7 lutego 2010

Kolejny śnieżny dzień, to już czterdziesty pierwszy



                                                     autorka: Kim Levin

Od tego ciągłego siedzenia w domu, spowodowanego mrozami i śnieżycami jakich od lat nie było, nasze koty już całkiem kręćka dostają. Nie wiedzą, co ze sobą począć; no bo ile można spać, jak długo można znęcać się nad dywanami i obiciami. Ile jeszcze można obgryźć liści agawie, która z ganku do domu została już w październiku przeniesiona. Ile naczyń można rozbić, ile doniczek z roślinami przewrócić. I wreszcie ile bójek, podchodów, zaczajeń na siebie wzajemnie można dokonać. Koty zwyczajnie się nudzą.

                              Filipek, mój ulubieniec i utrapienie

Wychodzą na dwór, a jakże. Brodzą w śniegu z obrzydzeniem, szybko swoje ścieżki obiegają i już po 20 minutach, najdalej po półgodzinnym spacerku na progu wyczekują, aby wpuścić je do ciepłego domu.
Wszystkie normalne koty tak postępują. Oprócz Filipka naturalnie, bo Filipek normalny to raczej nie jest. Filip na dwudziestostopniowym mrozie potrafi i trzy godziny przesiedzieć, w śniegu tunele przekopywać, strąconymi soplami się zabawiać, kosy gonić, na kamiennych, piwnicznych parapetach  wysiadywać.                                                                                                                                                     
Ja przez niego nerwy tracę, bo to najmniejszy i najsłabszy kot z naszego stada, a w dodatku sierść ma całkiem lichą. I kiedy reszta tałatajstwa już najlepsze miejsca przed kominkiem zajmuje, rozwala się w niewiarygodnych całkiem pozycjach i wreszcie futra z powodu gorąca zaczyna rozpinać, Filipek akurat na dworze lanie bierze od jakiegoś kociego włóczęgi.

Okoliczna kocia hałastra, dobrze wiedząc, że w naszym ogródku bezpiecznie czuć się może, bo psem nikt nie poszczuje, ani kijem nie przyłoży,  już tak się rozbestwiła, że nie tylko między sobą boje toczy, ale nawet nasze koty, na ich własnym terytorium napada. Gdyby nie Łaciak, który ganek ustawicznie okupuje, i potworny alarm zawsze podnosi  kiedy obcy kocur się pojawia, nawet z pomocą Filipkowi nie mogłabym biegać.


Łaciak, nasz stołownik od roku przeszło, w dalszym ciągu imienia się nie dorobił, bo stale mieliśmy wrażenie, że on na chwilę tylko tu się zatrzymał. Ale on trwa,  i przeszedł wszelkie możliwe etapy tego trwania, od zastraszonego, okropnie wychudzonego kociego nieszczęścia, przez okres adaptacji, który niezbyt długi był zresztą, do agresji i chęci dominacji nad całym otoczeniem. Przecież wiadomo powszechnie, jakie koty potrafią być bezczelne.
Musiałam mu kilka razy pokazać kto tu rządzi, bo łagodne perswazje, typu:
- Łaciak, jeżeli nasze koty będziesz bił, to jedzenia nie dostaniesz - wcale nie skutkowały. Ale i tak Łaciak ostatecznie przegonił Leona, naszego poprzedniego stołownika. I pomyśleć, że to właśnie biedny Leon do miski go przyprowadził.
Taka to jest wdzięczność kocia; jeśli o przetrwanie chodzi, nie ma żadnych sentymentów. Skąd my to znamy?



