27 czerwca 2008

Shemarin z Tuły

samowar carski Shemarin
Trudno mi precyzyjnie ustalić skąd właściwie wzięło się nasze zamiłowanie do rzeczy starych, przedmiotów posiadających historię, niesztampowych.

W każdym razie kiedy zaczęliśmy urządzać nasz dom, a było to w okresie kiedy królowała tzw. meblościanka, kupiliśmy sobie serwantkę, oszkloną kryształowym szlifowanym szkłem, pochodzącą z początku XX w. i zaczęliśmy zbierać przeróżne starocie. Były to przedmioty, najczęściej użytkowe, mniej lub bardziej antyczne, ale zawsze takie, które nie pochodziły z fabryk PRL. Wśród nich znalazły się także samowary.

Elektryczne, radzieckie, z końca lat pięćdziesiątych, służyły nam jako czajniki do gotowania wody, a te starsze i całkiem stare, na węgiel drzewny, były po prostu obiektami dekoracyjnymi. Pierwszy samowar, jaki znalazł się w naszym posiadaniu został przywieziony ze wschodniej Ukrainy, z domu, w którym stał jeszcze na długo przed rewolucją. Oczywiście nie był od dziesięcioleci używany, a jego stan był dość opłakany.
Mimo, że mój mąż nie miał żadnej wiedzy konserwatorskiej zabrał się do renowacji, której efektem po miesiącach pracy, był egzemplarz wielce udany, stojący do dziś w salonie.

Kiedy nasz zbiór samowarów osiągnął liczbę dziesięciu a metraż mieszkania stale był ten sam, narzuciliśmy sobie zasadę, całkiem nie do przyjęcia dla prawdziwych kolekcjonerów, a polegającą na ograniczeniu zbioru. Po prostu wydawało nam się całkowicie nieracjonalne zbieranie na przykład 50 samowarów, 100 moździerzy czy 200 młynków, których nie ma gdzie ustawić, jak pokazać, a po domu nie można się poruszać, bo wszędzie są eksponaty. Tym bardziej, że chcieliśmy, aby gromadzone rzeczy, oprócz urody były sprawne i gotowe do użycia w każdej chwili.

Na razie zasada ta nie dotyczyła książek, które kupowaliśmy stale, ale po latach, kiedy tomów nie było już gdzie upychać, zaprzestaliśmy również i ich zbierania. Teraz zresztą tej akurat decyzji żałujemy trochę.

Ostatnim w naszej kolekcji samowarów, był egzemplarz bardzo duży i ciężki, cały w jakiś dziwacznych dekoracjach, i na dodatek pokryty okropną srebrną farbą. Mąż był dumny z tego nabytku. Ja natomiast byłam zawiedziona, okropnie wybrzydzałam i w końcu tak zniechęciłam męża, że wyniósł go do piwnicy i przestał się nim interesować.

Na przestrzeni lat niektóre samowary wywędrowały z naszego domu i w sumie zostały tylko cztery. Teraz, z okazji różnych porządków przypomnieliśmy sobie o tym stojącym w piwnicy. A tam wilgoć, a zwłaszcza koty, doprowadziły jego wygląd do zupełnej katastrofy.
Tym razem jednak mąż postanowił mi udowodnić, że miał rację, twierdząc, że samowar pamięta czasy starego, dobrego Imperium, z okresu mniej więcej Aleksandra II.

Po jakimś tygodniu czyszczenia samowara i uwalnianiu go od tej koszmarnej srebrzanki, zaczął się wyłaniać obraz przedmiotu naprawdę pięknego, bogato dekorowanego, całego w puklach, koronkach i ażurach. A po trzech tygodniach codziennej przy nim pracy okazało się, że to egzemplarz wyjątkowej urody, w dodatku całkowicie sprawny technicznie. Ustaliliśmy również, że to oryginalny tulski Shemarin, pochodzący z połowy XIX wieku.

Mąż był nad wyraz zadowolony, a ja, cóż, musiałam zgodzić się, że jest to nasz najładniejszy samowar. Aczkolwiek zrobiłam to z niechęcią, no, bo która żona pali się do tego, aby z entuzjazmem przyznawać rację swojemu ślubnemu.

2 komentarze:

  1. Ha! Faktycznie, raczej niechętnie żony, a tym bardziej teściowe nie przyznają racji małżonkom/zięciom. ;)

    Raz w życiu piłam herbatę z samowara(u?). To było przeżycie, tym bardziej, że właściciel pięknie opowiadał i czułam się jakby czas się cofnął dobre 80-100 lat...

    OdpowiedzUsuń
  2. No, więc do 100 to nam jeszcze trochę brakuje, ale do 80 to już całkiem blisko, niestety.

    Ale jasne, że dobrze jest powspominać stare czasy, które w pamięci zawsze przetrwają jako lepsze, ciekawsze, pełniejsze.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)