17 marca 2010

Choroba afektywna sezonowa




Wygląda na to, że  na naszych oczach strefa klimatu umiarkowanego powoli zaczyna się przekształcać z dotychczasowej, cztery pory mającej, na taką, co to tylko zimę ma, a potem to już nie wiadomo co, choć chciałoby się, aby to lato było. I  przynajmniej  od zimy nie krótsze, ciepluteńkie, kolorowe, słoneczne. Właśnie. Bo jeśli dłużej ta przepaskudna aura utrzymywać by się miała to moje obecne przygnębienie gotowe przekształcić się w depresję, nazywaną ciężką.

Nie wiem, jak inni, ale ja serdecznie dosyć mam tych śnieżyc i zimna, nękającego nas od miesięcy całych. Brakuje słońca, ciepła, dobrego nastroju. Po prostu człowiek w chorobę się pogrąża.
Kiedy się kliknie  hasło "depresja" to w Wikipedii wyczytać można masę przerażających informacji, operujących tajemniczymi, dla medyków tylko czytelnymi, terminami.
Zmusiłam się do dużej koncentracji i udało mi się w końcu, bez wizyty u psychiatry, wydedukować, że stan mój wskazuje na przypadek depresji, która pojawia się co roku w okolicach października/listopada, utrzymując się aż do pierwszych cieplejszych, dłuższych dni w marcu/kwietniu.
Przyczyny tej choroby, zwanej afektywną sezonową, dotykającej czterokrotnie więcej kobiet (i dzieci!) niż mężczyzn, nie są znane, jednak uważa się, że powodują ją zaburzenia w ośrodkowym układzie nerwowym, a te z kolei są wywoływane przez  niedostateczną ilość światła słonecznego oraz niskie temperatury.

To jak udało mi się dopasować nazwę choroby do mojego stanu? Otóż na 12 wyliczonych przez autora objawów, aż 9 mogę sobie swobodnie przypisać:

- nic mi się nie chce, nie myślę ani o dniu dzisiejszym, ani o nieodległej przyszłości, w tym na przykład o przygotowaniach do Wielkanocy, ani nawet nie obchodzą mnie kandydaci na kandydatów na prezydenta (RP), czyli: (1.) obniżona aktywność, (2.) niechęć do pracy i funkcjonowania w społeczeństwie,

- nie ruszają mnie brudne okna, sterty bielizny do prasowania, bałagan w szufladach, 'zakocone' dywany i tapicerka oraz istne klepisko na podłogach, czyli (3.) problemy z wykonywaniem   codziennych czynności,

- otoczenie mnie denerwuje, w każdej rozmowie upatruję złośliwości pod własnym adresem, czyli (4.) nadmierna drażliwość,

- teksty czytuję po dwa razy, męczy mnie nawet ulubione dotąd łazikowanie po Sieci, czyli (5.) problemy z pamięcią i koncentracją,

- nic mnie nie bawi (no, może oprócz przeczytanej wczoraj dykteryjki: Kot słyszy, że go wołasz. Odpowie ci, kiedy tylko znajdzie wolną chwilę), ani nie cieszy, czyli (6.) uczucie smutku,

- choć kompletnie nic nie robię stale jestem zmęczona i najchętniej, niedługo po wstaniu, znów zwaliłabym się do betów i 'proszę mi nie przeszkadzać', czyli (7.) uczucie przewlekłego  zmęczenia i (8.) wzmożona senność,

- strzałka na łazienkowej wadze perfidnie w prawo się wychyla (może się popsuła?), czyli (9.) zwiększenie masy ciała związane ze zwiększonym apetytem, zwłaszcza na węglowodany.
Dziwne, bo ja 'prawie nic' nie jadam.

Autor definicji choroby jeszcze przytacza lęki i myśli samobójcze (nie mam, przynajmniej na razie) oraz pisze coś o popędzie seksualnym, ale na ten temat nie będę się publicznie wypowiadać.

W ramach leczenia przewiduje się podawanie leków antydepresyjnych, seanse u psychoterapeuty oraz fototerapię. Lekom wszelkim to ja przeciwna jestem, o ile nie są absolutnie konieczne. Psychoterapię uważam za dość zajmującą i zabawną nawet, niestety, za drogo kosztuje.
Najbardziej by mi odpowiadała  profilaktyka. To znaczy spędzanie naszych zimowych miesięcy na ciepłomorskim wybrzeżu. Jakaś przez turystów nie nawiedzana, malutka, grecka wysepka?

Momentalnie się na taką myśl ożywiłam: - Kup mi jutro los Lotto, kiedy będziecie z Pieskiem po chleb do 'drewniaka' chodzili - krzyknęłam do męża, i poszłam po "Ilustrowany Atlas Świata". 