Teraz Łaciak trochę sporządniał, nasze zwierzaki tylko lekko straszy, więc nie boją się już z domu wychodzić, choć za każdym razem przed wyjściem obserwują gdzie jest i co robi, a zwłaszcza jaki ma humor: nikt nie chce się przecież narazić na bolesnego szturchańca.
Za to można niezawodnie na Łaciaka liczyć, o ile oczywiście jest na stanowisku, to znaczy na ganku, w razie pojawienia się jakiegoś agresywnego intruza. Wrzask wtedy podnosi niesamowity, przebija nawet warkot mojego wiekowego odkurzacza. Więc można uznać, że na swoją miskę uczciwie zarabia. I przyznać trzeba, że specjalnie nie wybrzydza. Zwłaszcza teraz, zimą, zjada wszystko, co dostaje. Oczywiście potrafi bardzo głośno się upominać: jak to, jeszcze nie dostałem? albo: dlaczego tak mało? Bo przy większym mrozie daję mu jedzenie na raty. Ogrzewam ceramiczną miskę, wkładam pół porcji i wystawiam z przestrogą: - jedz szybko, bo ci zamarznie. Kiedy się z nią rozprawi, daję mu resztę, w drugiej, też ogrzanej misce. Trochę się ze mnie z tego powodu podśmiewają (ludzie), ale nie mogę wziąć Łaciaka do domu, to niech chociaż jedzonko ma,  jak trzeba.


Dunia znów dziś tłukła Bazyla, większego i silniejszego od niej zresztą. Ale Bazylek jest słodki, i dżentelmen z niego wielki, więc na kocicę łapy nie podnosi, woli zejść jej z drogi.
W podzięce za jego piękne zachowanie rzucałam mu trochę kulki i piłeczki, które ślicznie aportuje. Niestety, ta zabawa męczy mnie szybciej, niż Bazyla.


A Dunia szkodnicą jest wielką; stale coś rozbija i niszczy. Teraz zabrała się za kanapę w salonie. Chciałam mebel ochronić, bo na nim zawsze goście sypiają. Uszyłam więc wielką, na podszewce, grubą narzutę, dokładnie kanapę nią zabezpieczyłam, na wierzch położyłam jeszcze kocie kołderki, i teraz proszę:
- możecie po niej łazić, spać, a nawet pazury tępić.
Przemyślna Dunia bardzo szybko znalazła sposób. Ciągnie narzutę pazurami i zębami, odwija dolny brzeg i włazi między materiał a kanapę, a teraz - hulaj dusza, piekła nie ma.

Postanowiłam w takim razie do niezwykłego, jak ogólnie wiadomo, intelektu kociego się odwołać i zainteresować je sztuką. Fotograficzną.
Zaczęłam im pokazywać zdjęcia wykonane przez nowojorską fotografkę Kim Levin. Świeżo bowiem dostałam w prezencie albumik z czarno-białymi portretami pięknych kotek, jej autorstwa.

Nikt się nie poznał na urodzie tych prac, za wyjatkiem Lolity. Tylko ona chciała koniecznie łapką do środka albumu się dostać. - Widzisz, widzisz, wołałam do męża, jednak jej się podoba! - Pewnie, śmiał się mąż: - Koniecznie chce wydłubać kryształki z kolii, w jaką wydawnictwo ustroiło kotkę na okładce.

Niestety, on zawsze mi wszystko zepsuć musi. Ach, te chłopy.
                                                     



Bardzo grzeczny Filipek



Filipek senny

18 komentarzy:

  1. zdjęcia Kim fantastyczne
    nie dziwię się, że je zamieściłaś

    a charakterki to kociska mają tak jak i psy
    każdy inny;-))
    pozdrawiam miło

    OdpowiedzUsuń
  2. tak trochę jak u mnie w domu mam cztery koty i wczoraj doniczki leciały talerze pobite sztuk trzy, one po prostu się nudzą tylko czasem to ja mam dość pozdrawiam i cóż cierpliwości do wiosny ,mam nadzieję że nie długo

    OdpowiedzUsuń
  3. Mrozy mają tę zaletę, że moje koty siedzą sznurkiem w domu i nie muszę ich wiecznie liczyć;-)A Ty masz przy okazji tworcze zajęcie, z pożytkiem dla rąk i umysłu;-)
    Lolita na pewno chciala zdjąc sobie kolię!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakże miło się czytało :)
    Twój Filipek to faktycznie wyjątkowy kocurek :)
    Zupełnie inaczej czerpię się radość z obserwacji zwierząt w grupie, niż pojedynczego egzemplarza...
    Dlatego właśnie mam Ogonkę, aby Ramzes nie był sam :)
    A obserwując ich wzajemne harce otrzymuję największe pokłady radości :)
    Ile macie teraz łącznie wszystkich kociaków? I jak się czuje najstarszy z rodu - Szkaradziej?
    Moc pozdrowień i serdeczności przesyłam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rzeczywiście na pierwszym zdjęciu Kim Levin (chyba) kotka w kolii jak arystokratka.
    Natomiast Filipek jest cudnym kotkiem.
    Kocie opowieści czyta się znakomicie.Są rewelacyjnie podane, z humorem i...pazurem.
    Pozdrawiam bardzo cieplutko:))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ma.ol.su przynajmniej nie jest u ciebie nudno ;)
    Pozdrawiam i zapraszam po wyróżnienie!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Filipek jest cudny. :)
    Jak zwykle świetne kocie opowieści.

