób upchać wszystkich kotów do jednego, małego w dodatku autka, postanowiliśmy przez te parę dni oddawać się całkowicie dowolnym zajęciom, wzajemnie się nie popędzając, ani do niczego nie przymuszając. W naszym własnym ogrodzie jest przecież tak zielono i kwitnąco, że należy z tego korzystać, zamiast narażać się na utratę zdrowia czy pojazdu, albo jednego i drugiego, w tych zawodach szybkościowych na szosach, zwłaszcza w dni wolne od pracy.

Mój mąż, w ubiegłym tygodniu "ścigany" przeze mnie, aby nareszcie zaczął robić porządki w piwnicy, którą doprowadził do tragicznego wręcz stanu, zajął się teraz z dużą chęcią renowacją starego krzesła. Ale jego gotowość do szlifowania wynikała głównie stąd, że była usprawiedliwieniem dla odstąpienia (czasowego) od sprzątania podziemia.
Krzesło, solidnie zrobione z dębowego drewna przez jakiegoś dziewiętnastowiecznego rzemieślnika, okazało się, po wyciągnięciu go z tejże piwnicy, sprzętem jeszcze do uratowania, mimo, że przeleżało, czy raczej przestało w niej 12 lat. Po oczyszczeniu zamierzamy go zawoskować kilka razy, wypolerować i zmienić tapicerkę z obecnej skórzanej, ale uszkodzonej, na pokrycie tekstylne. Najchętniej widziałabym na nim "angielskie" róże, jako, że styl ten nadzwyczaj mi się ostatnio podoba.
W miarę posiadania funduszy chciałabym zmienić wystrój kominkowej części naszego salonu na taki właśnie - różany. Wiejski.

Sama do piwnicy rzadko schodzę, nie chcąc się denerwować tym bałaganem, ale przypomniałam sobie, że wisi w niej stary, ceramiczny zegar, zresztą nie na chodzie. Był w stanie nieciekawym i dlatego nie znalazł miejsca w kuchni. Teraz postanowiłam się nim zająć. Po wyczyszczeniu ozdobiłam cyferblat metodą decoupage, zrobiłam krakelurę i powiesiłam, na razie w sypialni. Gdzie znajdzie swoje docelowe miejsce, jeszcze nie wiem. Ale doszliśmy do wspólnego wniosku, że szkoda, aby dalej rdzewiał w piwnicy. Oczywiście w dalszym ciągu nie "chodzi", ale nie o to przecież chodzi (ach, ta słów wieloznaczność), ma być po prostu dekoracją.

Teraz widzę, że dużo, o wiele za dużo naszych sprzętów najróżniejszych znalazło swój smutny koniec na śmietnikach albo w workach przeróżnych złomiarzy czy innych zbieraczy. Przy niewielkich nakładach pracy mogłyby z powodzeniem jeszcze wiele lat służyć jako przedmioty użytkowe lub ozdobne.
Ba, ale wówczas nie przepadałam, jak teraz, za stylem prowincjonalnym.

9 komentarzy:

  1. zegar na pewno można naprawić;-)
    buziorki
    mając ogród pod domem nigdzie bym nie jeździła

    OdpowiedzUsuń
  2. Donata, to gdzie Ty te altanki dla siebie i dla zwierzaków budujesz?
    I kiedy będzie jakaś dokumentacja fotograficzna z tej pracy?
    Też buziorki!

    OdpowiedzUsuń
  3. mieszkam w tym moim mieście prawie od urodzenia;-)
    piszę prawie bo miałam miesiąc życia gdy mnie tu przywieziono;-)
    .......
    altanka moja jest budowana w odległości około 100m od mojego domu;-)
    tak, że będę miała koci skok do moich psiurków;-)
    buziaczki

    OdpowiedzUsuń
  4. hm...
    a my jeszcze narzekamy na mieszkańców
    bo hołoty nigdzie nie brakuje
    buziale nockowe

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękny zegar. :)
    To nic, że nie chodzi. Wystarczy, że ładnie wygląda. :)

    Prawda? Tyle rzeczy bezpowrotnie utraconych, bo stare, nienaprawialne, bo niepotrzebne, zagracające... Jak sobie pomyślę o klubowych skórzanych fotelach, które opuściły mieszkanie babci, bo były poniszczone i zajmowały dużo miejsca, albo o biblioteczce, to mnie słabość ogarnia.
    O, albo ten stół kuchenny co na letnisku był, piękne eklektyczne toczone nogi, szufladka... ale tata stwierdził, że zeżarty, więc podczas nieobecności naszej po prostu napalił nim w piecu. :/

    Ale za to, co zauważyłam, w ziemi można znaleźć ciekawostki. Chodzi mi o 'śmieci" poprzednich właścicieli. ;) Jak to na wsi było, to co niepotrzebne lądowało na strychu, albo za płot, do szałerka czy innej budowli jakich na wiejskich starych podwórkach zazwyczaj jest cała masa. W zeszłym roku, przy okazji kopania rowu pod wodociąg znaleźliśmy żelazko, a odrobinę dalej duszę do niego. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Błękitna, te "szałerki" mnie zaciekawiły, od jakiego to wyrażenia?

    Część naszych "rupieci" via eBay ostatnimi czasy zmienia właścicieli. Oczywiście ze względu na tę ilość zwierząt, które raczej trudno utrzymać przy dochodach z państwowej kasy. Ale gdybym miała dziś to, co przez te lata zostało zwyczajnie wyrzucone, to pewnie niewielki antykwariat dałoby się uruchomić.
    Człowiek zawsze chce mieć przedmioty w dobrym, a najlepiej w doskonałym stanie, choć to dość nonsensowne przecież.
    No i niemodne (dziś).

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja to słowo poznałam na Kaszubach.
    "Szałerki" to były drewniane budowle, jakby schowki, "dolepiane" do istniejących zabudowań typu kurnik, stodoła, obora itd.

    OdpowiedzUsuń
  8. witaj
    dopiero dowlekłam się do domu ...ech
    .....
    tylko na blokach mogę się popisać bo nikt nie skrytykuje, że krzywo trzymam aparat
    a ja takie właśnie lubię fotki;-)
    buziale

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)