13 stycznia 2008
Zarękawki i Excel
Wszystko płynie, a czas najszybciej. Znów o rok jestem starsza.
Zastanawiam się, jak to było, że dziesięć, dwadzieścia i więcej lat temu miałam na wszystko czas, w dodatku wszystko robiłam w terminie. Obok głównych zadań, przesiadywałam przecież godzinami w kawiarniach, chodziłam do kina, na prywatki, dokądś wyjeżdżałam, zajmowałam się domem, i miałam dziesiątki innych zajęć. Dziś już tak nie jest.
Kiedyś sprzątnięcie domu "na błysk" zajmowało mi dwa dni. Teraz poświęcam na to dwa tygodnie. Do kawiarni od dawna nie chodzę. Uważam, że to strata czasu.
O co tu chodzi? Czy o stale obniżającą się naszą sprawność, i fizyczną, i psychiczną? Chyba nie tylko. Osiągamy pewnien wiek a wraz z nim przekonanie, że wszystko co należało, co zaplanowaliśmy, już zostało osiągnięte, zrealizowane, więc nie ma do czego i po co tak się spieszyć.
Zaczynamy czas celebrować: wszystko, co robimy staramy się lepiej przygotować i dokładniej wykonać.
Z drugiej strony cenimy czas jako dobro wyczerpywalne, którego mamy z każdym rokiem, miesiącem i dniem coraz mniej, i mniej. Nie można go zmagazynować. Ani zaoszczędzić na później.
Dlatego z bieżącej chwili staramy się "wyciągnąć" jak najwięcej, robić głównie to co lubimy, co sprawia nam radość i przyjemność. Więc czytam sobie spokojnie, nie przejmując się zanadto brudnymi szybami. Choć któregoś dnia i tak będę musiała umyć te okna, ale powolutku, bez pośpiechu. W międzyczasie pobawię się z kotami. Wypiję herbatę.
Nie muszę już poddawać się terrorowi wydajności. Nie chcę żyć coraz szybciej. Przecież właściwie w ciągu jednego pokolenia tempo życia zwiększyło się zawrotnie. Rzeczywistość wymogła na nas posiadanie umiejętności nieporównanie bardziej skomplikowanych, a więc i bardziej czasochłonnych niż w poprzedniej zaledwie generacji.
Dawniej dobry księgowy wyposażony był w zarękawki i liczydła, których działanie opanował w ciągu kwadransa. Nieco później liczydła zastąpił mu mechaniczny, a wreszcie elektryczny kalkulator. Dziś tygodnie i miesiące poświęca, aby rozgryźć, opanować i ćwiczyć możliwości Excela czy innego programu biurowego. Bez biegłości w posługiwaniu się nimi żaden z niego księgowy.
Kto dziś pamięta, że zarękawki, noszone jeszcze jakieś trzydzieści lat temu, to były zszyte prostokąty materiału, zakończone tunelem z gumką, nakładane na rękawy marynarki dla ochrony przed plamami z kopiowych ołówków i kleksami atramentu z obsadek, którymi zapisywało się kolumny cyferek. Szczytem technik prezentacyjnych był rzutnik, powiększający na ekranie ręcznie wykreślone słupki.
W czasach mojego dzieciństwa matka zmywała naczynia w szafliku, do którego wlewało się wodę grzaną na płycie pieca kuchennego, opalanego węglem. Niezwykłym udogodnieniem był po latach zlewozmywak z bieżącą wodą, ogrzewaną gazem z tzw. junkersa.
A dziś? Licytujemy się z mężem, kto ma załadować zmywarkę po obiedzie, bo to przecież "tyle roboty".
Więc gdzie podział się ten czas, niby zaoszczędzony?
Ano, zżarła go TV i Internet. Pochłonęły go godziny i lata potrzebne na przyswojenie sobie porcji wiedzy o życiu, i o świecie, o dziesięć? o sto? o tysiąc? razy obszerniejszej od tej, jaka była potrzebna do funkcjonowania naszym rodzicom i naszym dziadkom.
Kiedyś wolałam tę rzeczywistość. Dzisiaj wzdycham:
- Dlaczego nie urodziłam się w XIX wieku? To był świat!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wizytę;)