    OdpowiedzUsuń
  8. Pozdrawiam bardzo cieplutko Ciebie i wszystkie kociaczki:))

    OdpowiedzUsuń
  9. Donata, wiesz, ja się na fotografowaniu nie znam wcale. Ale ładne zdjęcia bardzo lubię.

    Pozdrawiam Cię i Twoje zwierzaki

    OdpowiedzUsuń
  10. Doroto, no nie wiem jak z tą wiosną będzie. Chyba jednak późno przyjdzie a więc możemy się obie spodziewać, jeszcze wielu kocich ekscesów.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ori, Ty to masz szczęście, jak zwykle: nawet Twoje koty grzeczne są.

    Lolitka, zgodnie z imieniem, od najmłodszych swoich lat wielką jest zalotnicą, i uwielbia stroić się w koraliki, łańcuszki i kokardki wszelakie. Oczywiście na chwilę tylko.

    OdpowiedzUsuń
  12. Alexo, powiedzmy sobie szczerze: Ogonka troszkę jest dla Ramzeska, ale chyba jednak więcej dla Ciebie, no nie?

    A propos szczurki, to dawno jej zdjęć nam nie pokazywałaś.

    Dzięki za pamięć o Szkaradziejku, naszym staruszku kochanym. Nic już prawie nie waży, ale życia pazurami się trzyma, jak może.

    Teraz mamy siedem kotów domowych plus jednego stołownika.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jolu, chyba będziesz musiała mi zrobić jakiś prywatny przewodnik po swoich miejscach w sieci, bo ja co chwila wątek tracę!
    Lubiłam Twój poprzedni blog. Nie mogło to tak zostać?!

    Pozdrawiam i czekam na dobrą nowinę, że w Waszym domu jakiś koci maluszek(albo dużuszek) właśnie się pojawił.

    OdpowiedzUsuń
  14. Terko, dzięki za nagrodę w postaci wyróżnienia.
    Jestem pod wrażeniem, że śledzisz relacje o naszych sprawach, drobnych i kocich.

    To dla mnie miłe.

    Pozdrawiam Cię, jako miłośniczkę gór, spod Sudetów niedalekich

    OdpowiedzUsuń
  15. Błękitna, przez takich jak Ty, wielbicieli zimy, ta pora, tak mi nienawistna, ma się tak dobrze. A właściwie znakomicie.
    Zlituj się, choćby ze względu na koty, i do wiosny zacznij tęsknić!

    OdpowiedzUsuń
  16. wiesz?
    gdybyśmy wszyscy zatęsknili do wiosny to i ona może by się pojawiła
    ja już w tej chwili nienawidzę zimy
    mogłaby już sobie odejść
    pozdrawiam miło Was wszystkich

    OdpowiedzUsuń
  17. Tak bardzo mi przykro z powodu Szkaradzieja :(
    On gaśnie w oczach, a Ty nic nie możesz zrobić... To straszne, ale i nieuniknione.
    Jednakże swoją dobrocią i miłością dajesz mu teraz to, co on dawał Ci gdy był w kwiecie wieku.
    Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
  18. Mogło zostać, tylko władcy Bloggera uznali, że ja jakąś oszustką jestem i mi blog zablokowali.
    W podziękowaniu otworzyłam właśnie te dwa, z których do ciebie piszę.
    Przekora jakaś we mnie siedzi.
    Nie mam pojęcia dlaczego mi to zrobili. Póki co,żaden admin się mną nie interesuje.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)