12 komentarzy:

  1. A wiesz, że ja mam tak samo? Też mnie nic nie rusza - a tu kuchnia czeka... to znaczy rusza mnie, że takie wszystko porozwalane i roboty tyle i trzeba by się zabrać, ale jakoś paluszkiem kiwnąć się nie chce :( I w innych dziedzinach też mi tak dziwnie jakoś jest hehehe...
    Oj przydałby się taki szczęsliwy los, przydałby :):):)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, Kochana, u mnie podobnie jak u Ciebie też wszystkie opisane punkty występują...
    A najbardziej denerwuje mnie ten spod numeru...9!!!
    Przez tą dłuuuuuuuuugą zimę nabrałam takiego zapasu (nie powiem czego), że można by to bardziej porównać do zachowań niedźwiedzi, niż do ludzkich...
    Nic już więcej nie napiszę, bo się w jeszcze większe doły wpędzę :(
    Dodam jeszcze tylko tyle, że od tygodnia jestem na wybiórczej diecie, która polega na niejedzeniu chleba (żadnego!) i tłuszczy. Stosując ją kilka lat temu przez okres dwóch miesięcy spadłam z wagi tyle, że się o mały włos sama w sobie nie zakochałam ;))
    Polecam i ściskam Cię mocniutko :*

    OdpowiedzUsuń
  3. deZeal, to witaj w klubie! Ja mam to samo z sypialniami. Od baaardzo dawna czekają na moją aktywność.

    Ale nadzieja jest, że jak tylko bociany przylecą, jak na straganach rzodkiewki 'z gruntu' zaczną sprzedawać, to nareszcie się obudzimy, i wszystko do normy wróci.

    OdpowiedzUsuń
  4. Alexo, podobno 'ciała kochanego nigdy nie dosyć' a ja chleb lubię, nawet sama czasem wypiekam. A chleb musi być z masłem, wiadomo:)

    Natomiast zastanawiam się nad rowerkiem stacjonarnym. Może by tak w domu intensywniej poćwiczyć, bo to bardzo dla bolącej duszy polecane jest.

    Wiele pozdrowień Alexo

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyznam się uczciwie, że pobudziłaś mnie do sporządzenia dokładnej samooceny mojego stanu. Po przeczytaniu wpisów pozostałych Koleżanek utwierdziłam się w głębokim przekonaniu, że to tylko zimowa depresja i jakby lepiej mi się na duszy zrobiło.Bo to zawsze w grupie lepiej depresyjne stany znosić. Mam jednak nadzieję na jakąś szybką poprawę nastroju, czego wszystkim życzę.
    Jeśli chodzi o tę Grecję to stanowczo odradzam - jakieś tam kłopoty są natury społeczno politycznej.Mam chrześniaka w Atenach, dzwoni do mnie i opowiada rzeczy nieciekawe.Ale Europa duża jest - wybierz inny kierunek!
    Pozdrawiam bardzo serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
  6. Tez trochę oklapłem ostatnio. Nawet nie chciało mi się wkleić materiału na nowe wpisy do moich 14 blogów! By uniknąc takich jak Twoje cierpień staram się widzieć pozytywy we wszystkim co mnie otacza oraz w każdym człowieku i skupiać uwagę na dobrych sprawach a o złych natychmiast zapominać! Pozdrawiam serdecznie:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Jolu, czyli klub powoli stan liczebny zwiększa! Ale jest nadzieja, że następne klubowe spotkanie nie przed listopadem się odbędzie?

    Co do greckich niepokojów to dzięki za ostrzeżenie, ale jednak się okazało, że kupon Lotto nie był szczęśliwy, a więc wyjazd na Cyklady przesunąć się musi w czasie:)

    Pozdrawiam Cię

    OdpowiedzUsuń
  8. Slavko, jak Ty obsługę 14 blogów nazywasz "lekkim oklapnięciem" to gratuluje Ci kondycji, i zazdroszczę, bo ja ledwo z jednym nadążam.

    No i brawa Slavko za takie pozytywne podejście do życia.

    Pozdrawiam Cię

    OdpowiedzUsuń
  9. to po prostu choroba zaraźliwa! ;-)
    kolorowych snów

    OdpowiedzUsuń
  10. Donata, już się od nas chyba nie zarazisz, bo nieśmało, ale jednak, wiosna zaczyna nam w okna i w dusze zaglądać.

    Pozdrawiam Cię

    OdpowiedzUsuń
  11. No, tak wszystko się zgadza.
    Chmurne nastroje mnie nie opuszczały.Do tego, niestety, doszła choroba (!).Dokładniej to zapalenia oskrzeli się nabawiłam.Musiałam doktorami się ratować i tym, co przepisali.Pani doktor przepisała mi penicylinę w tabletkach - nie wiedziałam nawet, że takowa jest. Już ją kończę jutro.Dolegliwości chorobowe powoli ustępują, ale...przyszła na mnie niemoc okropna.Tak osłabiły mnie te leki, że nie mam siły myśleć.O jakiejkolwiek robocie też mowy nie ma. Dobrze, że przed kompem się siedzi, he,he...
    Pozdrawiam cieplutko:))

    OdpowiedzUsuń
  12. Jolu, przykro czytać, że tak choróbsko (też pierwsze słyszę, że mamy penicylinę w tabletkach)Cię zmogło. Ale na szczęście wszystko ku zdrowiu idzie.
    A robotą nie ma co się przejmować :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę;)