5 sierpnia 2008

Wróg u bram

Dunia

Bazyl


Rudolf
Nasz ogródek leży na szlaku wędrówek wszystkich kotów z bliższych i dalszych okolic, zarówno tych bezdomnych, jak i tych, które mają domy. Nic więc dziwnego, że ławki, stół ogrodowy a nawet auto, są stale zadeptane dziesiątkami kocich łap, kępy różnych roślin wytłuczone, kora na drzewach odrapana i obgryziona, a każdy kwiatek złamany.
Ale najgorsze jest to, że wiele zakątków ogródka jest regularnie obsikiwaych, w wyniku czego takie na przykład żywotniki, są wszystkie od dołu uschnięte. Na dobitek, ten włóczęga, kocur Leon, który się u nas żywi, w podzięce niejako, codziennie znaczy drzwi wejściowe, albo chociaż puści „szprycę” na bluszcze obrastające ganek. Te przykre zapachy, a bez eufemizmów – smrody po prostu, zmyć może tylko rzęsisty deszcz albo woda z węża.
Ale na drzwi nie pada, więc jeśli chcemy posiedzieć na ganku (a chcemy), to najpierw drzwi trzeba umyć. Tak więc drzwi, myte co dzień, a nierzadko i dwa razy dziennie, są sprzętem najczystszym w naszym domu.

Od jakiegoś czasu ganku pilnuje Rudolf. Sądzę jednak, że to nie tyle chęć stróżowania, co utrzymująca się, tropikalna aura spowodowała, że Rudy, jak
i pozostałe zwierzęta przebywają najchętniej na dworze i to przez całą dobę. Gorące, parne noce, nawet Rudolfa, tak kochającego ciepło, wypędzają z domu, w którym nie ma klimatyzacji.

Niestety, przyjemności spania na dworze sprowadzają na zwierzaki różne niedogodności, z których najprzykrzejsze dla nich, i dla nas, są te maciupkie brązowe bestie, radzące sobie w każdych prawie warunkach, potrafiące nawet długie miesiące przetrwać bez pożywienia, w oczekiwaniu na żywiciela.
Ctenocephalides felis nazywa się taki potwór, czyli po naszemu pchła kocia. Gorsza potrafi być tylko pchła ludzka (Pulex irritans) albo szczurza (Xenopsylla Cheopis) przenosząca tyfus i dżumę.

Walka z tymi przebiegłymi owadami jest tym uciążliwsza, im więcej zwierząt
i miejsc musi być równocześnie odpchlonych. Najazdowi tych stworzeń sprzyja nadzwyczajnie fakt krzyżowania się właśnie u nas kocich ścieżek, w związku z czym na nasze zdrowe i nieźle odżywione zwierzaki błyskawicznie i chętnie ta szarańcza przenosi się z grzbietów innych kotów, zwłaszcza tych bezpańskich. I oczywiście z miejsc, w których one się wylegują.
Wszystkich zakamarków i dziur w ogrodzie, stryszku w komórce, stojącego bez przerwy otworem, czy hałdy drewna za domem, i podobnych, zdezynsekować się po prostu nie da.
A jedynie to byłoby skuteczną metodą wytępienia tego paskudztwa.

Przeczytałam w sieci przerażające wprost informacje o zagrożeniach dla zdrowia
i życia kotów oraz ludzi, które mogą te brunatne żyjątka spowodować, od przykrych zmian skórnych, przez przenoszenie tasiemców, na śmiertelnie niebezpiecznej, kociej białaczce kończąc.

I co prawda ubawiła mnie setnie bajka pana Brzechwy o Pchle Szachrajce, przypomniana przez młodych autorów strony Pchła Page (
www.pchlapije.piwko.pl), na której m. in. można uzyskać poradę w co ubierać pchłę zimą, aby się nie przeziębiła, niebożątko, ale żarty żartami, a tu wróg czyha.

Tak więc wojna tym małym nikczemnikom już została wypowiedziana. Już czekamy na świeżą dostawę broni chemicznej i amunicji z Krakvet-u, w postaci sprayów i atomizerów.
Na pewno wygramy tę bitwę. Ale czy wygramy wojnę? Wątpię bardzo. Ci niegodziwcy, choć tacy niewielcy, byli tu dużo wcześniej niż my. Podobno o jakieś 300 milionów lat.