16 lipca 2012

Opowieści zasłyszane. 2

Przy stole dekorowanym jodłowymi gałązkami zgromadziła się rodzina i teraz opłatkiem się dzielili. Barbara kolejno składała im życzenia, długo, serdecznie. Najdłużej z Franciszkiem sobie życzyli. I wzruszeni byli bardzo. Wszyscy z wszystkimi się całowali i wreszcie zasiedli. Uroczyści, w odświętnych ubraniach, chłopcy z mokrymi jeszcze, ulizanymi włosami. A i kołyska z Maryjką obok miejsca Barbary, blisko stołu stanęła.
I prezenty były, a jakże. Jasiek  dostał łyżwy, które tak go uszczęśliwiły, że natychmiast chciał je wypróbować.Barbara pod choinką znalazła maleńkie pudełeczko. Skromny, złoty pierścioneczek z akwamaryną, choć trochę zmartwiła się tak dużym wydatkiem, ucieszył ją niebywale. Tym bardziej, że Franciszek do ucha jej szeptał: - Barbaro, kolor tego kamienia jakże do oczu twoich dopasowany. Barbaro, o nic się nie martw, zobaczysz, dobrze będzie. 
Katarzyna zadowolona była z ogromnego, miękkiego szala, który natychmiast na ramiona zarzuciła. Dorośli mężczyźni, jak ojciec z mrugnięciem oka mawiał do Alika, nic nie dostali. 
Potem siedzieli jeszcze długo, śpiewając Bóg się rodzi, po polsku i Cichą noc, po niemiecku. W domu, mimo, że głównie polskiego używali, po niemiecku także często rozmawiali. Franciszek chciał, aby chłopcy oba języki równie dobrze znali.  

Jasiek bardzo szybko nauczył się jeździć na łyżwach i przez całą zimę z innymi chłopakami po wszelkich możliwych stawach, jeziorkach i kałużach szalał. Nauką szkolną niezbyt się interesował, i ojciec stale obiecywał mu, że się za niego weźmie. Na prośbę Barbary, którą niepokoiła ta jaśkowa niechęć do książki, Franciszek czasem go przepytywał. Kończyło się to zwykłe awanturą, zakazem wychodzenia z domu i nakazem zabrania się do nauki. Jasiek dwa dni przykładnie siedział nad podręcznikiem, a trzeciego wybłagiwał u Barbary pozwolenie wyjścia. Barbara, choć bardzo troskliwa,  dotychczas bywała dosyć zasadnicza, surowa nawet, i potrafiła utrzymywać synów w posłuszeństwie. Ale teraz, po urodzeniu córki stała się  bardziej czuła, mniej stanowcza, często rozmawiali z Franciszkiem w sekrecie przed chłopcami, i równie często można było zauważyć, że płakała. Wiosną stan Barbary pogorszył się do tego stopnia, że Franciszek znów musiał prosić kuzynkę Katarzynę o pomoc.

 
Katarzyna już w połowie stycznia powróciła na wieś, aby opiekować się trzema wnuczkami, dziećmi jej córki Marty. Katarzyna niespecjalnie lubiła swojego zięcia Anastazego, zwanego Nastkiem. Uważała, że Marta mogła lepiej za mąż wyjść. A tak, z miastowej panny i jedynaczki przez rodziców pieszczonej, wieśniaczką się stała, w gospodarstwie zajętą od świtu do nocy, i w polu pomagającą, gdy była taka potrzeba.
Ale Marta zadowolona była ze swojego życia, Nastka kochała i choć od ich ślubu 10 lat minęło patrzyła na niego wciąż z tym samym błyskiem w oku. Gospodarka ich,  nieduża, dobrze była prowadzona przez  jej teścia, który w młodości do pracy w wielkich posiadłościaciach się najmował,  tam  się dosyć narobił i napatrzył to i potem własną rolę, po ojcach przejętą, uprawiać potrafił i na hodowli się znał. Teraz  synowi miejsca ustępował.

Marta co piątek do miasta na piechotę chętnie chodziła, bo niedaleko było. Sprzedawała śmietanę i sery własnoręcznie odciskane. Czasem na zamówienie kurkę jakąś przyniosła, albo parę jajek. Umowę taką z Nastkiem mieli, że to co sama sobie wyhoduje  i wytworzy sprzedać może, a pieniądze wedle własnego uznania wyda.

