11 lipca 2020

Zostaliśmy sami. Zupełnie sami.





Maluch sześciotygodniowy

22 czerwca 2020  Filipuś odszedł. O 15:00.
Już od 8 czerwca w ogóle niczego nie jadł. Pił po kropelce wody.
Miał zaatakowane nowotworem obie nereczki. Tak, jak jego brat Bazyl, którego pożegnaliśmy w marcu 1917, i po którym do dziś płaczemy.

Czujemy się potwornie osamotnieni. Bo te koty, którymi opiekowaliśmy się od 24 lat, to było całe nasze życie, wszystkie uczucia, myśli, wszystkie troski. I całe to szczęście, które od tych istot tak wspaniałomyślnie  otrzymywaliśmy.
A teraz to się skończyło. Zawsze twierdziliśmy, że zwierzęta muszą odejść przed nami, dla ich dobra przecież. I tak się stało. Jednak sami z takim bólem zostaliśmy, z taką tęsknotą za tymi cudami natury, że życie stało się od razu mniej warte, jakieś takie jałowe, przykre.

Filip, jak chyba wszystkie stworzenia na tym świecie, bał się śmierci. Przeczuwał swoje odejście. A najbardziej zaskakujące jest to, że na dzień przed śmiercią, późnym wieczorem, przyszedł do mnie na tych swoich słabiutkich nóżkach, aby się pożegnać. Siedział  dość długo,  trochę patrzył na mnie, dał się delikatnie pogłaskać, słuchał mnie, poleżał  pod moim łóżkiem i w końcu spokojnie wyszedł.
Skąd takie moje przeświadczenie? Otóż to był  piąty miesiąc mojego leżenia, spowodowanego chorobą.
Przez cały ten czas Filip całkowicie mnie ignorował, w ogóle nie wchodził do mojego pokoju, nie reagował na wołanie, ani nie słuchał, co do niego mówiłam, chociaż ostentacyjnie jakby przechadzał się pod moimi, stale zresztą otwartymi drzwiami.

Noc wcześniej, kot bardzo już wycieńczony, położył się na gołych deskach podłogi w przedpokoju i żałośnie popłakiwał. Ja się do niego przyłączyłam  i bardzo, bardzo długo, spokojnie i cicho opowiadałam mu o tym, o czym samej udało mi się dowiedzieć z różnych źródeł wiedzy tzw. ezoterycznej.

Przekonywałam Filipka, żeby się nie bał, bo śmierci nie ma. Uspokajałam, że on tylko zostawia tu swoje ciężko chore ciałko, które jest mu już niepotrzebne. Sam zaś, jako energia, w sposób niezwykle łagodny  przechodzi do innego bytu, w którym ta fizyczna powłoka jest zbędna, gdzie będzie bardzo szczęśliwy, i gdzie czekają już na niego inni, którzy swoje ziemskie istnienie zakończyli wcześniej.
Kiedy tak mu klarowałam i sama wierzyłam, że na pewno taki koniec nas spotka, Filipuś uspokoił się i wrócił do łóżka opiekuna.

A z opiekunem prowadziliśmy gwałtowne bardzo spory, bo nie mamy tego samego zdania na temat naszej roli, jaką powinniśmy spełniać przy agonii zwierząt. Naprawdę ratować za wszelką cenę?
Nie. Sama, nauczona tragicznymi doświadczeniami wszystkich poprzednich śmierci naszych kotów, już po odejściu Bazyla, przyrzekłam sobie, że przestanę ingerować w prawa przyrody, Boga?, natury  i pozwolę stworzeniu umrzeć spokojnie, kiedy  jego czas nadejdzie.
W sumie skończyło się to wieloma wizytami weterynarza, bo opiekun twierdził, że Filip, nawet tak ciężko chory, chce jak najdłużej żyć. Poddał się dopiero, kiedy kot przez 14 dni nie tknął najmniejszego kęska, tylko był sztucznie karmiony. I umarł maleńki. Po 13 latach wspólnego z nami pobytu. Krótko. Za krótko.
Ma grób pod cisem. Jak wszyscy, którzy w tym domu odeszli.

Zostawił nas w takim żalu, z takimi wspomnieniami, że ciężko nam dalej żyć.
Opiekun bez przerwy schodzi po Filipa, dopiero na ganku dopada go prawda, że Filipuś przekroczył już ten próg i na niebieskich łąkach bawi. A nocami sprawdza, czy go w łóżku nie przygniata.
W czasie zakupów zdarzyło mu się kupić mięso (sami jesteśmy wege), dla kota oczywiście.

Filipuś, najmniejszy z naszych kotów, z ogonkiem którym specjalnie nie można się było chwalić, z cały rok liniejącym futerkiem, był istotką cudowną: kochaną, mądrą, przezabawną, obrażalską, śliczną, uwielbianą, lubiącą się popisywać i nieustannie gadać.
Czy kiedyś jego odejście będzie choć trochę mniej boleć?

Filip to nasz ostatni kot. Nie mamy już nikogo. I nikogo nie będziemy mieć.  Musiały odejść wcześniej od nas. Choć za to losowi  wielkie dzięki.







