20 listopada 2007

Lalka Hanka

Autorka (tylko dawniej)


Przy okazji zakupów, jakie robiłam kilka dni temu w supermarkecie, w dziale dla niemowląt kupiłam dość sporą, miękką, kolorową piłkę, z dzwoneczkiem w środku. Kiedy w domu wyjęłam tę zabawkę, Filip z Bazylem, nasze pięciomiesięczne kocurki, dosłownie rzuciły się na nią. Ale po chwili już tylko Bazyl szalał z piłeczką, gryzł ją, drapał, nosił w pyszczku i aportował taka całą oślinioną, a my zachwycaliśmy się jego zręcznością i przemyślnością. Filip, jakby ostentacyjnie, przestał zwracać na piłkę uwagę i z kolei sam obnosił się przez cały wieczór ze zwykłą kulką zwykłego, zmiętego papieru. W każdym razie oba koty cieszyły się i bawiły jak dzieci. Jakimi zresztą są. To nic, że kocimi: reagują przecież podobnie, jak mali ludzie.
W nocy zbudził mnie jakiś hałas, zapaliłam nocną lampkę: to Filip przyniósł piłeczkę do sypialni i bawił się nią w najlepsze. Teraz zabawka była tylko dla niego.

Zachowanie tych małych kotów przypomniało mi pewne wydarzenie. Jakieś sto lat temu, kiedy miałam nie więcej niż 4 lata, moja Matka przyjechała po wojennej zawierusze, już tylko z moją siostrą i ze mną na tzw. Ziemie Odzyskane.
Miałyśmy ze sobą właściwie wyłącznie rzeczy osobiste i kilka zabawek. Wśród nich moje lalki i zwierzęta, pluszowe - rzecz jasna, mojej siostry. Te zwierzątka były zawsze, odkąd sięgam pamięcią, przedmiotem mojej zazdrości. Szczególnym obiektem pożądania była małpka, w kolorze szafranowym, z czarnymi koralikami oczu, ubrana w błękitny kubraczek i grająca na bębenku. Jednak pod żadnym pozorem nie wolno mi było jej ruszać.
Natomiast moje lale niezbyt mnie interesowały. Ponieważ byłam dzieckiem dobrze ułożonym i już wówczas wiedziałam, co to znaczy "wypada", a co "nie wypada", nigdy nie odważyłabym się przyznać, że lalka o imieniu Hanka, która była mniej więcej mojej wielkości, zamykała oczy ocienione "prawdziwymi" rzęsami i beczała "mama" - całkiem mnie nudziła. W każdym razie nie czułam do niej przywiązania. Ta lala, to był prezent z jakiejś ważnej okazji, więc wiedziałam, że w obecności innych nie mogę okazywać jej kompletnej obojętności. Moja siostra szyła Hance nowe ubrania, nasza Matka chwaliła siostrę, a obie podziwiały Hankę w tych kreacjach. Czułam się więc sama trochę zaniedbywana. Lubiłam przecież być permanentnym obiektem zainteresowania.

W pobliskim sąsiedztwie naszego domu, w jednej z dużych, poniemieckich willi ulokował się dom dziecka dla dziewcząt w wieku od kilku do kilkunastu lat. Chodziłam tam od czasu do czasu w odwiedziny, a moja Matka miała zawsze smutną i poważną minę, kiedy tłumaczyła mi, jak biedne i nieszczęśliwe są te dzieci.
Któregoś dnia zabrałam z domu Hankę i pomaszerowałam z nią do tych "biednych sierotek". Pamietam, że dziewczynki, zwłaszcza te starsze, były oszołomione, kiedy powiedziałam im, że lalka jest dla nich. Okrzykom radości i całusom nie było końca. Uszczęśliwiona, wróciłam do domu bez Hanki i opowiedziałam, jaki prezent zrobiłam dzieciom z sierocińca. Nigdy nie zapomnę miny mojej biednej Matki. To była dezaprobata! Nic nie powiedziała, ale ja przecież spodziewałam się wielu pochwał i zadowolenia, że jej dziecko ma takie dobre serce. Moja siostra natomiast normalnie mnie wyśmiała.
Dopiero wiele lat później zdałam sobie sprawę, że nie były na mnie złe za fakt, że oddałam lalę innym dzieciom, ale, że mój postępek tak niespodzianie pozbawił je obie zabawki, której prawdopodobnie same wówczas bardzo potrzebowały.

W niedługi czas potem dom dziecka został zlikwidowany a sieroty przeniesiono do innych placówek. Z którą z nich pojechała Hanka, tego się nie dowiedziałam.

W sumie byłam z siebie bardzo zadowolona: dałam prezent biednym dzieciom i pozbyłam się konkurencji w postaci ustawicznych zachwytów nad wyjątkowością Hanki. No, i któregoś dnia usłyszałam, jak moja Matka bardzo chełpliwie opowiadała znajomym, jakim czułym i dobrym dzieckiem jest jej młodsza córka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wizytę;)