Właściwie to Nastek także za swoją teściową nie przepadał, choć niby nic do niej nie miał. Tak więc kiedy zjawił się u nich Franciszek, z prośbą o pomoc, nie sprzeciwiał się.
I Katarzyna jeszcze przed  Wielkanocą znów objęła rządy w kuchni Barbary, gotowała, prała, prasowała.
Była wdową już od wielu lat, więc życie z rodziną córki, albo tak jak teraz, z rodziną Franciszka, za naturalne uznawała. Dom zawsze, od najmłodszych swych lat prowadziła, potrafiła piec, gotować, świniaka rozebrać, kiełbas i salcesonów narobić, mięso zapeklować, zapasy na zimę przygotować. Szyła, haftowała obrusy i serwetki, zasłonki dziergała. W ogóle trudno było wyobrazić sobie czynność domową, której nie potrafiła by wykonać. Młodość dawno za sobą miała ale sprawna wciąż była, pracowita i pogodna. No, i za Maryjką przepadała, jakby Maryjka jej własną wnuczką była.

                                                            
Roboty  huk był, bo to i  dzieci, i  chora do obsłużenia, a Franciszek teraz w domu się niewiele udzielał tylko o zamówienia się starał i od świtu do nocy harował, aby na lekarstwa Barbary i na utrzymanie wszystkich starczało, a i o komornym zapomnieć nie można było. 


Oficyna, którą wynajmowali od właściciela frontowej kamienicy, była  starym, parterowym budynkiem, na kamiennej podmurówce. Część mieszkalna miała nadbudowane pięterko, z dwoma pokoikami i niewielkim korytarzykiem. Jeden zajmowali chłopcy, a w drugim Barbara miała swoje królestwo, to znaczy skrzynie z bielizną pościelową i stołową, ręcznikami i różnymi częściami garderoby. Tu również stały pudła, pudełeczka i skrzyneczki z przyborami do szycia i haftowania. W wolnej chwili zasiadała w wiklinowym fotelu, miękko kilimkiem wyściełanym,  z robótką w ręce i co chwila wyglądała na podwórko, gdzie dzieci się bawiły, mały Alik, najpierw sam, a potem z Jaśkiem, którym jako starszy brat musiał się opiekować. Na to Barbara zwracała szczególna uwagę. Kiedy chłopcy podrośl i nie wymagali już takiego nadzoru, robótkom tym, zwłaszcza haftom poświęcała wiele uwagi, gdyż przeznaczone były głównie na sprzedaż. 
Parter domu był dosyć przestronny. Z  sieni wchodzilo się do kilku pomieszczeń. Z prawej była  kuchnia z niewielką spiżarnią, a dalej jadalnia, z dużym stołem i przepastnym kredensem. Drzwi naprzeciw jadalni prowadziły do sypialni rodziców. Za sypialnią Franciszkowi udało się wygospodarować dość przestronne miejsce, w którym urządzili łazienkę. To było pragnienie Barbary, więc mimo znacznych kosztów, związanych z zakupem pieca kąpielowego, wanny i innych potrzebnych akcesoriów, nie wahali się ani chwili. Później Barbara latami lubiła powtarzać, że to była ich najlepsza domowa inwestycja.
Na lewo od wejścia znajdowało się pomieszczenie, składzikiem nazywane, miejsce przechowywania różnych sprzętów do prowadzenia domu potrzebnych. Teraz składzik przysposobiony został na pokój dla Katarzyny.  

c.d.n.
 

4 komentarze:

  1. dozujesz nas małymi łyczkami śliczną opowieść ...
    pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie czyta się tę opowieść, wciąga...
    Ależ jestem ciekawa dalszego ciągu :)
    Serdeczne dzięki Małgoniu :*

    OdpowiedzUsuń
  3. czekam z niecierpliwością wielką:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. QRCZACZKI...A JA COSIK BOJE SIE ,ZE KONIEC BĘDZIE ŁZAWY....JUŻ CZEKAM:))))

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)