Do zobaczenia, mój Cudny!

11 komentarzy:

  1. Ciężko jest napisać komentarz pod takim postem. Współczuję z całego serca. Siedzę nad klawiaturą i... Nasz najstarszy pies ciężko choruję. I akurat teraz ma taki moment, że nie chce jeść. Twój post wbił mnie w krzesło i trudno mi dobrać słowa. Zawsze na koniec zostają nam wspomnienia i fotografie. Ja mam całe katalogi zdjęć naszych futrzastych przyjaciół. Choć ich pyszczki i tak mam wryte w pamięć na zawsze. I tak jak Ty mam nadzieję, że nasze zwierzaki odejdą przed nami. Mam świadomość, że będzie bolało jeszcze sześć razy. Najbardziej się boję tego, że nam się coś stanie i one zostaną same. I gdzie by trafiły gdyby nas zabrakło... Dla nas są całym światem. I tak jak Wy wiemy, że po nich nie będziemy mieć już nikogo.
    Żegnaj Filipku...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ashko, zawsze trafiasz w punkt. Wiem, że rozumiesz te serca ogłupiałe po takiej stracie. Że współczujesz. I dzięki Ci za to.
    U nas dochodzi jeszcze zakaz, to znaczy samozakaz, ale kategoryczny, kolejnego wiązania się z jakimś zwierzątkiem: po prostu czasu już brak.

    Przykro czytać, że u Was też choroba. Może piesio się jeszcze wydźwignie, oby tak się stało.
    W każdym razie Tobie, Wam, i całemu zwierzyńcowi bardzo życzę wielu lat w szlachetnym zdrowiu pozostańcie.

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas też jest samozakaz. Wydaje mi się, że motywowany tymi sami przekonaniami co Wasze.
    Nasza psina ma cushinga. To jest w zasadzie jak wyrok. Diagnoza była dwa lata temu więc cieszymy się i z tych dwóch lat. Póki co się trzyma i po leku zjada całkiem ładne porcje. Choć łatwo nie jest. Ale je sama.
    My też Wam życzymy dużo zdrowia (zwłaszcza, że pisałaś o swojej chorobie). Mam nadzieję, że z każdym dniem będzie Wam trochę lżej po stracie Filipka. Czas nie leczy ran ale jednak blizny mniej bolą...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ashko, bardzo mi żal Waszej psiuni, bardzo. To paskudna choroba. Zresztą każda, zwłaszcza zwierzę dopadająca, które poskarżyć się, pożalić nie może, paskudna jest.
    Trzeba mieć nadzieję, że odchodzić będzie w spokoju i bez bólu.

    Nasz Filipuś codziennie jest z nami. I tak będzie przez jakiś czas.
    Kocie wyposażenie powoli oddajemy innym futrzakom. Nie chcę zatrzymywać żadnych 'pamiątek'.

    Serdecznie Was pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Przykre to co piszesz Małgosiu ale fakt, że zawsze ( nawet mi mówiłaś ), że powinny odejść przed Wami... jednak... z drugiej strony tyle bied w postaciach starszych kotów czeka na adopcję, więc wzięłabym jednego staruszka na dochowanie.
    Trzymajcie się zdrowo... przytulam

    OdpowiedzUsuń
  6. Joasiu, tak, ubolewam bardzo nad wszelkimi biedami kocimi. Niestety, z nami też nie za bardzo jest, sami niesprawni: ja już szósty miesiąc leżę, więc tym bardziej nie narażę jakiejś kociny na byle jaki żywot.
    Raczej na wspieraniu braci mniejszych jakimś groszem się skupię.

    Dziękuję za życzenia i też Cię przytulam

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo wspolczuje.Tez mam gromade kotow i 3 psy.I wiele lez za poprzednimi.Wiem jaki to smutek i ze nic juz nie bedzie tak samo.Co do zdrowia Pani,moze nie powinnam ,ale co to szkodzi.Polecam posluchac pania Krystyne z Atlanty"Złote panaceum".Zycze powrotu do zdrowia jak najszybszego i wszystkiego dobrego.Z calego serca.Beata.

    OdpowiedzUsuń
  8. Beato, ha! Szkodzi o tyle, że nie mogę opiekować się zwierzakiem, bo sama wymagam opieki (leżę) i nie wiem, czy to nie potrwa już zawsze.

    Ale, cieszę się, że wciąż spotykam wielkich, jak Ty, miłośników naszych braci mniejszych, dających im tak wiele uczuć.
    Dzięki za miłe, dobre słowa.
    Też bardzo pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze nie szkodzi, to mi chodzilo o to, Ze smiem doradzac cos w sprawie zdrowia,i ze moze byc Pani z tego neizadowolona.Ale nie szkodzi zajrzec i posluchac.Bardzo chcialabym ,aby Pani wyzdrowiala na dobre.

      Usuń
  9. Interesujące, tak. Już kiedyś o tym trochę czytałam. Dzięki, Beato.
    Sama przymierzam się do skorzystania z wiedzy Aleksandra Haretskiego w Akademii Medycyny Regeneracyjnej w Świebodzicach.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)